[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawalony kamienny pawilon, który mijała z Edwardem, i potężne buki na wprost.
Gdy weszła w ich głęboki cień, zobaczyła przed sobą coś dziwnego. W pierwszej chwili wydało jej
się, że to nadłamana gałąz, ale kiedy podeszła bliżej, uświadomiła sobie, że jest to jakieś zwierzę.
Pomyślała, że wygląda jak złapany w sidła lis, i wywróciły jej się wnętrzności. Zwierzę wisiało za
szyję, nieruchomo, na konarze drzewa.
Nagle przycisnęła dłoń do ust, tłumiąc krzyk, i z przerażenia stanęła jak wryta. Słyszała swój własny
zdyszany oddech i czuła tępy ból w żołądku.
Obserwowało ją brązowe oko, lśniące jak marmur w igrającym na nim promieniu słońca.
Zrobiła krok do tyłu, potykając się o bruzdę. Oko śledziło każdy jej ruch, ale niczego nie rejestrowało.
Otwarty pysk odsłaniał dziąsła, które jeszcze poprzedniego dnia ociekały śliną, a teraz były suche jak
stary gumowy wąż. Aapy Kapitan Kirk miał rozpostarte, jakby spał na kuchennej podłodze, a nie
wisiał na pętli z cienkiego, nagiego drutu.
Nitki strachu mocno ciągnęły ją w środku, ale zebrała się w sobie i powoli podeszła do psa, chcąc
sprawdzić, czy na pewno nic nie można dla niego zrobić. Wystarczyło jej przelotne muśnięcie. Skóra
pod jedwabistą sierścią przypominała w dotyku porcelanę.
Popędziła do domu i poszła prosto na górę, do sypialni Olivera. Drzwi były otwarte, ale pokój był
pusty. Z przeciwnej strony korytarza dobiegł ją dzwięk wypuszczania wody z wanny. Zastukała
pięścią w drzwi łazienki.
Oliver otworzył je obwiązany w pasie ręcznikiem i uśmiechnął się do niej ciepło, ale uśmiech zamarł
mu na wargach, kiedy zauważył wyraz jej twarzy.
- Nie wiem, czy Edward go widział - powiedziała, gdy narzucał na siebie ubranie. - Płakał, kiedy
zeszłam na dół, i nie jestem pewna, czy rzeczywiście z powodu powrotu do szkoły.
- Cyganie - stwierdził ponuro Oliver, jakby jej wcale nie słuchał, zawiązując sznurowadła tenisówek.
- Kilka tygodni temu mieliśmy problemy z Cyganami; rozbili obóz na naszej ziemi. Kapitan Kirk
pogryzł jednego z nich.
Wyszli z domu po cichu, z nadzieją, że Edward ich nie usłyszy, niosąc plastikowy worek na śmieci i
obcęgi. Odcięli spaniela z drzewa. Frannie zasugerowała, że powinni wezwać policję, ale Oliver
najwyrazniej się do tego nie kwapił. Położył worek z psem na tyle range rovera i pojechał do swojego
gajowego, żeby ten go zakopał.
Frannie wróciła do domu i zrobiła sobie gorącą kąpiel. Moczyła się w wannie długi czas, zmęczona i
przygnębiona, usłując zebrać myśli. Usiłując - bez skutku - odsunąć od siebie wspomnienie zajścia
między Edwardem a Kapitanem Kirkiem i podejrzenie, że to nie Cyganie zabili psa.
Nagle przypomniała sobie, z jaką czułością poprzedniego wieczoru Edward obejmował Kapitana
Kirka ramieniem, zwinąwszy się obok niego w kłębek na kuchennej podłodze, i dała spokój próbom
znalezienia odpowiedzi.
Kiedy godzinę pózniej weszła do kuchni, przywitał ją aromat świeżo zaparzonej kawy i smażonych
jajek, który podziałał na nią dziwnie uspokajająco i przywrócił jej poczucie bezpieczeństwa.
Uświadomiła sobie, że po prostu przypomina jej znajomy zapach kafeterii rodziców.
Oliver miał na wypłowiałej dżinsowej koszuli rzeznicki fartuch i wpychał ząbki czosnku pod skórę
leżącego na blasze kurczaka. Edward klęczał na podłodze, obserwując swojego żuka zamkniętego w
prostokątnym ogrodzeniu z klocków lego. Na stole, w rumowisku niedzielnych gazet, płatków
śniadaniowych i dżemów, stał czysty talerz, przeznaczony, jak się domyśliła, dla niej.
- Cześć - powiedział Oliver.
Wymienili konspiracyjne spojrzenia.
Edward nie podniósł wzroku. Obecność chłopca nieuniknienie przytłumiła Frannie. Czy dlatego, że
nadal nie wiedziała, czy jest jej przyjacielem, czy wrogiem? Przecież to tylko dziecko, upomniała się.
A teraz jeszcze jego pies nie żyje.
- Dojrzałaś do śniadania? Dziś szef kuchni poleca francuskie grzanki.
Oliver starał się robić dobrą minę do złej gry.
- Ja poproszę - odezwał się wesoło Edward.
- Hej, ty już jadłeś!
- Nie mogę dostać jeszcze jednej? Proszę.
- Naprawdę chcesz jeszcze jeden kawałek?
Edward skinął głową.
- Tatusiu, czy mógłbym wziąć Frannie po południu na konie?
Frannie ze zdumieniem popatrzyła na chłopca, a potem zerknęła na Olivera, niepewna, czy Edward
wie o Kapitanie Kirku, czy nie. Musi wiedzieć, pomyślała. Inaczej by go szukał.
Zaczął dzwonić telefon.
- Dziś po południu idziesz na przyjęcie.
Na buzi Edwarda odmalowało się rozczarowanie.
- Na jakie przyjęcie?
- Dziewiąte urodziny Jamiego Middletona.
- Boże, Jamie Middleton. - Wydał kilka dzwięków imitujących wymioty. - Muszę iść?
- Przyjąłeś zaproszenie. - Oliver podniósł słuchawkę, zasłaniając mikrofon dłonią. - Myślałem, że
lubisz Jamiego. Parę tygodni temu chciałeś go tu zaprosić.
- On jest naprawdę głupi, tatusiu. W ogóle nie dorósł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •