[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprzedawane są wszędzie, bez żadnych ograniczeń, podobnie jak alkohol.  Tylko że my
musimy się potem zajmować ofiarami - powiedziała pielęgniarka. - Większość z nich to
pacjenci długookresowi .
Berengaria została bez ceregieli zaciągnięta do jakiegoś pokoju w odległym skrzydle
zakładu. Zrozumiała teraz, dlaczego poprzedniego wieczoru tak się świetnie bawiła, a
dziś rano nie mogła się pozbierać, ale teraz było za pózno na takie refleksje.
Theresa była zrozpaczona. Wcale nie poprawiła sytuacji tłumaczeniami, że jej wnuczka
nie jest narkomanką. Wnuczka? Jest głupia czy sobie kpi? Każdy przecież widzi, że ta
dziewczyna nie może być jej wnuczką! Za młoda jak na babcię i w ogóle, o co jej chodzi?
- Nie, nie - wycofywała się Theresa. - Oczywiście, że to przejęzyczenie! Chciałam
powiedzieć, moja córka, to jasne!
- A i tak z trudem - warknęła kobieta, rzucając bardzo młodo wyglądającej Theresie
lodowate spojrzenie. - Coś mi tu kręcicie, od razu miałam wrażenie, że z wami coś nie
tak. Chcecie tu szpiegować, czy co?
- Nie, wcale nie - protestowała Theresa zrozpaczona. - Przyjechałam tu, by zabrać parę
rzeczy, które do mnie należą.
- Ach, tak? A co by to miało być?
Nie, to wszystko na nic. Nie może przecież powiedzieć, że kiedyś sama tu mieszkała.
Wszelkie próby przekonania przełożonej pielęgniarek, że to majątek rodowy, padały na
zdecydowanie niepodatny grunt.
- Niech pani mówi, jak jest naprawdę - skrzywiła się przełożona pielęgniarek. - Chciała
pani zostawić tę dziewczynę na odwyku, ale strach panią obleciał. Widywaliśmy to już
nieraz.
83
Dobry Boże, co ja mam zrobić? Theresa czuła się przyciśnięta do muru. Musiała
natychmiast wyprowadzić stąd Berengarię, ale drzwi były zamknięte na klucz.
- Czy nie mogłabym przynajmniej ja sama pójść do starej części dworu i zobaczyć, czy
moja własność jest jeszcze tam, gdzie została ukryta? Zresztą może pani iść ze mną...
- Nie ma tu nic wartościowego. Wszystko zabrali Niemcy podczas ostatniej wojny
światowej.
- Ale ja schowałam... to znaczy moja babka schowała klejnoty i kosztowności.
Pielęgniarka uderzyła pięścią w stół.
- Nic w pani wyjaśnieniach nie trzyma się kupy! Dziewczyna zostanie tutaj. Pojutrze
przyjdzie lekarz, to ją zbada. Pani może już sobie iść. %7łegnam!
- Pojutrze? Ale my jesteśmy tu tylko przejazdem, Berengaria nie jest narkomanką, a jutro
wieczorem musimy stąd wyjechać, to konieczne! Proszę ją natychmiast wypuścić, bo jak
nie, to wezwę policję!
Złośliwy uśmiech pojawił się na zimnym obliczu.
- Bardzo proszę! Mamy znakomitą współpracę z policją, oni też są przyzwyczajeni do
nieposłusznej młodzieży i histerycznych rodziców.
Theresa zapytała, dlaczego z takim uporem chcą zatrzymać na oddziale dziewczynę,
która wcale nie ma ochoty być ich pacjentką.
- Władze pragną mieć wyniki, a my jesteśmy bardzo skuteczni, jeśli chodzi o kurację! Tak
więc niech się pani nie obawia o swoją córkę, skoro już do nas trafiła, wszystko będzie
dobrze. A teraz nie mam już dla pani czasu.
Bardzo stanowczo wyprowadzono Theresę ze sterylnego budynku z betonu, szkła i stali.
Dwie pielęgniarki chwyciły ją mocno pod ręce i pociągnęły za sobą.
Zrozpaczona szarpała się z całych sił, ale nic nie moda zrobić. Wkrótce znalazła się za
bramą, gdzie czekał na nią Armas.
- Armas, oni ją zabrali - wybuchnęła szlochem Theresa. - Zabrali Berengarię. Powiedzieli,
że jest narkomanką. A przecież nie jest, nigdy nie była.
- Rozmawiałem tutaj z pewnym człowiekiem - wtrącił Armas zdenerwowany. - On
twierdzi, że państwo płaci im słono za każdego pacjenta.
- Nic dziwnego, że są tacy nieustępliwi - szepnęła Theresa przerażona. - Nic dziwnego,
że chcą mieć pacjentów długoterminowych! O Boże, co my teraz zrobimy?
20
Na spokojnym życiu w Królestwie Zwiatła pojawiły się rysy. Griselda ponownie wkroczyła
na wojenną ścieżkę.
Ram wciąż rozmawiał z Sol. Znajdowali się teraz w zagajniku za domem Theresy i
starannie badali miejsce, w którym czarownica została spryskana święconą wodą. Minie
wiele czasu, zanim znowu wyrośnie tu las, Griselda głęboko zatruła ziemię.
Zwykle takie promienne oczy Sol były teraz zatroskane.
- Wciąż nic nie czuję, naprawdę nie wiem, gdzie ona się podziewa. Poprosiłam wszystkie
istoty, które mogą wędrować niewidzialne, żeby zawiadomiły mnie natychmiast, gdyby
coś spostrzegły, ale żeby zachowywały się z największą ostrożnością, bo z Griseldą to
naprawdę nie żarty. Wciąż jednak nie mam żadnych wiadomości. Jakby się zapadła pod
ziemię!
84
- Chyba właśnie tak się stało - mruknął Ram. - Obrażenia, jakich doznała, sprawiły, że
poszukała pewnie schronienia pod ziemią, przynajmniej na jakiś czas.
%7łeby tylko nie zdołała przemknąć się do Nowej Atlantydy, pomyślał zdjęty lękiem o los
Indry. Ale to chyba niemożliwe, tamte drogi są starannie strzeżone. Chociaż... z drugiej
strony, niewiele brakowało, a byłaby się przedostała do zewnętrznego świata. Tylko
święcona woda ją zatrzymała.
Kiedy tak stali pogrążeni w myślach, Ram odebrał niezwykły sygnał. Ktoś go wzywał.
Komunikacja ze światem zewnętrznym była właściwie niemożliwa. Ale Tell i Ram mieli
umówiony system, nie mogli wprawdzie ze sobą rozmawiać, jednak w razie konieczności
byli w stanie przekazać sobie sygnał wezwania. No i właśnie od Tella nadeszło coś w
rodzaju SOS.
- Oj - przestraszył się Ram. - I cóż my teraz zrobimy? Ten sygnał oznacza prośbę o
natychmiastową pomoc. Nie rozumiem tego, bo Tell, a zwłaszcza Armas powinni umieć
sobie radzić w każdej sytuacji. Poczekaj, nadają coś jeszcze!
Nie mogli przesyłać meldunków słownych. Mimo to Ram zaczynał cokolwiek rozumieć...
- To chyba Armas nadaje - rzekł zdumiony. - Bo odbieram jakieś myśli, a Tell tego nie
potrafi.
- Co zawierają te myśli?
- Jakoś nie mogę zrozumieć. Zaczekaj...
Sol milczała posłusznie.
- Nie rozumiem - zmartwił się Ram. - Coś jakby:  Przyślij niewidocznego .
Oczy Sol rozbłysły jak supernowa.
- A potem jeszcze:  Szybko, szybko! - dodał Ram.
- No to ruszamy. Ty i ja. Szybciej nikt tam nie dotrze. A Griselda niech sobie tymczasem
siedzi w swojej kryjówce i liże rany. Odpowiedz mu:  Jedziemy!
- Ja nie potrafię przesyłać myśli na odległość.
- To może ja. Pozwól mi spróbować.
Udało się. Armas musiał otrzymać uspokajającą wiadomość, bo Sol odebrała w
odpowiedzi  dziękuję .
Oboje z Ramem odbyli krótką naradę, czy Sol nie powinna pojechać sama. Tak by,
oczywiście, było najprędzej, ale ona nie miała pojęcia, ani jak kierować rakietą, ani gdzie
lądować. Tak więc Ram był niezbędny. Nie zastanawiając się dłużej, pomknęli jego
superszybką gondolą do placu startowego, po drodze Ram połączył się z Markiem i
przekazał mu koordynowanie poszukiwań Griseldy. Książę Czarnych Sal miał bowiem
kontakty i z widzialnymi, i z niewidzialnymi mieszkańcami Królestwa Zwiatła.
Wkrótce Ram i Sol zostali wystrzeleni ku światu zewnętrznemu.
- Chyba nie jesteśmy całkiem mądrzy - chichotała Sol. - Dwie główne osoby w polowaniu
na grozną czarownicę pakują manatki i wyjeżdżają.
Ram uśmiechał się.
- Cóż zrobić, skoro właśnie my najlepiej się też nadajemy do niesienia pomocy naszym
przyjaciołom, którzy w zewnętrznym świecie napytali sobie biedy.
- Co prawda, to prawda - przyznała Sol. Była we wspaniałym humorze. Nareszcie coś się
dzieje, nareszcie mogą być wykorzystane wszystkie jej umiejętności.
85
Nad brzegiem małego alpejskiego jeziorka Theresa siedziała na krawędzi gondoli z
noworodkiem w ramionach i słuchała, jak Armas i Tell rozmawiają z Ramem wyjaśniając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •