[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Trochę po godzinie dziesiątej wieczorem pociąg w obłokach pary wtoczył się na stację
kolejową w St. Paul. Mimo wspaniałych wrażeń, wszystkiego, co tego dnia zobaczyła, mimo
wygodnych siedzeń, posiłków w wagonie restauracyjnym i sympatycznego towarzystwa
Martina, Mali cieszyła się, że w końcu dotarli na miejsce. Czuła się odrętwiała, wszystkie
stawy miała sztywne i była potwornie zmęczona. Poprzedniego wieczoru położyła się pózno,
a dzisiaj dzień zaczął się bardzo wcześnie. I jeszcze ten upał, do którego nie jestem
przyzwyczajona, on też zrobił swoje, pomyślała, ale po wyjściu na peron poczuła się lepiej.
Nadal było gorąco po długim słonecznym dniu, jednak wieczorne powietrze orzezwiało. I
było tak, jak Martin powiedział - powietrze tutaj jest zupełnie inne niż w Nowym Jorku, po
prostu świeższe.
Od dawna panowały ciemności, ale okolice dworca były rzęsiście oświetlone, a ruch tak
intensywny jak w środku dnia. Ludzie tłumnie wypływali z pociągu, który za chwilę miał
jechać dalej na zachód.
- Bagaż...
- Nie ma problemu - zapewnił Bakken. - Bagaż zostanie przewieziony do wyjścia, a tam
jeden z moich ludzi na nas czeka.
Mali przycisnęła do siebie torebkę i znowu odczula radość z powodu bezpiecznej dłoni
Martina Bakkena, który trzymał ją mocno za łokieć i prowadził przez tłum ludzi. Nareszcie
dotarli do wyjścia, Mali przystanęła na schodach i patrzyła przed siebie. W nocnych
ciemnościach miasto mieniło się niczym klejnot. Miała słabe wrażenie, że znajdują się tam
wysokie domy i zielone parki, samochody, tramwaje, ruch i mnóstwa ludzi. Czy ludzie w tym
kraju nigdy nie sypiają? - zastanawiała się.
- Hello, Mr. Bakken. Welcome home.
Stanął przed nimi mężczyzna około trzydziestki. Zdjął z głowy duży kowbojski kapelusz i
ukłonił się lekko.
- Witaj, Henry - powiedział Martin. - Miło cię widzieć. Przywitaj się z Mali Stornes. Ale
mów po norwesku, bądz tak dobry - dodał. - Ona tak woli.
Henry uścisnął rękę Mali. W jego oczach widać było podziw. Był to silny mężczyzna o
jasnych, lekko falowanych włosach i niebieskich oczach. Miał na sobie tylko cienką bluzę z
krótkimi rękawami, widać było, jak pod ubraniem napinają się mięśnie ramion. Na farmie
Bakkena widocznie jest nie tylko lekka praca, pomyślała Mali.
- Czekaliśmy na panią, pani Stornes - powiedział Henry i znowu się ukłonił. - Pan Bakken
opowiadał nam o pani.
Mali w milczeniu skinęła głową i spojrzała pośpiesznie na Bakkena. Ten najwyrazniej
zrozumiał, o co jej chodzi. . - Mam wrażenie, że Mali by wolała, gdybyś się zwracał do niej
po imieniu - oznajmił.
- Owszem, jeśli mi wolno...
- Ja bym rzeczywiście tak wolała - potwierdziła Mali. - Nie przywykłam, żeby... we
dworze, z którego pochodzę, wszyscy mówimy do siebie po imieniu.
- To może również do mnie będziesz mówić Martin - poprosił Bakken, dotykając lekko jej
ramienia. - Nieustannie zwracasz się do mnie per Bakken.
Mali skinęła głową. Słusznie. On mówił do niej Mali, ona zaś na to nie reagowała.
- No to będę mówić Martin - skinęła głową i spojrzała na niego spod oka. Została
nagrodzona promiennym uśmiechem.
Henry poszedł do lśniącego samochodu. Minęło trochę czasu, zanim dostarczono bagaże.
Kiedy nareszcie zostały zapakowane do bagażnika, okazało się, że zajmują tyle miejsca, iż nie
można zamknąć klapy. Henry musiał ją przymocować grubą linką. Bakken otworzył przed
Mali tylne drzwi.
- Proszę bardzo - powiedział. - Wkrótce będziemy w domu.
Usiadł obok niej, a Henry zapalił silnik.
- To ty masz samochód - szepnęła Mali z podziwem.
- Szczerze mówiąc, mam dwa - przyznał trochę skrępowany. - Ten tutaj to chevrolet, jeśli
to ci coś mówi. Na farmie mamy też buicka. I tamten samochód lubię najbardziej. Muszę
zresztą przyznać, że mam bzika na punkcie samochodów. Pozwól, że zaproszę cię na
wycieczkę buickiem, to sama zrozumiesz, co mam na myśli - dodał z chłopięcą dumą w
głosie. - W tym kraju odległości są naprawdę wielkie. Mieszkając tak daleko od miasta,
koniecznie trzeba posiadać samochód.
Jeśli kogoś na to stać, pomyślała Mali, ale przecież Bakkena stać. Jego stać nawet na dwa
auta.
- Ja o samochodach wiem bardzo mało - przyznała. - Niczego takiego w Inndalen jeszcze
nie ma. Ale oczywiście widywałam samochody. W Surnadalen mieszkają ludzie, którzy
właśnie kupili sobie samochód, można je też oglądać, kiedy jedzie się do Trondheim albo do
Kristiansund. Ale żeby własny samochód... a zwłaszcza dwa...
Bakken milczał. Po chwili pochylił się ku niej, pokazywał ręką i wyjaśniał:
- Teraz wiele nie zobaczysz - mówił. - Jest zbyt ciemno. Ale miasto wyda ci się zupełnie
inne, kiedy ujrzysz je w świetle dnia. To naprawdę bardzo ładne miasto, jestem pewien, że ci
się spodoba.
Kiedy wyjechali z miasta, znalezli się w nieprzeniknionych ciemnościach. Tylko
gdzieniegdzie widać było jakieś światełka w oknach domów na farmach, które mijali. Mali
zadrżała, mimo że wciąż było bardzo ciepło. Czuła się zmęczona. Poza tym niepokoiło ją
spotkanie z siostrą Martina. Znowu zdała sobie sprawę, że właściwie powinna była zostać w
domu. %7łe wdała się w coś, co może mieć poważne konsekwencje, zanim się dobrze
zastanowiła Nie wiedziała, co by to mogło być, ale kiedy zaczęła się zastanawiać, stwierdziła,
że chyba weszła do jaskini lwa. To ją przerażało, bo i Martin Bakken wciąż ją trochę
przerażał. A może to ja sama siebie przerażam, zastanawiała się i niespokojnie podciągnęła w
górę ramiona. Bo było między nimi coś, jak elektryczność, dziwne, nieznane uczucie, które
przepełniało ją niepokojem. Ważne, by zachowywać dystans, pomyślała znowu. Zachowywać
się grzecznie i uprzejmie, ale nie przekraczać granicy. Bo bardzo łatwo jest dać się wciągnąć
w tę specjalną atmosferę, którą Bakken wokół siebie tworzy. Jeszcze podczas podróży
pociągiem zauważyła, że bardzo dobrze się czuje w jego towarzystwie, jest zadbana i na
swoim miejscu, jeśli tak można powiedzieć.
- Czy ty marzniesz?
Nic nie ujdzie jego uwagi, pomyślała Mali.
- Nie, jestem tylko trochę zmęczona - odparła cicho.
- Bardzo dobrze to rozumiem. Ale teraz to już naprawdę za chwilę będziemy na miejscu.
Cieszę się, że przyjechałaś parę dni przed otwarciem sklepu, Mali. Będziesz mogła porządnie
wypocząć, zanim rozszaleje się to wszystko.
Pośrodku pustkowia, w każdym razie Mali wydawało się, że to jest pustkowie, samochód
skręcił gwałtownie w dużą drewnianą bramę. Mali mrużyła oczy. Daleko przed nimi paliły się
światła. To musi być farma. Leżała niczym mieniąca się ozdoba w ciemnościach, otoczona ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]