[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wizyjnego nadającego wyłącznie bardzo dobre wiadomości.
Sonya otworzyła oczy. Jej uśmiech stał się wręcz oślepiający.
 Jesteś z Południa  powiedziała.
37
 Yhm.
 Plantacje, Berry. Magnolie. Tradycja. A także pewien mrok. Trochę dresz-
czyku. Faulkner.
Faw. . .
 Hę?
  Nightmare Folk Art ; Berry. Ventura Boulevard, Sherman Oaks.
Kevin patrzył, jak Rydell zdejmuje hełm i zapisuje adres oraz numer telefonu
na okładce  People z zeszłego tygodnia. Gazeta należała do Moniki, chińskiej
dziewczyny mieszkającej w garażu; zawsze drukowała ją, pomijając doniesienia
o skandalach i nieszczęściach, natomiast z poszerzoną kroniką towarzyską, szcze-
gólnie o wszelkie aktualne wzmianki dotyczące angielskiej rodziny królewskiej.
 Mają coś dla ciebie, Berry?  spytał z nadzieją Kevin.
 Może  odparł Rydell.  To miejsce jest w Sherman Oaks. Zadzwonię
tam i sprawdzę.
Kevin bawił się kością w nosie.
 Mogę cię podwiezć  rzekł.
W witrynie  Nightmare Folk Art był wielki obraz Wniebowzięcia. Rydell
widywał takie obrazy na chrześcijańskich furgonetkach, zaparkowanych przy cen-
trach handlowych. Mnóstwo okrwawionych wraków samochodów i nieszczęścia,
oraz wszystkie te zbawione dusze ulatujące na spotkanie z Jezusem o niepokojąco
bystrym spojrzeniu. Ten obraz zawierał o wiele więcej szczegółów. Każda ze zba-
wionych dusz miała własną twarz, jakby naprawdę należała do jakiejś konkretnej
osoby, a kilka z nich przypominało mu rysy sławnych ludzi. Pomimo to obraz
wyglądał, jak namalowany przez piętnastolatka lub starszą panią.
Kevin wysadził go na rogu Sepulveda, skąd Rydell przeszedł jeszcze parę ulic,
szukając wskazanego adresu, mijając grupkę robotników w kaskach z daszkami,
którzy wylewali betonową donicę pod drzewo palmowe. Rydell zastanawiał się,
czy przed wirusem przy Ventura rosły prawdziwe palmy; sztuczne były teraz tak
popularne, że ludzie chcieli sadzić je wszędzie.
Ventura była jedną z tych ulic Los Angeles, które ciągnęły się w nieskończo-
ność. Wiedział, że z pewnością niezliczoną liczbę razy przejeżdżał Gunheadem
obok  Nightmare Folk Art , ale ulice wyglądały zupełnie inaczej, kiedy się po
nich spacerowało. Po pierwsze, człowiek był zupełnie sam; po drugie, dostrzega-
łeś, jak popękane i brudne są te budynki. Puste lokale za brudnymi szybami, ze
stertą żółknących przesyłek reklamowych na podłodze i czasem kałużą czegoś,
co nie mogło być deszczówką, więc zaczynałeś zastanawiać się, co to takiego.
Mijałeś parę takich witryn, a potem trafiałeś na sklep sprzedający okulary prze-
ciwsłoneczne w cenie sześciokrotnie wyższej od miesięcznego czynszu za połowę
pokoju w Mar Vista. Sklepu z okularami pilnował najemny gliniarz, wpuszczający
38
klientów po naciśnięciu dzwonka.
 Nightmare Folk Art była właśnie taka, wciśnięta między nieczynny zakład
fryzjerski a podupadające biuro obrotu nieruchomościami, które na boku sprzeda-
wało polisy ubezpieczeniowe.  NIGHTMARE FOLK ART  POAUDNIOWY
DRESZCZYK , ręcznie malowane litery, niezgrabne i cienkie jak nóżki koma-
ra z kreskówki, białe na czarnym tle. Jednak przed nią parkowało kilka drogich
samochodów: srebmoszary range rover podobny do Gunheada, wypucowany jak
na paradę i jeden z tych małych, zabytkowych, dwuosobowych porsche, które
zawsze wydawały się Rydellowi zabawkami nakręcanymi na kluczyk. Obszedł
porsche szerokim łukiem, takie samochody zazwyczaj miały hiperczuły, a także
hiperagresywny system antywłamaniowy. Zza szyby z pancernego szkła patrzył
na niego najemny gliniarz; nie z IntenSecure, ale innej firmy. Rydell pożyczył od
Kevina parę odprasowanych spodni. Były trochę ciasne w pasie, ale o wiele lepsze
od tamtych pomarańczowych. Włożył też czarną mundurową koszulę IntenSecure
z odprutymi naszywkami, stetson i buty SWAT. Nie był pewien, czy czarny kolor
pasuje do khaki. Nacisnął przycisk. Najemny gliniarz wpuścił go do środka.
 Mam spotkanie z Justine Cooper  powiedział Rydell, zdejmując okulary.
 Ma klienta  rzekł glina. Wyglądał na trzydziestolatka z jakiejś farmy
w Kansas czy gdzieś. Rydell spojrzał ponad jego ramieniem i dostrzegł chudą
kobietę o ciemnych włosach. Rozmawiała z grubym mężczyzną, który w ogóle
nie miał włosów. Wyglądało na to, że próbuje mu coś sprzedać.
 Zaczekam  powiedział Rydell.
Farmer nie odpowiedział. Prawo stanowe głosiło, że nie mógł posiadać broni,
jedynie przemysłowy ogłuszacz w wytartej plastikowej kaburze, ale zapewne i tak
ją miał. Jedną z tych małych rosyjskich zabawek z pociskami, którymi można
przestrzelić silnik czołgu. Rosjanie, ze swoją paranoją na punkcie bezpieczeństwa,
opanowali rynek specjałów sobotniej nocy.
Rydell rozejrzał się wokół. Zdecydował, że Wniebowzięcie doskonale paso-
wało do  Nightmare Folk Art . Jego ojciec zawsze twierdził, że tacy chrześcija-
nie są po prostu śmieszni. Oto kolejne tysiąclecie nadeszło i minęło, bez żadnego
wniebowzięcia, a oni wciąż walą w ten sam bęben. Sublett i jego starzy w obo-
zowisku przyczep w Teksasie, oglądający stare filmy zgodnie ze wskazaniami
wielebnego Fallona  oni przynajmniej mieli o czym gadać. Próbował podej-
rzeć, co ta kobieta próbuje sprzedać grubemu mężczyznie, ale dostrzegła jego
spojrzenie i zrezygnował. Przeszedł w głąb sklepu, udając, że ogląda towar. Był
tam cały dział paskudnych, cienkich wianków za szkłem w wyblakłych złoco-
nych ramkach. Wianki wyglądały tak, jakby spleciono je ze starych włosów. Były
tam skorodowane dziecięce trumienki i w jednej z nich zasadzono bluszcz. Stały
stoliki do kawy wyglądające jak zrobione z nagrobków, starych, o napisach tak
zatartych, że nie sposób było je odczytać. Przystanął przy ramie łóżka zespawanej
z kilku figurek murzyńskich dzieciaków, tych, których prawo zabraniało ustawiać
39
na trawnikach w Knoxville. Wszystkie były świeżo pomalowane i miały szerokie,
czerwonouste uśmiechy zjadaczy arbuzów. Aóżko było nakryte ręcznie wyszywa-
ną kapą w barwach flagi konfederatów. Kiedy próbował znalezć karteczkę z ceną,
odkrył tylko żółtą naklejkę SPRZEDANE.
 Pan Rydell? Mogę mówić do pana Berry?
Szczęka Justine Cooper była tak wąska, że wydawało się wręcz niemożliwe,
aby pomieściła komplet zębów. Włosy miała krótko ścięte: lśniący, brązowy hełm.
Nosiła dwuczęściowy, ciemny i powiewny strój, który zapewne miał ukryć fakt,
że była zbudowana jak patyczak. Jej akcent bynajmniej nie świadczył o tym, że
urodziła się na Południu, a ponadto była spięta jak sprężyna.
Rydell zobaczył, jak grubas wychodzi i przystaje na chodniku, żeby zdezak-
tywować system obronny range rovera.
 Jasne.
 Jesteś z Knoxville?
Zauważył, że oddychała miarowo, jakby starając się unikać hiperwentylacji.
 Zgadza się.
 Nie masz wyraznego akcentu.
 Hmm, chciałbym, żeby wszyscy tak uważali.
Uśmiechnął się, ale nie odpowiedziała mu uśmiechem.
 A czy pańska rodzina pochodzi z Knoxville, panie Rydell?
O kurczę, pomyślał, przecież miałaś mówić mi Berry.
 Mój ojciec chyba tak. Rodzice mojej matki są z okolic Bristolu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •