[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jesteś słodki mruknął, po czym uniósł na nią wzrok. Wyobrażam sobie,
jaka pani musi być z niego dumna rzekł, patrząc jej w oczy.
Przykryła dłonią usta, czując, że zaraz się rozpłacze.
Tak, jestem z niego dumna zdołała z siebie wydusić.
Położył sobie chłopca na ramieniu.
Niech się pani nie krępuje powiedział, tuląc ją do siebie. Płacz dobrze
robi. Taka huśtawka nastrojów jest typowa dla młodych matek.
Addy z trudem powstrzymywała łzy.
Wiem rzekła, przecierając oczy. Jestem pielęgniarką. Miałam praktykę na
porodówce. Wiem, jak to bywa.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
Naprawdę? To oczywiście nie muszę pani mówić, jak ważne są pierwsze
tygodnie życia dziecka. Minie trochę czasu, zanim kobieta odzyska siły. Czy
wspomniałem już, że jestem pediatrą? zapytał i z uśmiechem spojrzał na chłopca.
Czuję, że się z małym zaprzyjaznimy. Gdy się już pani zadomowi u Macka,
proszę się do mnie zgłosić na szczegółowe badania.
Ale ja...
Znowu ją uściskał, aż zabrakło jej tchu.
Spodoba się pani w Lampasas. Na pewno.
Addy wyrwała mu się i krzyknęła, zaciskając pięści:
Czy pan da mi wreszcie dojść do głosu?! Ja nie wychodzę za Macka!
Rozumie pan? Ja za niego nie wychodzę!
Marjorie podeszła do niej i chwyciła ją za rękę.
Addy szepnęła. Pomyśl tylko, co on ci zapewnia. Będziesz miała
beztroskie życie, nie będziesz musiała pracować. Będziesz siedziała w domu z
dzieckiem. Zawsze tego chciałaś. Zaadoptuje twojego syna, da mu nazwisko. Jeśli
wyjdziesz za Macka, twój syn nigdy nie zazna upokorzenia, jakie ty musiałaś
znosić. Będzie miał ojca. Ludzie nie wezmą go na języki, nie będą szeptać za jego
plecami, tak jak to było w twoim wypadku.
Addy zasłoniła dłońmi uszy. Pamiętała wyzwiska dzieci na boisku i szepty
dorosłych. Nie chciała, by jej syn cierpiał tak jak wówczas ona. Nie chciała, żeby
słyszał takie pytania, jakie padały pod jej adresem: Gdzie jest twój ojciec? Kim
jest twój ojciec? Dlaczego masz inne nazwisko niż twoja matka?
Pomyśl tylko, Addy mówiła Marjorie. To przecież wcale nie znaczy, że to
małżeństwo musi trwać do końca życia. Mack idzie ci na rękę i daje ci możliwość
unieważnienia ślubu. Nic zatem nie tracisz, a wszystko zyskujesz.
Addy obróciła się, wciąż zatykając uszy rękami.
Proszę cię zaczęła. Idzcie już sobie. Wszyscy.
Niebawem usłyszała kroki zmierzające w stronę drzwi.
Ktoś dotknął jej ramienia. Uniosła głowę. Obok stał doktor Bill.
Podał jej chłopca.
Mack to dobry człowiek powiedział. Proszę wziąć to pod uwagę w swoich
rozważaniach.
Uścisnął jej ramię i wyszedł. Powstrzymując łzy, przytuliła synka do piersi.
Och, Johnny szepnęła. I co my mamy robić?
Z dzieckiem na ręku wyszła na korytarz i ujrzała tam tych wszystkich, których
przed chwilą się pozbyła. Stali prawnik, bankier, pastor... oraz Marjorie i Mack.
Nie było tylko doktora Whartona, który pewno musiał wrócić do swoich
pacjentów.
Stanowili zwartą grupę oporu.
Uniosła głowę, akcentując tym własne nieprzejednane stanowisko.
Proszę wejść powiedziała, wskazując swój pokój.
Poczekała, aż drzwi się zamkną za Maćkiem, i rzekła, zwracając się do
prawnika:
Zgoda, ale chcę mieć wszystko na piśmie, łącznie z obietnicą Macka
dotyczącą unieważnienia małżeństwa.
Oczywiście odparł.
Chcę także pańskiej gwarancji ciągnęła że prawnie chronione będą sprawy
moje, jak również mego syna.
Uniósł dłoń gestem uroczystej przysięgi.
Ma pani moje słowo.
Wymienili spojrzenia.
Słyszał pan, podobnie jak inni tu obecni, wcześniejsze wypowiedzi Macka
mówiła i mam nadzieję, że każdy spośród was będzie mógł potwierdzić ważność
przygotowanego przez prawnika dokumentu. I proszę przyjąć do wiadomości
dodała z naciskiem że dopilnuję tego, aby byli panowie osobiście odpowiedzialni
za los mój i mojego syna oraz za to, by Mack wywiązał się ze złożonych mi
obietnic. Rozumiemy się?
Panowie potwierdzili skinieniem głowy.
Wzięła głęboki oddech i obróciła się w stronę Macka.
Domyślam się, że chciałbyś, by ten ślub odbył się jak najszybciej.
Tak. Teraz.
Teraz? powtórzyła. Ale przecież... potrzebne są dokumenty...
Mack popatrzył na prawnika, który wyciągał z kieszeni jakieś papiery.
Lenny już ma, co potrzeba.
Addy przeraziła się. Musi mieć przecież czas do namysłu, musi się zastanowić,
zebrać myśli.
A badanie krwi? rzekła szybko. Prawo stanowe tego wymaga.
Marjorie uniosła dłoń uspokajającym gestem.
Załatwione.
Jak to? Addy nie posiadała się ze zdziwienia. Nikt mi nie pobierał krwi.
Doktor Wharton kazał pielęgniarzowi pobrać ci krew, gdy cię przywieziono
do szpitala.
W poczuciu absolutnej bezradności Addy zwróciła się do pastora Nolana:
Teraz chyba pańska kolej, pastorze. Nie będę już głupio pytać, czy ma pan
przy sobie Biblię.
Pastor wyjął z kieszeni niewielką, oprawioną w skórę książkę.
Nigdy się z nią nie rozstaję powiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]