[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zawsze byłeś dla mnie bardzo dobry - odparła Kath
ryn z promiennym uśmiechem. - Jednak na razie nikogo
takiego nie spotkałam.
Nieprawda. Serce biło jej żywiej na widok Lorenza, lecz
ten sam Lorenzo budził w niej złość i głęboką niechęć. Na
pewno nie nadawał się na męża. Zresztą on też nie myślał
o żeniaczce.
- Reszta spraw zajmie mi najwyżej tydzień - oznajmił
lord Charles. - Wykorzystaj ten czas jak należy, Kathryn,
bo na Cyprze będzie zupełnie inaczej. Inni kupcy, inni lu-
76
dzie. Można kupić jedynie to, co dociera na wyspę na stat
kach i okrętach. Strawy i wina na pewno nam nie zbraknie,
pomyśl więc, czego ci potrzeba z nieco bardziej luksuso
wych rzeczy. Kupimy je przed wyjazdem.
- Lady Mary już mi zapowiedziała, że odbędziemy ko
lejną wycieczkę po sklepach - odrzekła z uśmiechem Kat-
hryn. - Chyba wezmiemy ze sobą paru służących. Nie chcę
znów wyłącznie polegać na panu Santorinim.
- Oczywiście, moja droga. Wszystko załatwimy sami.
Signor Santorini i tak zrobił już dla nas bardzo wiele. Nie
musimy mu ciągle zawracać głowy.
Kathryn niespokojnie rzucała się na łóżku. Sen zaczął
się bardzo przyjemnie - znajdowała się w ogrodzie, rados
na i szczęśliwa. Ktoś stał obok. Mężczyzna. Lorenzo Santo
rini, ale zupełnie inny niż ten, którego znała. Uśmiechał się
i patrzył na nią zakochanym wzrokiem. Wziął ją w ramio
na, pocałował, prawił czułe słowa. Zapewniał ją, że jest dla
niego całym światem.
A potem - zanim zdołała mu coś odpowiedzieć - chlus
nęła na nich olbrzymia fala. Woda porwała Kathryn i unios
ła gdzieś bardzo daleko. Zerwała się z poduszki cała drżąca
i spocona.
Skąd ten sen? - zadała sobie w duchu pytanie.
Energicznie pokręciła głową, żeby uwolnić się od kło
potliwych myśli. Była głupia. Okropnie głupia. Pomyliła
Dickona z dumnym Wenecjaninem. To przecież Dickon
zniknął z jej życia zupełnie bez wieści. Kathryn położyła
77
się i zamknęła oczy. Wolała myśleć o lady Mary i czekającej
ich wyprawie po zakupy.
- Moja droga, nie zmarnowałyśmy czasu i pieniędzy -
oznajmiła lady Mary, idąc do gondoli, która miała je za
wiezć z powrotem do pałacu Santorinich. - Nasze zakupy
trafią od razu na statek lorda Charlesa. Wkrótce wszystko
będzie gotowe do dalszej drogi. Załadunek jednak trochę
potrwa. To przecież zapasy na całe pół roku.
- Cieszę się, że kupiłyśmy tak dużo koronek i jedwabiu
- odparła Kathryn. - Podejrzewam, że życie na Cyprze bę
dzie nam upływało spokojniej niż w Wenecji, ciociu Ma
ry. W domu mogłam korzystać z biblioteki ojca, lecz lord
Charles nie mógł wziąć wszystkich książek.
- Porozmawiam z nim o tym po kolacji - obiecała lady
Mary. - Podejrzewam, że uzupełnił tutaj swój księgozbiór.
Mógłby pomyśleć trochę o nas.
Doszły do schodów, prowadzących nad wodę. Gondola
czekała cierpliwie. Kathryn szła pierwsza, za nią lady Ma
ry i dwóch służących, których lord Charles przydzielił im
jako eskortę. Kathryn lekko zbiegła po schodach. Wioślarz
szarmancko wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wsiąść do gon
doli. Zgrabnie przeszła przez burtę i obejrzała się na ciot
kę. Ze zdumieniem ujrzała, że obcy człowiek rzucił się na
lady Mary i przytrzymał ją w połowie schodów. Służba to
czyła zawziętą walkę z kilkoma napastnikami uzbrojony
mi w pałki.
- To pułapka, Kathryn! - zawołała łady Mary. - Wracaj!
78
Kathryn krzyknęła i usiłowała wyskoczyć na brzeg, ale
było za pózno. Gondolier silnym ruchem odepchnął łódz
od schodów. Ktoś złapał Kathryn z tyłu. Nie mogła się wy
rwać. Tymczasem walka dobiegła końca. Napastnicy znik
nęli. Lady Mary stała na schodach i bezradnym wzrokiem
patrzyła na odpływającą gondolę. Dopiero wtedy Kathryn
w pełni uświadomiła sobie, co się stało. Napastnikom cho
dziło tylko o nią.
- Nie szarp siÄ™, dziewczyno, a nic ci siÄ™ nie stanie - burk
nął ten, który ją trzymał. Po chwili opuścił ręce. Kathryn
zobaczyła mężczyznę w średnim wieku, mocnej budowy
ciała, z małą bródką w hiszpańskim stylu. Był szpakowaty
i lekko łysiał na skroniach.
- Proszę wybaczyć ten nagły napad - powiedział po
angielsku, ale z akcentem, świadczącym o tym, że na co
dzień nie używał tego języka. - Jak już wspomniałem, za
nic w świecie nie pragnę pani krzywdy, panno Rowlands.
Chodzi mi o coś zupełnie innego.
- Kim pan jest? - spytała Kathryn. Nie wierzyła jego za
pewnieniom. - Dlaczego mnie pan uprowadził?
- Jestem don Pablo Dominicus - odparł. - Pani zaś będzie
moim gościem. Bez obawy, panienko. Jeśli nie zrobi pani nic
głupiego, czeka panią wygodny rejs moim statkiem.
- Pańskim statkiem? - Kathryn popatrzyła na niego
z przerażeniem. - Dokąd mnie pan zabiera? - Senny kosz
mar się spełnił! Porwana, z dala od przyjaciół i opiekunów,
bezradna...
- Do mojego domu na wzgórzach Granady - odparł -
79
ale na krótko. Musi pozostać pani w Hiszpanii aż do po
wrotu mojej córki Marii.
- Nic nie rozumiem. Co mam wspólnego z pańską cór
kÄ…? Nawet jej nie znam.
- Maria jest w rękach Raszida - odrzekł don Pablo z wy
raznym gniewem. - Jako okupu, żąda człowieka, które
go zwie swoim najgorszym wrogiem. Może być żywy lub
umarły, ale na pewno wolałby żywego. Mają do wyrówna
nia pewne długi. O kim mowa? Ależ to oczywiste! O pa
nu Santorinim. - Wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu.
Och, widzę w pani oczach błysk zrozumienia. Tak. Sig-
nor Santorini odmówił mi swojej pomocy. Musiałem więc
panią porwać. Zobaczymy, co teraz zrobi. A może jednak
przyjmie mojÄ… propozycjÄ™?
Kathryn dumnie uniosła głowę.
- Niby dlaczego? Signor Santorini jest przede wszystkim
człowiekiem interesu. Handluje z moim wujem, który wy
płaci za mnie okup, ale wątpię, aby pan Santorini był choć
trochę zainteresowany udziałem w tych negocjacjach. Jeśli
pan myśli o szantażu, to jest pan w grubym błędzie.
- Może Raszid wezmie panią w zamian za moją córkę?
- spytał don Pablo. - Zawsze jest jakaś nadzieja.
Kathryn wzdrygnęła się z przerażenia. Tylko nie to!
- Nie może pan... Przecież to najgorszy pirat...
- Zatem słyszała pani o nim, zapewne od Santoriniego.
Nieprzyjemny uśmiech wciąż gościł na twarzy don Pabla.
Nie, panno Rowlands. Myli siÄ™ pani. Santorini na pewno
będzie chciał panią odbić.
80
- A wtedy pan wciągnie go w pułapkę. Jego życie za
moje. To chciał pan powiedzieć? - Zimny dreszcz prze
biegł jej po plecach. To było gorsze niż senny koszmar.
Ten człowiek za wszelką cenę chciał odzyskać córkę.
Nie cofnie się przed niczym. Gdyby potrafił, pewnie już
dawno zabiłby Lorenza, a ciało oddał Raszidowi.
Kathryn miała łzy w oczach, ale dumnie uniosła głowę.
- Jest pan głupcem. Lorenzo nie przyjdzie po mnie. Nic
dla niego nie znaczÄ™.
Chociaż on dla mnie stał się niemal całym światem, z ża
lem dodała w duchu.
- Jak mogła być tak głupia, żeby wybrać się do miasta
bez porządnej eskorty? - kipiał gniewem Lorenzo. Patrząc
na niego, lady Mary była bliska omdlenia. - Bóg wie, do
kÄ…d jÄ… zabrano i co siÄ™ z niÄ… teraz dzieje!
- Wzięłyśmy ze sobą dwóch służących...
- Ale siÄ™ nie przydali! - warknÄ…Å‚ Lorenzo. - Nie pamiÄ™
tała pani, co stało się na placu Zwiętego Marka?
- Ale to pan był wtedy celem napadu - przypomniała nie
śmiało lady Mary, kiedy Lorenzo spojrzał na nią ze wściek
łością. - Przepraszam. Mój brat był święcie przekonany, że
dwóch służących zupełnie wystarczy.
- Nie - odparł Lorenzo. - Niech pani nie przeprasza.
Przyznaję, że to moja wina. Wrogowie myślą, że Kathryn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]