[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zanikł wśród wysokich traw; mogła mieć tylko nadzieję, że zmierza w obranym kierun-
ku. Niecierpliwie powiodła wzrokiem przed sobą. Stawało się coraz widniej, promienie
słońca oświetlały szczyty ponad alpejskim domem. Wolała nie oceniać, ile drogi już po-
konała, wiedząc, że nic nie osłania jej przed niepowołanym spojrzeniem. Musiała dalej
zmierzać do celu.
Wtem usłyszała głośny krzyk za plecami i strach ściął krew w jej żyłach w bryłę
lodu.
Zastygła skulona jak ścigane zwierzę, odwróciła się i oniemiała. Szybkim krokiem
zbliżał się do niej Petrakos. Znajdował się co najmniej o sto metrów od niej, ale szedł
bardzo prędko, niekiedy zbiegając zygzakiem, jeśli szlak na to pozwalał. W panice rzuci-
ła się do ucieczki, potykając się i przytrzymując trawy. Krzyczał coś do niej, ale nie zwa-
żając na to, parła naprzód.
R
L
T
Spojrzała na ścieżkę w oddali i wydała stłumiony okrzyk przestrachu. Do tej pory
wypukły stok zakrywał przed jej wzrokiem to, co leżało dalej. Teraz zobaczyła, że szlak
kończy się nieoczekiwanie stromym urwiskiem. Jeszcze kilka kroków i miałaby przed
sobą przepaść. Stała chwiejnie, gorączkowo rozważając, co począć.
Wtem dobiegł ją głos Petrakosa:
- Kat, stój, nie ruszaj się stamtąd!
Odwróciła się zalękniona. Znajdował się o pięćdziesiąt metrów nad nią i schodził
niemal pionowo w dół po trawiastym zboczu, szybko skracając dystans. Postąpiła kilka
kroków i stanęła na krawędzi urwiska. Znów do niej zawołał. Panika chwyciła ją za gar-
dło.
Nie wolno jej się zatrzymać! Wiedziona desperacją, na czworakach zaczęła się
spuszczać po skale. Była śliska od nocnej rosy i lodowato zimna. Z bliska wcale nie oka-
zała się gładka, lecz poszarpana i poznaczona ostrymi wgłębieniami. Szaleństwem było
się porywać na zejście, bo brakowało miejsca na postawienie stopy lub przytrzymanie się
ręką. W pewnej chwili boleśnie skaleczyła sobie nasadę dłoni. Wiedziała, że sobie nie
poradzi.
- Złap mnie za rękę, słyszysz?!
Gdyby nie osłabienie z wycieńczenia i bólu, chybaby się na to roześmiała. Petrakos
próbował ją ocalić, dobre sobie...! Zmęczone mięśnie odmówiły posłuszeństwa i osunęła
się w przepaść, uderzając głową o skałę. Lecąc w dół, straciła przytomność.
Sparaliżowany ze zgrozy Petrakos patrzył, jak Thea spada bezwładnie niczym
szmaciana lalka. Zatrzymała się na skalnej półce i znieruchomiała.
Usłyszała stłumione głosy, zamrugała i otworzyła powieki.
Patrzył na nią starszy mężczyzna w białym kitlu, obok stała kobieta w pielęgniar-
skim czepku. Była w szpitalu.
- C-co mi się stało? - wyszeptała.
- Wypadek w górach, na szczęście nie doznała pani groznych obrażeń. Na razie
trzeba będzie jednak zostać w szpitalu, żebyśmy mogli wykluczyć wstrząs mózgu. Proszę
mi obiecać, że już nigdy nie postąpi pani tak lekkomyślnie, miała pani dużo szczęścia...
R
L
T
Herr Petrakos, który wezwał pomoc, wprost szaleje z niepokoju i chciałby panią zoba-
czyć.
- Nie chcę go widzieć.
Lekarz przyjrzał jej się uważnie, nie komentując, po czym skinął głową i wyszedł
porozmawiać z Petrakosem. Najpierw oznajmił mu, że Thea nie ma poważniejszych ob-
rażeń i wkrótce wyzdrowieje. Potem wspomniał, że nie życzy sobie na razie odwiedzin, i
dodał:
- Powinien pan ją przekonać, że nie wolno wychodzić w góry, jeśli się piło po-
przedniego wieczora alkohol.
Petrakos przyjął tę uwagę ze zdumieniem. Czy to możliwe, żeby Thea piła koniak?
Czemu miałaby to robić? Uznał, że musi ją natychmiast zobaczyć, żeby to wyjaśnić, ale
lekarz był nieubłagany.
Petrakos wrócił do domu i dokładnie wypytał obsługę. Ku jego przerażeniu okaza-
ło się, że Thea piła wczoraj do kolacji wino jabłkowe, a nie sok. Jakim cudem nie zauwa-
żyła różnicy?
Przeszedł go zimny dreszcz. Osoba, która nigdy nie piła alkoholu, nie miała poję-
cia o jego działaniu i smaku. Nie wiedziała, że jest odurzona, a on tego nie spostrzegł. W
wyniku tego stanu zachowała się nad podziw lekkomyślnie, co nie było w jej stylu, on
zaś opacznie odczytał jej intencje.
Musi z nią bezzwłocznie porozmawiać.
Nie tknąwszy posiłku, zadzwonił do szpitala i oznajmił, że tym razem nie da się
odwieść od wizyty w pokoju chorej. Twarz mu sposępniała, gdy recepcjonistka wyjaśniła
uprzejmie, że pacjentka wbrew stanowczym zaleceniom lekarza wypisała się na własną
prośbę i wyjechała.
Thea z trudem wygramoliła się z taksówki. Było jej zimno pomimo wilgotnego
upału. Podróż koleją ze Szwajcarii zdawała się trwać w nieskończoność, a jednak nie
wystarczyło jej czasu na przemyślenie ostatnich wydarzeń i otrząśnięcie się z ponurego
nastroju. Przychodziło jej to z takim trudem, bo tym razem to nie Petrakos zawinił, ale
ona sama, za sprawą swego zdradzieckiego ciała.
R
L
T
Ze znużeniem wsiadła do dusznej windy. Przypomniała sobie, jak pewnego razu w
Londynie pasażer popchnął ją na Petrakosa, a jej ciało napięło się jak cięciwa. To wtedy
kazała mu nigdy więcej się nie dotykać.
Od tego zaczął się cały ten koszmar. Była taka głupia, sądząc, że może wydawać
polecenia potężnemu Petrakosowi, zabronić mu czegoś, domagać się szacunku!
W tamtej chwili skazała się na porażkę. Petrakos postanowił się na niej zemścić,
upokorzyć ją, udowodnić, że jemu się bezkarnie nie odmawia. Obrał sobie za cel uśpie-
nie jej czujności i uwiedzenie jej w sposób tak doskonale subtelny, że wpadła w za-
stawione przez niego sidła, okazując się żałosną idiotką. Potem było już za pózno, żeby
się uratować. Zemsta Petrakosa dosięgła ją i powaliła, zmusił ją, by przejrzała się w pod-
stawionym przezeń lustrze i poznała nagą prawdę o sobie.
Z własnej i nieprzymuszonej woli oddała mu swe niewinne ciało.
Otworzyła drzwi do mieszkania, które opuściła chyba przed wiekami, i od razu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •