[ Pobierz całość w formacie PDF ]

puszczę pary z ust. Cóż, wreszcie rozumiem, dlaczego tak bardzo się w to angażujesz, choć
nadal uważam, że za daleko posuwasz swoją troskę.
- Uważaj sobie, co chcesz. - Zaczęło jej dudnić w głowie. - A teraz muszę już jechać.
- Nie. - Zablokował jej drogę. - Można by pomyśleć, że ingerujesz w życie matki, bo
nie masz własnego.
Pociemniały jej oczy, pobladła twarz.
- Nie twój interes, Brady - syknęła.
- Nie, ale...
- Ale za wiele sobie pozwalasz. Łączą nas tylko sprawy zawodowe. Jeśli jeszcze raz
spróbujesz przekroczyć granice mojej prywatności, gorzko tego pożałujesz. Nie wybaczam
wścibstwa i bezczelności.
Ale jędza! - pomyślał ze złością. Nienawidził, gdy ktoś mu groził. W takich chwilach
rodziła się w nim agresja.
- Co, dasz mi prztyczka w nos, maleńka? - zadrwił, i zaraz tego pożałował. To było
głupie, nie w jego stylu.
Ale stało się.
A. J. spojrzała na niego ze spokojną wyższością.
- Zachowujesz się jak smarkacz, Brady.
- Masz rację. Przepraszam. Ale gdy mi ktoś grozi, dostaję małpiego rozumu. Pewnie
znasz to uczucie. Gdybyś była facetem...
- To już dawno leżałbyś z rozbitym łbem - syknęła, i nagle uśmiechnęła się. - Co za
miła rozmowa, nie uważasz?
Też się uśmiechnął. Ale to niczego nie zmieniło. Nadal byli wrogami.
- A. J., zrozum, wcale nie zamierzam wtrącać się w twoje życie prywatne, dopóki
jednak realizuję ten projekt, interesuję się Clarissa. Zostaw jej trochę swobody, nie zachowuj
się jak kokoszka.
Ponieważ zabrzmiało to rozsądnie, A. J. ostro się zaperzyła.
- Nic nie rozumiesz.
- Więc mi wytłumacz.
- A jeśli podczas kolacji Alex Marshall wymusi na niej wywiad?
- A może po prostu zależy mu na miłym wieczorze z interesującą, atrakcyjną kobietą?
Powinnaś bardziej ufać Clarissie.
- Nie chcę, żeby ją skrzywdzono.
Miał mnóstwo mądrych i rozsądnych argumentów na poparcie swojego zdania, ale
wiedział, że w takiej atmosferze nic nie wskóra.
- Przejedźmy się.
- Co?
- Przejedźmy się. Ty i ja. - Uśmiechnął się do niej. - Tak się składa, że opierasz się o
mój samochód.
- Och, przepraszam... Muszę wracać do biura.
- Praca może poczekać do jutra. - Otworzył auto. - Moglibyśmy pojechać wzdłuż
plaży.
Bez dwóch zdań miała ku temu słuszny powód, ale za bardzo się uniosła. Dobrze jej
zrobi niewinna rozrywka, pęd powietrza, poczucie swobody. Oczywiście nie powinna tego
robić z Dawidem, ale z braku laku...
- Podniesiesz dach?
- Oczywiście.
Podziałało - jazda, powietrze, zapach morza, głośno nastawione radio. Nie odzywał się
do niej, nie próbował wciągnąć w rozmowę. A. J. zrobiła coś, na co rzadko pozwala sobie w
towarzystwie innych ludzi. Zrelaksowała się.
Kiedy ostatnio, nie licząc się z czasem i bez żadnego celu, jechała wzdłuż wybrzeża?
Och, bardzo dawno... albo nigdy. Zamknęła oczy, zapomniała o wszystkim i cieszyła się
chwilą.
Kim ona naprawdę jest? - zastanawiał się Dawid. Twardą negocjatorką, zimną
egocentryczką czy też opiekuńczą, oddaną córką?
Znał się na ludziach. Bez tego mógłby co najwyżej kręcić amatorskie filmy na użytek
domowy. Kiedy ją pocałował, nie stwierdził, żeby była twardą, pewną siebie kobietą, jak tego
oczekiwał. Raczej nerwową i uległą, niezbyt pewną siebie... A przecież kreowała się na kogoś
całkiem innego. Ciekawe dlaczego?
Słyszał o niej to i owo. Kanciarze i wydrwigrosze, jakich pełno w tej branży, omijali ją
szerokim łukiem, natomiast ludzie z poważną pozycją lub stojący u progu prawdziwej kariery
zabiegali, by stać się klientami jej agencji. Twarda, profesjonalna, nadzwyczaj bystra,
bezwzględnie uczciwa i absolutnie lojalna. Taki monolit. Bywała niebezpieczna, gdy ktoś
złamał zasady, przekroczył dopuszczalne granice. Modelowa postać, jakby wykuta z jednej
bryły. Postrzegano ją tylko przez pracę, nic nie mówiono ojej życiu prywatnym. W
środowisku, gdzie rozwód gonił rozwód, a zdrada zdradę, i gdzie brak plotek na czyjś temat
świadczył o śmierci zawodowej, jawiła się jak ktoś nie z tej planety.
A przecież nie była ufoludkiem czy robotem. Była żywą, czującą kobietą, lecz z
jakiegoś powodu ukryła się pod pancerzem profesjonalizmu i nie ukazywała swej prawdziwej
twarzy światu.
- Głodna?
Rozmarzona A. J. otworzyła oczy i spojrzała na niego. Że też wcześniej tego nie
zauważył. To były oczy Clarissy, taki sam kształt, kolor i niezwykły wyraz... przepastna,
tajemnicza głębia. A może po matce odziedziczyła również niezwykły paranormalny dar?
Szybko oddalił tę myśl.
- Przepraszam - powiedziała półgłosem. - Co mówiłeś? Zamyśliłam się.
- Pytałem, czy nie jesteś głodna.
- Och, tak. Daleko odjechaliśmy?
- Jakieś trzydzieści kilometrów. - Zjechał na pobocze i wskazał na restaurację oraz
stoisko z hamburgerami. - Wybieraj.
- Wezmę burgera.
- Uwielbiam tanie randki. A. J. parsknęła.
- To nie jest żadna randka.
- Jak nie randka, to płacisz za siebie - burknął, niby to obrażony.
Roześmiała się beztrosko, zaraźliwie i bardzo kobieco. Nigdy jej takiej nie widział.
Mój Boże, pomyślał, jak niewiele trzeba, by spłynęło z niej to całe napięcie. Niewinna
przejażdżka, jakiś żarcik...
Doszli do stoiska.
- Dla mnie wielki burger, duża porcję frytek i koktajl czekoladowy - powiedziała.
- Nie przesadzasz?
- Nie doceniasz mnie.
Mimo rześkiego wczesnowiosennego powietrza na mieliźnie chlapało się kilku
odważnych pływaków. Wokół pikowały mewy, skrzecząc i rojąc się wokół w oczekiwaniu na
poczęstunek. A. J. rzuciła im suty kąsek.
- Dokąd idziemy?
- Popatrzeć na morze. - Zeszła na plażę i usiadła na piasku. - Rzadko bywam na plaży. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •