[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nat opuszcza lewoburtowe stanowisko obserwacyjne, jak schodzi po drabinie. Zorientował
się po odgłosach, że ma on na nogach zwykłe buty, nie żeglarskie czy też płócienne z
gumowymi cholewami. Nat z babską uwagą opuszczał swoje długie, pajęczo niezgrabne
ciało; po tylu miesiącach nie potrafił ani się ubrać jak trzeba, ani schodzić po drabinie jak
prawdziwy marynarz. Zwit zastał go drżącego w niewłaściwym stroju - odstraszał go
używany w mesie język, był jej pośmiewiskiem, pokornym, posłusznym i nie nadającym się
do niczego.
Spojrzał krótko na horyzont za prawą burtą, a potem tam, gdzie płynął konwój -
jednostki stawały się powoli widoczne w jaśniejącym świetle dnia. Przecinały horyzont jak
gromada ponurych żelaznych ścian, na których teraz widać było długie, rozmyte, rdzawe łzy.
Jednakże Nat posuwał się nieporadnie w kierunku rufy, marząc o pięciu minutach
samotności przy relingu i spotkaniu ze swymi eonami. Szedł niepewnie ku wyrzutni bomb
głębinowych na prawej burcie nie dlatego, że wolał tę stronę od lewego nadburcia, lecz po
prostu dlatego, że zawsze tam chodził. Gotów był znieść silny wiatr i smród silnika, osobliwy
brud i zaniedbanie niszczyciela, ponieważ był z dala od samego życia z wszystkimi jego
dotykami, smakami, obrazami, dzwiękami i zapachami. Znosił to wszystko, aż
przyzwyczajenie uczyniło go obojętnym. Tu, w Royal Navy, nigdy nie stanie mocno na
nogach, gdyż te jego wielkie nogi zawsze były gdzieś daleko, jakby przypadkowo tylko
przymocowane do tego ciała, podczas gdy mieszkający we wnętrzu człowiek modlił się,
czekając na spotkanie ze swymi eonami.
Oficer wachtowy odliczał czas do kolejnego zwrotu. Uważnie przyjrzał się
wskazówce sekundowej.
- Ster prawo piętnaście.
Na lewo od dziobu Wildebeeste również skręcał. W zielonym świetle widać było
skłębioną wodę pod jego rufą, tam, gdzie ster odbił. Gdy pomost przechylał się pod jego
stopami, rufa Wildebeeste zdawała się zmieniać położenie, aż wreszcie okręt ustawił się
równolegle przed trawersem.
- Ster zero.
Wildebeeste wciąż skręcał. Złączony podeszwami stóp, za pośrednictwem stalowego
pokładu, z długim, drżącym ciągiem modrych wód, mógł dokładnie obliczyć stopień
przechyłu okrętu na lewą burtę w czasie zwrotu. Lecz zachowanie wody było trudne do
przewidzenia. Gdy skręcał o ostatnie kilka stopni, dostrzegł, jak szara hałda, siódma fala,
przelewa się przez jego dziób i znika pod spodem. Wprawiona w silne kołysanie rufa zsunęła
się z grzbietu fali i teraz, w nagłym przechyle, okręt zszedł już dziesięć stopni z kursu.
- Tak trzymać.
I do diabła z tą cholerną marynarką i z tą cholerną wojną. Ziewnął sennie i ujrzał
skłębioną kipiel pod rufą wracającego na właściwy kurs Wildebeeste. Ognie na krańcu tej
drugiej rozpadliny zapłonęły, igła zakłuła i na powrót znalazł się w swoim ciele. Ognie znów
przygasły w swoim zwykłym rytmie.
Niszczyciele w osłonie jednocześnie zawróciły. W przerwach między rozkazami
wsłuchiwał się w drżący świst azdyka3. Robiło się coraz jaśniej. Grupa statków handlowych
sunęła naprzód z prędkością sześciu węzłów, a niszczyciele jak forysie oczyszczały im drogę,
omiatając morze swymi niewidzialnymi miotłami, zmieniając jednocześnie kurs, idealnie
zgrane.
Usłyszał za sobą kroki i zakrzątnął się, próbując ustalić położenie okrętu, gdyż mógł
to być kapitan. Ze szczególną uwagą sprawdził położenie Wildebeeste. Lecz krokom nie
towarzyszył głos.
Odwrócił się jak gdyby nigdy nic i ujrzał podoficera Robertsa - salutującego.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, panie poruczniku.
- No i cóż tam? Skombinowaliście jakiegoś szczeniaczka?
3
Azdyk (lub asdic) - hydrolokator akustyczny (skrót od Allied Submarine Detection Iiwestigation Committee).
Blisko osadzone oczy pod daszkiem lekko stężały, lecz same usta rozciągnęły się w
uśmiechu.
- Mogłem, sir... - A potem szybka kalkulacja, korzyść dla siebie, szeroki uśmiech. -
Ostatnio coś jakoś kiepsko u mnie z rumem. Ale jeśli tylko...
- W porządku, dzięki.
I co teraz? Pochwała na piśmie? Wniosek o awans? Coś niewielkiego i bez przesady?
Lecz podoficer Roberts miał swój głęboko ukryty plan. Bez względu na to, co to było i
dokąd mógł prowadzić ów skomplikowany system zobowiązań, teraz nie wymagało to odeń
niczego poza wdzięczną opinią o jego rozsądku i zrozumieniu.
- Chodzi mi o Waltersona, panie poruczniku.
Pełen zaskoczenia śmiech.
- O mojego starego przyjaciela Nata? A cóż on takiego robi? Chyba nie zasłużył sobie
na pakę, co?
- Och nie, panie poruczniku, nic takiego. Tylko że...
- Co?
- No cóż, niech pan teraz spojrzy, sir. Na rufie, po prawej stronie.
Podeszli razem do prawego skrzydła pomostu bojowego. Nathaniel wciąż kontaktował
się z eonami, stopy wsparte o centex, kościsty zad na relingu tuż za wyrzutnią. Twarz kryła
się w rękach, a jego nienaturalnie długie ciało chwiało się zgodnie z ruchem fal.
- Idiota.
- To mu się zdarza zbyt często, sir. - Podoficer Roberts podszedł bliżej. Agarz. Czuć
go było rumem. - Mogłem go wsadzić za to do paki, ale pomyślałem sobie, że skoro to pański
przyjaciel z cywila... - Urwał.
- W porządku. Sam powiem mu kilka słów.
- Dziękuję, sir.
- To ja dziękuję.
- Nie zapomnę o szczeniaczku, sir.
- Dzięki.
Podoficer Roberts zasalutował i znikł mu z oczu. Zszedł po drabince.
- Ster lewo piętnaście.
Samotność, ognie pod kolanami i kłująca igła. Samotność nad pokładem, gdzie lufa
pelotki unosiła się nad centexem. Uśmiechnął się do siebie ponuro i odtworzył wnętrze głowy
Nathaniela. Na pewno spoczął na burcie, pełen nadziei, szukając odosobnienia między
obsługą działa i wachtą przy wyrzutni bomb głębinowych. Jednakże dla zwykłego marynarza
nie ma samotności na małych okrętach, jeżeli nie jest dostatecznie zorientowany, gdzie
znalezć sobie jakieś spokojne miejsce. Z pewnością zabłąkał się na rufę, uciekając przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •