[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy Cymmerianin wrócił z dwiema szablami w każdej ręce, Tamur jęknął:
- Nie te, człowieku z Północy. Wszystkie inne, byle nie te.
Conan stanął przed naczelnikami i lekko się skłonił.
- Raczcie przyjąć te, hmm... skromne dary, jako wyraz, hmm... mojego podziwu.
Chciwość rozbłysła w ciemnych oczach i starcy pochwycili prezenty tak skwapliwie, jakby bali się,
że zostaną im odebrane. Przez pewien czas pieścili dłońmi zdobioną stal, nie zwracając uwagi na
Conana. Wreszcie naczelnik stojący najbliżej - Conan pomyślał, że to chyba Sibuyan - podniósł
głowę.
- Możesz tutaj handlować - oznajmił. Wszyscy razem odwrócili się i odeszli bez jednego słowa,
oglądając swoje nowe szable.
Akeba położył rękę na ramieniu Conana.
- Chodz, Cymmerianinie. Kupcy powinni pokazać swoje towary.
- No to je pokaż. Ja muszę iść do Yasbet.
Tłum zacieśnił się wokół koszy, z których wyjmowano dzbany i noże, miecze i płaszcze. Wielu
nawet nie obejrzało dobrze futer, kości słoniowej czy złota, a już wykrzykiwali cenę, jaką gotowi
byli zapłacić. Ludzie Tamura zaczęli gromadzić konie.
Yasbet, podpierając się rękami, klęczała na twardej ziemi obok swojego wierzchowca. Z
przekleństwem na ustach, Conan zerwał płaszcz i rozpostarł go na ziemi. Ułożył dziewczynę
twarzą w dół, zdjął owczą skórę z końskiego grzbietu i wsunął jej pod głowę.
- Jak się czujesz? - zapytał. - Nie możesz stać?
- Nie trzeba mi twojej troski - wysyczała z trudem przez zaciśnięte zęby.
- Na Kamienie Hannumana, dziewczyno! Nie o to chodzi. Musisz być zdolna dojazdy, kiedy
będzie trzeba ruszyć.
Westchnęła, nie patrząc na niego.
- Nie mogę ani stać, ani jechać konno. Nie mogę nawet siedzieć. - Roześmiała się niewesoło.
- Być może będziemy musieli odjeżdżać w pośpiechu - rzekł powoli. - Mamy wtedy przywiązać
cię do siodła? I wcale nie zamierzam z ciebie szydzić.
- Wiem - przyznała cicho. Złapała jego rękę i przytuliła ją do ust. - Należy do ciebie nie tylko moje
ciało - wymruczała - ale także serce i dusza. Kocham cię, Conanie z Cymmerii.
Szorstko wyszarpnął rękę i podniósł się pospiesznie.
- Muszę zajrzeć do innych - mruknął. - Wygodnie ci? Może minąć trochę czasu, zanim postawimy
twój namiot.
- Nie mogę narzekać.
Jej słowa były tak ciche, że ledwo je usłyszał. Lekko skinął głową i odszedł do miejsca, gdzie
rozłożono towary. Dlaczego kobiety zawsze mówią o miłości, zastanawiał się po drodze.
Odrobiną poufałości, a robią to nawet najbardziej zatwardziałe ladacznice; innym wystarcza
jeszcze mniej. Potem spodziewają się, że mężczyzna będzie przebierać nogami jak podrostek z
mlekiem pod nosem. Albo, co gorsza, wzdychać jak jakiś wierszokleta czy bard.
Obejrzał się na Yasbet. Twarz miała schowaną w owczej skórze, a jej ramiona trzęsły się, jakby
wstrząsane szlochem. Bez wątpienia doskwierał jej zadek. Pomrukując gniewnie, przyłączył się
do swoich towarzyszy. Sharak skakał od jednej osoby do drugiej, bez przerwy wymachując
rękami. Tu wychwalał grudy wosku pszczelego, tam cynowe kubki z Khauranu, ówdzie
szyldkretowe grzebienie z Zambouli albo sztuki vendhiańskiego jedwabiu. Akeba z większą
powściągliwością pokazywał broń: szable ze znakami Królewskiego Arsenału w Turanie, sztylety
z dalekiej Aquilonii, a nawet szerokie topory bojowe ze Stygii. Tamur i jego ludzie kucali z boku,
przekazując sobie gliniane dzbany z piwem, jakie dostali od koczujących tu ludzi.
Conan przechadzał się między towarami, przystając od czasu do czasu, aby posłuchać Akeby czy
Sharaka. Kiwał głową, jakby pochwalając wszystko, co się tu działo. Po kupcu, który miał dwóch
ludzi do pomocy, nikt nie mógł spodziewać się niczego więcej.
Targowano się z ożywieniem, ale Conan zaczął już wypadać z roli kupca. Coraz częściej myślał o
ugaszeniu pragnienia. To wtedy zauważył kobietę.
W średnim wieku, a jednak nadal piękna i postawna, miała strzeliste piersi, ogromne ciemne
oczy i pełne czerwone usta. Jej niebieski płaszcz z futrzaną lamówką utkany został z delikatnej
wełny, a zieloną spódnicę przystrajały romby błękitnego jedwabiu. Nosiła naszyjnik ze złotych
ogniwek, nie z pozłacanego mosiądzu; broszkę, która spinała płaszcz, zdobił wielki szmaragd;
bransolety na rękach składały się z ametystów. Nie patrzyła ani na pachnidła, ani na złocone
świecidełka zachwalane przez Sharaka. Jej spojrzenie pełne zainteresowania nawet na chwilę nie
opuszczało muskularnego Cymmerianina. Spojrzenie.
Conan osądził, że nieznajoma musi być kobietą kogoś zamożnego, może nawet naczelnika. Z
tego względu zaliczała się do grupy, której tutaj powinien unikać bardziej od innych. Przybrał
poważny wyraz twarzy, żeby jakiegoś przypadkowego uśmiechu nie odebrała jajco zachęty, i z
wielkim przejęciem jął oglądać dobra rozłożone na pobliskim kocu.
Za jego plecami rozbrzmiał niski kobiecy głos.
- Jesteś młody jak na kupca.
Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z nieznajomą.
- Jestem dość stary - odparł bezbarwnym tonem. Był drażliwy na punkcie wieku, zwłaszcza gdy
uwagę zwracała mu kobieta.
W jej uśmiechu ujrzał odrobinę drwiny, ale także coś innego.
- Ale mimo wszystko jesteś młody.
- Wiek męski musi się kiedyś zaczynać. Chcesz coś kupić?
- Myślałam, że będziesz pokazywać miecze i włócznie mężczyznom, młodzieńcze. - Jej oczy
pieszczotliwie przesunęły się po jego szerokich ramionach, niczym palce przebiegły po kaftanie
napinającym się na potężnej klatce piersiowej.
- Może proszek do czernienia powiek? - Chwycił z koca błękitny dzbanuszek i wyciągnął w jej
stronę. Przeszukiwał wzrokiem tłum, wypatrując mężczyzny, który w nieprzyjazny sposób
zainteresuje się ich rozmową. Ta kobieta nawet gdy zostanie babką będzie mieć swojego stróża.
- Podziwiany miecz na twoim biodrze. Nie wyglądasz mi na kupca, tylko... - jakby z namysłem
podniosła palec do ust - na wojownika.
- Jestem kupcem - zaznaczył z naciskiem. - Jeśli nie proszek, to może pachnidło?
- Nic mi nie trzeba - odparła z rozbawieniem w oczach. Przynajmniej na razie. Pózniej będę
chciała coś od ciebie, kupcze. - Odwróciła się i jeszcze raz zerknęła przez ramię. Jej śmiech, niski i
melodyjny, nadal rozbrzmiewał w powietrzu, gdy zniknęła w tłumie.
Dzbanuszek pękł z ostrym trzaskiem w dłoni Conana.
- Bodaj Erlik porwał wszystkie kobiety - wymruczał i otrzepał z ręki pokryte glazurą skorupy. Na
zapach jaśminu, który otoczył go jak chmura, nie mógł nic poradzić.
Powarkując z niezadowolenia, podjął przechadzkę między kocami. Od czasu do czasu mężczyzni
marszczyli nosy i rzucali mu zdziwione spojrzenia, a kobiety popatrywały na niego z uśmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •