[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lecz trupio bladej twarzyczce malowały się wyraznie ślady przebytych tortur i udręczeń.
òiewczyna byÅ‚a mÅ‚oda, mogÅ‚a liczyć najwyżej dwaóieÅ›cia lat. Oczy miaÅ‚a koloru fioleto-
wego, jak ametysty. Takich oczu Filip nigdy jeszcze nie wióiał. W oczach tych wyczytać
było można całe piekło przeżytych już mąk i trwogę przed tym, co ją jeszcze czeka.
Proszę się niczego nie lękać przemówił Filip łagodnym głosem. Nazywam
się Filip Brant, należę do Lotnej Policji z Royal North-West.
òiewczÄ™ nic na to nie odpowieóiaÅ‚o. Filip nie zóiwiÅ‚ siÄ™ zbytnio, bo i cóż wiÄ™cej
mogła mu powieóieć? Z oczu jej można było wyczytać od razu tragiczną historię jej
niewoli. Choć, prawdę mówiąc, czułby się baróo szczęśliwym, gdyby raczyła otworzyć
usta i powieóiała cokolwiek. Co zaś tyczy się jego samego, jedno tylko wieóiał na pewno:
zab3e Brama, gdy nadejóie właściwa chwila.
Powtórzył ponownie swe słowa poprzednio wymówione. Z ust młodego óiewczęcia
wyrwało się głębokie westchnienie. Ale oczy zachowały nadal swój wyraz przerażenia.
Nagle podbiegła do okna. Chwyciła się kurczowo ramy i przechylona do przodu, wpa-
trywała się z ogromnym przejęciem. Bram właśnie zaganiał swoje wilki do zagrody. Po
chwili odwróciła głowę, spojrzała na Filipa, w oczach jej malowało się przerażenie, coś
podobnego do lęku zwierzęcia wobec groznego mu bata. Filip zóiwił się i przestraszył
nawet. Podszedł o krok bliżej. Wówczas młoda óiewczyna rzuciła się gwałtownie do
tyłu, zasłaniając się obnażonym ramieniem, a z jej piersi wyrwał się przenikliwy krzyk.
Na ten krzyk Filip stanął jak wryty. Przemówiła! A on nie zrozumiał tego, co chcia-
ła mu powieóieć. Rozchylił szeroko poły płaszcza, odsłaniając przymocowaną na bluzie
brązową oónakę policyjną. Ten widok napełnił óiewczynę niewymownym zóiwieniem.
Teraz dopiero zorientował się Filip, że zlękła się go; bo rzeczywiście zaniedbany, nie ogo-
lony od ośmiu dni, musiał wyglądać nie wiele lepiej od Brama. Uspokoiła się widocznie,
gdy ujrzała na jego piersiach oónakę policyjną.
Nazywam się Filip Brant powtórzył należę do Lotnej Policji z Royal North-
-West. Umyślnie przybyłem tutaj, aby pomóc pani, o ile zajóie tego potrzeba. Mogłem
już dawno zaaresztować Brama, zabić go nawet. Ale nie uczyniłem tego, właśnie ze wzglę-
du na panią. Czemu pani znajduje się tutaj, w towarzystwie szaleńca i mordercy?
Patrzyła na niego z ogromną uwagą, na bladą dotychczas twarzyczkę wystąpiły silne
rumieńce. Wióiał, jak w oczach jej gasł lęk i trwoga, a buóiły się iskry rosnącego zain-
teresowania. Z oddali słychać było głos Brama i ujadanie wilków. I nagle zaczęła mówić,
szybko i gorączkowo. Ale mówiła jakimś językiem Filipowi zupełnie nie znanym. Wy-
dał mu się ten język równie zagadkowym, jak zagadką była w ogóle obecność tej młodej
i pięknej óiewczyny w chacie Brama.
Wieóiała, że Filip nie może jej zrozumieć Nagle podeszła ku niemu, kładąc mu palec
na ustach po czym przyłożyła palec do swych ust, potrząsając znacząco głową. Filip
domyślił się, że w ten sposób chciała mu dać do zrozumienia, iż mają sobie wzajemnie dużo
do opowiadania, że jednak nie mogą się porozumieć, bo mówią każde innym językiem.
Nie wieóąc, co odpowieóieć, stał bezradny, nie spuszczając z niej oka.
W tej chwili dały się słyszeć za drzwiami ciężkie kroki Brama. Pociemniały od razu
błyszczące żywo oczy óiewczęcia. Gwałtownym ruchem odgarnęła włosy i pobiegła do
sÄ…siedniego pokoju.
ames o i er curwoo Złote sidła 22
Zaledwie tam weszła, otworzyły się drzwi. Wszedł Bram, dzwigając ciężki ładunek,
który zdjął z sań. Rzucił to wszystko na podłogę i nie zwracając uwagi na Filipa, utkwił
wzrok w zasłonie odgraóającej pokoje. Filip obserwował zachowanie się Brama. Obaj
milczeli, stojąc bez ruchu. Ciszę przerywały tylko kroki młodego óiewczęcia kręcącego
się w przyległym pokoju.
Sercem Filipa miotały sprzeczne uczucia. Gdyby miał broń pod ręką, na pewno za-
łatwiłby się od razu z Bramem, w którego oczach błyszczało óiwne światło, usprawie-
dliwiające najgorsze podejrzenia Filipa. Prawda, nie miał żadnej broni. Ale rozglądając
się po pokoju spostrzegł leżącą opodal pieca wiązkę drzewa. Zrozumiał, że w razie czego
wystarczy schylić się i wybrać jakieś grube, mocne polano& i to mu wystarczy.
Uchyliła się zasłona w drzwiach stanęła młoda óiewczyna, z uśmiechem na twarzy,
z rozjaśnionymi oczami. Patrzyła na Brama, do niego śmiała się najwyrazniej. Poóiałało
to na Filipa jak uderzenie biczem. Wyciągnęła ramiona i zaczęła mówić do Brama.
Filip nie mógÅ‚ zrozumieć ani jednego sÅ‚owa z tego, co mówiÅ‚a. Nie byÅ‚ to jÄ™zyk Êîan-
cuski, ani niemiecki, ani angielski; nie było to narzecze Chippewayów czy Eskimosów.
Mówiła głosem łagodnym i zupełnie czystym; z początku tylko wyczuć w nim można
było pewne drżenie. Oczy spoglądały jasno, wesoło, nie było w nich ani śladu owego
lęku, który Filip poprzednio dwukrotnie zauważył. Włosy zaplotła i uczesała starannie;
wyglądała, jakby żywcem zeszła z jakiegoś portretu kobiety, nie pochoóącej w żadnym
razie z Północy.
Człowiek-wilk zmienił się najzupełniej. Oczy jaśniały mu szczęściem, wargi poruszały
się bezdzwięcznie, jakby po cichutku powtarzał sobie wszystko to, co mówiła mu młoda
óiewczyna. Przypominał poczciwe duże psisko, nadstawiające kark pod pieszczoty swego
pana.
Czyżby ją rzeczywiście rozumiał? Czyżby znał ten óiwny język? Filip zapytał się w du-
chu, jaka właściwie rola jemu samemu przypadła w tym wszystkim. Młode óiewczę zda-
wało się naprawdę być szczęśliwe. Co z tego wszystkiego wyniknie?
Kiedy skończyła mówić, człowiek-wilk odpowiadał jej tylko jakimś gardłowym okrzy-
kiem, w którym brzmiała nuta triumfu. Przyklęknął na ziemi koło swojego szarego worka
i mamrocząc coś niezrozumiale, zaczął wyrzucać jego zawartość na podłogę.
Spojrzenie Filipa skrzyżowało się z oczami młodej óiewczyny. Założywszy obie ręce
na piersi, zdawała się prosić go, by zechciał ją zrozumieć. I Filip zrozumiał. Oto wobec
Brama zmuszała się do wesołości, udawała szczęśliwą, śmiała się. Grała rolę, jaką sobie
sama narzuciła.
A teraz zwracała się do Filipa, starała się wytłumaczyć mu, co znaczy to jej zachowanie.
Wskazała palcem na Brama, którego olbrzymia głowa i szerokie plecy pochylały się nad
workiem, i głosem stłumionym rzekła:
ossi tossi a e tossi&
Co to miało znaczyć? Filip na próżno łamał sobie głowę. Nie wieóąc już, co począć,
wskazał jej palcem na leżące pod piecem polana. Nietrudno było odgadnąć, co chciał przez
to powieóieć. Bram klęczał, odwrócony do nich plecami. Może więc najlepiej zabić go
od razu na miejscu? Jedno uderzenie polanem&
Potrząsnęła głową; wydawała się nawet silnie zaniepokojona podobnym pomysłem.
Zaczęła znów mówić coś półgłosem. Po czym spoglądając na Brama, powtórzyła:
ossi tossi a e tossi&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]