[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dom, gdyż żadne z nas nie mogło znieść myśli o jego sprzedaży, podpisaliśmy jakieś
dokumenty i w ten oto sposób otrzymaliśmy miejsce, w którym możemy żyć i umrzeć,
zrzekłszy się części wolności, na którą pracowaliśmy całe życie.
Oczywiście postąpiła słusznie. Sam zupełnie nie dałbym sobie rady, gdyż oboje nas
dopadła choroba. Zbliżamy się do kresu życia i zegar tyka coraz głośniej. Zastanawiam się,
czy tylko ja to słyszę.
Palce przeszywa mi przenikliwy ból, który przypomina, że odkąd tu się
sprowadziliśmy, ani razu nie trzymaliśmy się za ręce splatając palce. Smuci mnie to, ale to
moja wina, nie jej. To za sprawą zapalenia stawów w jego najgorszej postaci: reumatoidalnej,
a do tego zaawansowanej. Ręce mam powykrzywiane, wyglądają groteskowo, przez więk-
szość dnia odczuwam w nich ból. Patrzę na nie i chcę, by zniknęły, by je amputowano, ale
wtedy nie mógłbym robić tych drobiazgów, które muszę robić. Dlatego wykorzystuję swoje
łapy, jak je czasem nazywam; codziennie mimo bólu biorę żonę za rękę i staram się za
wszelką cenę ją trzymać, tego bowiem ode mnie oczekuje.
Chociaż Biblia powiada, że człowiek może dożyć stu dwudziestu lat, nie chcę tak
długo chodzić po świecie. Wątpię zresztą, by moje ciało wytrzymało tyle, nawet gdyby mnie
to się udało. Już się rozpada, umiera po kawałeczku, wnętrzności i stawy toczy rdza. Ręce
mam już bezużyteczne, nerki szwankują, a liczba uderzeń serca z miesiąca na miesiąc spada.
Co gorsza, znowu pojawił się rak, tym razem prostaty. To moje trzecie spotkanie z tym
niewidzialnym wrogiem, który w końcu mnie zabierze, ale dopiero wtedy, gdy uznam, że już
pora. Lekarze martwią się o mnie, ale ja nie. Brak mi na to czasu w tym zmierzchu żywota.
Z piątki naszych dzieci czworo jeszcze żyje, a choć trudno im znalezć czas na
odwiedziny, często do nas zaglądają, za co jestem wdzięczny. Ale nawet kiedy ich tu nie ma,
codziennie żyją w moich myślach - każde z nich - gdzie ponownie przeżywam radości i
smutki, nieodłącznie towarzyszące każdej rodzinie. Na ścianach mego pokoju wisi mnóstwo
zdjęć. To moje dziedzictwo, mój wkład, jaki wniosłem w ten świat. Jestem bardzo dumny.
Czasem się zastanawiam, co moja żona myśli o naszych dzieciach albo jak jej się śnią, o ile w
ogóle o nich myśli czy śni. Tak wiele przestałem w niej rozumieć.
Co tato by powiedział o moim życiu i jakby postąpił na moim miejscu? Nie widziałem
go od pięćdziesięciu lat, dziś stanowi dla mnie tylko cień. Nie potrafię już przywołać jego
twarzy, widzę ją niewyraznie, jakbym patrzył pod światło. Nie wiem, czy to kwestia
szwankującej pamięci, czy po prostu upływu czasu. Zostało mi tylko jedno jego zdjęcie, a i
ono jest niewyrazne. Za jakieś dziesięć lat nic po tej fotografii nie zostanie, podobnie jak i po
mnie, a jego pamięć przeminie niczym słowa pisane na piasku. Gdyby nie świadectwo
pamiętnika, przysiągłbym, że żyłem o połowę krócej. Znaczne fragmenty mego życiorysu
zniknęły mi z pamięci. Nawet teraz, czytając swoje notatki, często się zastanawiam, kim
byłem, gdy je pisałem, gdyż nie przypominam sobie tych wydarzeń. Bywa, że siedzę zdu-
miony, nie pojmując, gdzie to wszystko odeszło.
- Nazywam się - odpowiadam - Duke. Zawsze przepadałem za Johnem Wayne'em.
- Duke - szepcze cicho. - Duke.
Zamyśla się, marszczy czoło, patrzy na mnie z powagą.
- Tak - potakuję. - Jestem tu, by ci towarzyszyć.
I zawsze będę ci towarzyszył - dodaję w duchu.
Czerwieni się na te słowa. Oczy jej wilgotnieją, po policzkach toczą się łzy. Serce mi
się ściska i tysięczny już chyba raz żałuję, że w niczym jej nie mogę pomóc.
- Przepraszam - mówi. - Nie rozumiem nic z tego, co się teraz wokół mnie dzieje.
Nawet ciebie. Kiedy cię słucham, mam wrażenie, że powinnam cię znać. A nie znam. Nawet
nie pamiętam swego imienia.
Ociera łzy i prosi:
- Pomóż mi, Duke, pomóż mi pamiętać, kim jestem. A przynajmniej, kim byłam.
Czuję się taka zagubiona.
Odpowiadam z głębi serca, ale nie podaję jej prawdziwego imienia. Tak samo, jak nie
podałem swego. Mam po temu powody.
- Jesteś Hannah, kochającą życie i stanowiącą opokę dla tych, którzy cieszyli się twą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]