[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaufania. Nigdy jej jednak nie powiedział, że ją kocha, że była
dla niego kimś naprawdę ważnym.
Niezależność dała jej siłę, która pozwoliła przetrwać
trudne chwile.
Nie zdążyła się dowiedzieć, czy kochał ją po prostu, za
to, jaka była. Pewnej deszczowej nocy nieuważny kierowca
ciężarówki wpadł w poślizg i zjechał na drugą stronę szosy.
Bok czarnego porsche'a wgniótł się do środka, zabijając na
miejscu ojca i powodując paraliż u matki.
Rowan delikatnie zakaszlał.
- Mówiłaś mi o swoim ojcu. Jeśli przypadkiem dotknąłem
bolesnego tematu, to przepraszam.
Boże, gdzież ona była? Zmarszczyła brwi.
- Po śmierci tatusia Leonard zachęcił mnie do konty-
nuowania studiów i zrobienia dyplomu; okazał się niebywale
pomocny.
- W pracy? - spytał od niechcenia Rowan. Podniosła
gwałtownie głowę.
- Wcale nie! To wszystko moja zasługa. Zapracowałam
ciężko na wszystko, do czego doszłam. Pracowałam ciężej niż
większość inżynierów. - Odgryzła bez przekonania kawałek
kanapki.- Właściwie dlaczego? - W jego głosie dało się wyczuć
napięcie. Najwyrazniej trafiła na jego czuły punkt. Ale zdała
sobie sprawę, że dla niej był to temat niełatwy. Dlaczego
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
wszystko stawało się wyzwaniem? Dlaczego nie mogła sobie
po prostu odpuścić?
- Nie chciałam, aby inni myśleli, że dostałam pracę ze
względu na ojca - odpowiedziała najspokojniej jak umiała.
- Tylko pytałem.
Schował torbę z resztkami jedzenia do plecaka, wyjął
termos z kawą. Odkręcił kubek i nalał doń pachnący ciemny
płyn. Przytrzymując plastikowe naczynie wielką dłonią, podał
je Karin.
Ich palce otarły się, spięła je na moment siła podobna do
łuku elektrycznego.
W oczach Rowana pojawił się zapraszający wyraz. Ujął
jej dłoń i wcisnął w nią kubek, zachowując nieodgadnioną
minę. Skinęła mimowolnie głową, na wpół świadomie upiła łyk
kawy i oddała mu naczynie.
Wciąż na nią patrząc, dopił resztę i zakręcił termos.
- Czy chciałabyś zobaczyć gniazdo orła?
- O tak! - Uśmiechnęła się. - Nigdy jeszcze czegoś takiego
nie widziałam.
W piętnaście minut pózniej stanęli na granitowym
szczycie. Zdjął z siebie ciężki gruby sweter i upchał go w
plecaku. Stał na wzniesieniu nieco powyżej, a ona nie mogła
oderwać wzroku od mięśnia pleców prężącego się pod obcisłą
czarną bluzą. Opuściła oczy ku wypłowiałym dżinsom
opinającym jego pośladki. Był muskularny i zgrabny - bardzo
pociągający, jeśli dać upust wyobrazni.
- Spójrz! Tam! - Rowan pokazał w kierunku, skąd przyszli.
Karin wpatrzyła się w czubek gołej turni.
- Nie widzę żadnego... - Urwała w połowie zdania, bo
Rowan stanął za nią i obrócił ku wschodowi. Znów pokazał
ręką.Karin poczuła jego długie palce na ramionach; serce
zaczęło jej szybko bić. Nagle nad skałą pojawił się orzeł.
Słońce wyzłociło pióra na jego grzbiecie, wydobyło rysunek
skrzydeł. Ptak złapał schodzący prąd powietrzny i poszybował
na nim w dół doliny.
- Widzę go! - krzyknęła. Odwróciła uwagę od ciepła jego
ciała i skupiła się na pięknie wspaniałego ptaka.
Przywiódł jej na myśl Rowana. Czyż nie był jak orzeł -
zuchwały, drapieżny, nieuchwytny? Tylko na co polował? I
dlaczego krył się na odludziu?
- Ludzie myślą, że prawie nie sposób zobaczyć złotego
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
orła. A przecież wystarczy wiedzieć, gdzie szukać -szepnął. -
Jego oddech owiał policzek Karin.
Wbrew sobie odchyliła się, póki nie poczuła potężnego,
twardego ciała i przymknęła oczy. Usłyszała, jak gwałtownie
wciąga powietrze, poczuła, jak drży mu ręka. Odsunął się od
niej powoli i odstąpił do tyłu.
Przygryzła dolną wargę i schyliła się, by strzepać kurz ze
spodni. Nie chciała, żeby zobaczył jej twarz. Poczuła zimno w
miejscu, gdzie trzymał rękę.
Przez dłuższy czas Rowan wpatrywał się w horyzont.
- Jesteś gotowa? - Mówił z udawanym spokojem.
W godzinę pózniej zajeżdżali do Cairnbeck. Rowan za-
parkował range rovera przed sklepem z osobliwościami na
skraju miasteczka. Czerwony szyld nad drzwiami ogłaszał:
PENNYWORTH - ANTYKI. W witrynie mieszały się ze sobą
bezładnie stara i podrabiana ceramika, uprząż i znoszone buty
o podeszwach nabijanych ćwiekami. Rowan wyciągnął z
tylnego siedzenia zieloną płócienną torbę.
- Ja tylko na chwilę. Chodz ze mną, jeśli chcesz.
Znów brał w nim górę profesjonalista, którego zupełnie
nie obchodziło to, co stało się na szczycie. Był naprawdę
nieodgadniony. Wzruszyła ramionami i weszła za nim do
sklepu, zamykając za sobą zniszczone dębowe drzwi.
Pod jedną ze ścian stał wielki stół, z tych, jakie spoty-ka
się w refektarzach. Stały na nim bez ładu i składu dzbanki,
rozmaite drobiazgi i butelki. Na jednym końcu leżał stos
wypolerowanych drewnianych przedmiotów o metalowych
końcówkach, przypominających kształtem miniaturowe łodzie.
Karin podniosła jeden z nich i przejechała palcami po gładkiej
powierzchni.
- Stare czółenka tkackie. - Stanął przy niej zasuszony,
zgarbiony właściciel sklepu. - Dawniej, w krosnach, takie
właśnie podawały osnowę. Dzisiaj wszystko jest z plastiku. -
Oczy małego człowieczka zapaliły się, gdy poprawił na nosie
pince-nez. - Co też ma dziś pan dla mnie, panie Marsden?
Karin stłumiła śmiech. Staruszek stal, zacierając w ocze-
kiwaniu dłonie. Rowan wypróżnił zawartość torby na kontuar i
ostrożnie odwinął z papieru parę glinianych skorup.
- To mój łup spod Ravenglass - powiedział. - Znalazłem w
starych chałupach. - Podniósł do góry kawałek uzdy, z której
została głównie srebrna część; skóry zachowało się niewiele. -
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
To już starszy kawałek... Z całą pewnością hiszpańska robota.
Proszę zwrócić uwagę na wędzidło i na rytowanie.
- Ale cacko - wymruczał właściciel, patrząc zachłannie na
piękną sztukę. - Dogadujemy się po staremu?
Rowan skinął głową.
- Niech mi ustalą wiek wędzidła. Sądząc z rytu, to
schyłek osiemnastego wieku. - Spojrzał ostro na anty-
kwariusza. - Niech pan nie zapomni, że ma trafić do muzeum. -
Zwinął torbę i wsunął ją do kieszeni kurtki. -Reszta mnie nie
interesuje.
- Jak pan sobie życzy, panie Marsden. Rzeczoznawca
wypowie się jeszcze w tym tygodniu. Z reszty dostanie pan
zwyczajowe pięćdziesiąt procent. - Zaczął zawijać z powrotem
ceramikę.
- Wpadnę znów przy najbliższej wizycie w miasteczku. -
Rowan rzucił okiem na Karin. - Idziemy obejrzeć ruiny?Za
miasteczkiem Rowan skręcił ku zachodowi, w kierunku morza.
Karin zastanawiała się nad rozmową Rowana z handlarzem
starociami.
- Coś cię martwi? Spojrzała na niego.
- Czy rzeczy, które znalazłeś, nie powinny trafić do
jakiegoś towarzystwa historycznego?
- Nie mają właściciela. Tylko wędzidło ma jakąś wartość.
Ceramika liczy sobie najwyżej dwadzieścia do trzydziestu lat. -
Mówił wymijającym tonem, patrzył wprost przed siebie.
- Ale... bierzesz za to pieniądze. Przecież ich nie po-
trzebujesz?
Zaśmiał się niepewnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •