[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie podnosząc wzroku na baronową Michał Kalinowski podszedł blisko i wyciągnął
prawą rękę. Odgadła, co oznacza ten gest i nie zawahała się. Podniosła nogę, a on ujął bucik
na wysokości kostki. Pani Olga stała teraz na jednej nodze, nie mając punktu oparcia, i kiedy
uniósł jej stopę, zachwiała się.
- Przecież upadnę! - mruknęła karcąco.
Uchwycił ją lewą ręką wokół talii i silnym podciągnięciem przytulił do siebie. Jej
lewa noga zawisła na jego biodrze. Poddała się bez słowa sprzeciwu, może trochę
zaskoczona jego refleksem. Uchwyciła go jedną ręką za szyję, drugą próbowała mu pomóc,
odgarniając materiał sukni za prawe biodro. Gdy i druga noga zawisła na jego biodrze, objęła
mężczyznę także drugą ręką. Twarze znalazły się naprzeciw siebie.
- Chyba nie zmarznę - powiedziała pani von
Tromm.
Odchyliła głowę i przymknęła oczy. Michał Kalinowski całował. Gdy jego ręce z jej
talii kobiety przesunęły się niżej, na biodra, a potem pośladki, złączyła stopy za jego plecami.
- Fant - szepnęła. - Chcę zobaczyć fant!
***
Większość uczestników gonitwy pogubiła się we mgle i długo trwało, zanim się
odnaleziono i spotkano na myśliwskiej uczcie w Małynce. Nagrodę zdobył podpułkownik
Horoszko. Wszyscy zazdrościli mu sławy oraz pocałunku, którego pani baronowa udzieliła
jako dodatkowej gratyfikacji.
Potem zasiedli za stołami, by omawiać przygody tego dnia, śmiać się z anegdot i
umawiać na najbliższe polowanie za kilka tygodni. Podpułkownik Horoszko po raz kolejny
opowiedział, w jaki sposób najszybciej ze wszystkich pokonał wyznaczony dystans i zdobył
nagrodę.
- To zasługa mojego konika - przekonywał. - Ja tylko na nim siedzę, a on sam wie, jak
biegać.
Olga von Tromm siedziała tuż obok Michała Kalinowskiego, na ławie za stołem
zbitym z grubych desek, zastawionym bigosem i dziczyzną. Czasem, kiedy nikt z
biesiadników nie mógł tego zobaczyć, wsuwała rękę za plecy pana Michała i szturchała go
piąstką.
Dopiero przed wieczorem biesiadnicy, syci i zadowoleni, ruszyli z powrotem. Wielu
mogło powrotną drogę do domu odbyć wygodnie, ponieważ przed gajówkę zjechały już ich
powozy.
- Zostaję w mieście do połowy grudnia - oznajmiła przy pożegnaniu pani Olga. - Póki
w naszym pałacu nie przestawią pieców i porządnie nie posprzątają po tym bałaganie,
trzymam numer w Hotelu Niemieckim. Przyjdziesz?
- Może przyjdę - obiecał niezbyt wyraznie Michał Kalinowski.
Baronowa von Tromm zmarszczyła brwi.
- Mam pana prosić? - spytała zaskoczona.
Pan Michał uśmiechnął się.
- Czemu nie, baronowo? - odpowiedział zachęcająco. - Czyni to pani z wielkim
wdziękiem.
OCZEKIWANIA I NADZIEJE
Staś Kalinowski chętnie jezdził do Zabłudowa, gdy ojciec posyłał go tam w drobnych
sprawach, a czasem i z własnej inicjatywy. Robił niewielkie sprawunki, a czasem pożyczał
narzędzia w sklepie z artykułami żelaznymi.
W drodze, gdy przez nikogo nie był widziany, szalał na swoim koniu, wymuszał na
nim ewolucje i sam je czynił, będąc to błędnym rycerzem, to emirem Beduinów. Uspokajał
się dopiero przy pierwszych domach miasteczka, nie wypadało, żeby młody panicz
zachowywał się jak dziecko.
Pierwsze gospodarstwa zaliczane już do Zabłudowa wyglądały zupełnie jak na wsi,
chałupy wśród pola, dopiero dalej zaczynały się miejskie ulice. Domy tu stały ciasno jeden
obok drugiego, na małych działkach, z ogrodami w głębi, a dalej jeszcze łąkami. Wszystkie
drewniane, kryte gontem, dachówką, niekiedy tylko słomą - tą pokrywano zabudowania
gospodarcze.
W oddali, za kępami drzew, sponad dachów widać było czerwone fabryczne kominy,
z których snuły się dymy.
Staś zawsze z zaciekawieniem przyglądała się miastu. Obszernym domom miejskim,
porządnym, najwyrazniej dostatnim, z gankami przed wejściem i szybami w oknach. Lubił
liczyć malowane okiennice lub drzewa owocowe w ogródkach, oddzielonych od ulicy
żerdziami na wspornikach, albo nawet i płotami ze sztachet.
Za rynkiem, wybrukowanym i zabudowanym ciasno, ciągnęły się ulice pełne
sklepików i warsztatów rzemieślniczych, błotniste, hałaśliwe i tłoczne od nieustających
interesów, sprzedawania, kupowania i dostaw.
Staś zatrzymał się zaraz za rynkiem, prawie na początku ulicy Białostockiej, gdzie w
parterowym domku z zakratowanymi oknami znajdował się sklep żelazny Samuela
Silbersteina. Uwiązał konia do drewnianego słupka i wszedł do wnętrza, pogwizdując.
Silberstein zerwał się z wysokiego zydla za ladą, na którym czekał na klientów. Był to
starszy, chudy i niechlujny mężczyzna w wyszmelcowanej skórzanej czapce.
- Dzień dobry paniczowi! Myślałem właśnie, kiedy to panicz odwiedzi Silbersteina, a
panicz hop i jest...
- Narzędzi chciałem pożyczyć - oznajmił Kalinowski. - Jak już kiedyś brałem, za
rubla zastawu. We młynie będę miał zajęcie.
- Niech będzie za rubla - natychmiast zgodził się sklepikarz. - Panicz wybierze, co
potrzeba.
Staś położył papierowy pieniądz na ladzie i wszedł za nią, pomiędzy rzędy
drewnianych regałów i półek, na których piętrzyły się stosy różnorodnych przedmiotów -
śrub, łańcuchów, ostrzy do siekier i narzędzi ogrodowych, arkusze blachy, pilniki i
przecinaki, młotki i obcęgi, puszki ze smarami i farbą przeciw rdzy oraz dziesiątki innych.
Wybrał kilka kluczy o różnych rozmiarach i przyniósł je na ladę, kładąc przed kupcem.
- Niedługo zwrócę.
Zanim włożył narzędzia do skórzanej torby, jaką przyniósł z sobą, wyjął z niej pakiet
dość niedbale zawinięty w gruby papier. Widać było, że paczka zawiera kilka książeczek w
kartonowych okładkach.
- Tak szybko panicz wszystko przeczytał? zdziwił się %7łyd, odbierając książki i
chowając je w skrzynce pod ladą. Na wierzchu postawił korytko z trzycalowymi gwozdziami.
- Przejrzałem - wyjaśnił Staś. - Ale chciałem powiedzieć Silbersteinowi, żeby na razie
nie dawał mi niczego nowego.
Sklepikarz zaniepokojony spojrzał w twarz młodego człowieka.
- Co się stało? - spytał przyciszonym głosem. - Dowiedział się kto?
- Nic się nie stało - wzruszył ramionami Kalinowski. - Na razie chcę zrobić przerwę.
Inne zajęcia mam.
Silbersteina takie tłumaczenie jednak nie uspokoiło. Przejęty zaczął wypytywać, czy
kto nie szedł za młodym człowiekiem.
- A kto by miał iść? - zdziwił się Staś. - Nikogo nie widziałem.
%7łyd uśmiechnął się uspokojony.
- To i lepiej. Po co ktokolwiek miałby wiedzieć, że tak sobie czasem rozmawiamy...
- Wolno przecież chodzić do sklepu - zauważył Kalinowski.
- Wolno, wolno - zgodził się Silberstein. - Jeszcze wolno. Ale wiadomo, kiedy i to się
skończy? Dziwne rzeczy dzieją się na tym świecie... Panicz słyszał o tej historii, co się
zdarzyła w Warszawie? Wszystkie gazety piszą.
Pochylił się w stronę klienta.
- Był tu niedawno jeden taki, co i o panicza rozpytywał. ..
Staś Kalinowski niespokojnie obejrzał się za siebie i zawstydził się swoim
niepokojem.
- Kto taki? - spytał, udając obojętność.
%7łyd zamachał rękami.
- Oj, a mnie skąd wiedzieć, co za jeden? Taki, co wypytywał. Widać jakiś ciekawski.
Interesował się paniczem. Pytał, jak często kupuje, co kupuje i skąd ma pieniądze...
- Co mu Silberstein powiedział?
Sklepikarz rozłożył ramiona. Jego uśmiech świadczył, że był zadowolony z udzielonej
wówczas odpowiedzi i zamierzał się nią pochwalić.
- A co miał powiedzieć? Wiem to ja, skąd panicz pieniądze bierze? A że czasem
kupuje co, to i zwykła rzecz. Panowie różne potrzeby mają, nic biednemu %7łydowi oceniać. A
[ Pobierz całość w formacie PDF ]