[ Pobierz całość w formacie PDF ]
płynącego w lodowatej wodzie, kto zaczyna odczuwać pierwsze niewątpliwe skutki
wychłodzenia. Gdyby nie miała za sobą aż tylu kolejno po sobie następujących szokujących
wydarzeń, być może zaczęłaby wrzeszczeć i dostała histerii. Ale w tej sytuacji to był po
prostu ostatni cios, ostatni szok, po którym człowiek osuwa się w nierzeczywistość. W świat,
który nie ma prawa istnieć, a jednak istnieje.
Bo było zle. Bardzo zle. Już gorzej być nie mogło.
Jeszcze nigdy nie widziała kogoś tak ciężko rannego. Nawet pana Tannera z tymi
ranami, od których przecież umarł. %7ładne wskazówki Mary nie mogłyby tu nic poradzić.
Nawet gdyby miała Stefano na noszach tuż pod blokiem operacyjnym, mogłaby jeszcze nie
zdążyć.
Ogarnięta tym straszliwym spokojem, podniosła wzrok i zobaczyła plamę oraz błysk
w trzepoczących w świetle księżyca skrzydeł. Damon stanął obok niej, a ona przemówiła do
niego spokojnie i racjonalnie:
- Jeśli dostanie krew, czy to pomoże?
Chyba jej nie usłyszał. Oczy miał zupełnie czarne, zrenice powiększone. Ta ledwie
powstrzymywana gwałtowność, ta emanująca z niego grozna energia - znikły. Przyklęknął i
dotknął leżącej na ziemi ciemnowłosej głowy.
- Stefano?
Bonnie zamknęła oczy.
Damon się boi. Damon się boi - Damon! I, o Boże, ja nie wiem, co robić. Nic się nie
da zrobić, jest po wszystkim, wszyscy jesteśmy straceni, a Damon boi się o Stefano. Nie
zajmie się wszystkim, nie ma żadnego pomysłu, i ktoś musi to wszystko ogarnąć. O, och,
Boże dopomóż, bo ja się tak strasznie boję, a Stefano umiera, Meredith i Matt są ranni, a
Klaus tu przecież wróci.
Otworzyła oczy i popatrzyła na Damona. Był blady, jego twarz w tej chwili wyglądała
nieznośnie młodo, z tymi rozszerzonymi czarnymi oczami.
- Klaus wróci - stwierdziła cicho Bonnie. Już nie bała się Damona. Nie byli liczącym
setki lat łowcą i siedemnastolatką rasy ludzkiej, siedząc tu, na skraju lasu. Byli tylko dwójką
ludzi, Damonem i Bonnie, którzy musieli postarać się zrobić to, co do nich należało.
- Wiem - powiedział. Trzymał Stefano za rękę, zupełnie się tego nie wstydząc, i
wydawało się to jakoś całkiem logiczne i normalne. Bonnie czuła, że on przekazuje swoją
moc Stefano, ale czuła też, że to nie wystarczy.
- Krew mu pomoże?
- Nie bardzo. Może trochę.
- Musimy spróbować wszystkiego, co może chociaż trochę pomóc.
Stefano szepnął:
- Nie.
Bonnie się zdziwiła. Myślała, że jest nieprzytomny. Ale jego oczy teraz otworzyły się,
były przytomne, i płonąco zielone. Tylko one w nim całym żyły.
- Nie bądz głupi - rzucił Damon ostrzejszym tonem.
Zciskał rękę Stefano tak, że kłykcie mu pobielały. - Jesteś poważnie ranny.
- Nie złamię obietnicy. - W głosie Stefano, w jego bladej twarzy był niezłomny upór.
A kiedy Damon już otwierał usta, żeby znów przemówić, pewnie w te słowa, że Stefano swo-
ją obietnicę złamie i jeszcze podziękuje albo inaczej Damon złamie mu kark, brat dodał: -
Zwłaszcza że to nic nie da.
Zapadła cisza, a Bonnie usiłowała uporać się z prawdą tych słów. W tym miejscu,
gdzie teraz się znalezli, w tym straszliwym miejscu tak odległym od wszystkiego, co zwy-
czajne, udawane albo fałszywe zapewnienia wydawały się nie na miejscu. Tylko prawda się
liczyła. A Stefano mówił prawdę.
Nadal patrzył na swojego brata, który nie spuszczał z niego wzroku, całą tę swoją
wściekłą, gwałtowną uwagę skupiając na Stefano, tak jak wcześniej skupił ją na Klausie.
Jakby w ten sposób mógł jakoś pomóc.
- Nie jestem poważnie ranny. On mnie zabił - powiedział Stefano brutalnie, wciąż
wpatrzony w Damona. Ostatnia i największa walka ich woli, pomyślała Bonnie. - A ty musisz
zabrać stąd Bonnie i pozostałych.
- Nie zostawimy cię - wtrąciła Bonnie. Taka była prawda, miała prawo to powiedzieć.
- Musicie! - Stefano nie rozejrzał się wkoło, nie odwracał oczu od brata. - Damon,
wiesz, że mam rację. Klaus będzie tu lada moment. Nie przekreślaj swojego życia. Nie
przekreślaj ich życia.
- Nic mnie nie obchodzi ich życie - syknął Damon. To też prawda, pomyślała Bonnie
dziwnie spokojnie. Damona obchodziło tylko jedno życie i to nie jego własne.
- Owszem, obchodzi cię! - Stefano trzymał dłoń Damona równie w kurczowym
uścisku, jakby to były jakieś zawody, w których może wygrać i zmusić w ten sposób
Damona, żeby ustąpił. - Elena miała jedną ostatnia prośbę, no cóż, ja też mam swoją. Damon,
posiadasz moc. Chcę, żebyś jej użył, żeby im pomóc.
- Stefano... - szepnęła Bonnie bezradnie.
- Obiecaj mi - powiedział Stefano do Damona, a potem spazm bólu wykrzywił mu
twarz.
Przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę Damon tylko się w niego wpatrywał. A
potem się odezwał:
- Obiecuję - szybko i ostro, jakby uderzał sztyletem. Puścił dłoń Stefano i wstał,
obracając się do Bonnie. - Chodz.
- Nie możemy go zostawić...
- Owszem, możemy. - Teraz w twarzy Damona nie został już ani ślad młodości. Nie
było w niej nic bezbronnego.
- Ty i twoi ludzcy przyjaciele zbieracie się stąd i to na zawsze. Ja wracam.
Bonnie pokręciła głową. Wiedziała w głębi duszy, że Damon nie zdradzał w ten
sposób Stefano, że w jakiś sposób przekładał ideały Stefano nad jego życie, ale i tak to
wszystko było dla niej zbyt zawiłe i niezrozumiałe. Nie rozumiała tego i nie chciała rozumieć.
Wiedziała tylko, że nie wolno tak zostawić Stefano.
- Idziemy, już - powiedział Damon, sięgając po nią, w jego głosie znów pojawiła się
stalowa nuta. Bonnie szykowała się już do walki, ale potem zdarzyło się coś, co całą tę ich
sprzeczkę pozbawiło sensu. Rozległ się trzask jakby wielkiego bata, zapłonęło światło jak za
dnia i na moment Bonnie oślepiło. A kiedy znów zaczęła coś widzieć poprzez ten błysk
negatywu, uniosła oczy w stronę płomienia buchających z świeżo poczerniałej dziury u
podstawy któregoś drzewa.
Klaus wrócił. Z uderzeniem pioruna.
Bonnie spojrzała wtedy na niego, bo tylko on poruszał się teraz po polanie.
Wymachiwał zakrwawionym białym kijem, który wyciągnął sobie z pleców, jak jakimś tro-
feum.
Piorunochron, pomyślała Bonnie bez sensu, a potem nastąpiło kolejne wyładowanie.
Uderzyło w ziemię z czystego nieba błękitno - białymi widłami, które oświetliły
wszystko jak słońce w samo południe. Bonnie patrzyła, jak piorun uderza w jedno drzewo, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]