[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- O, panna Perceval! Proszę mi wybaczyć, nie zauważyłem pani
w tym ciemnym kącie pokoju. Jak się pani miewa?
Wymienili zwyczajowe grzeczności. Hester wiedziała, że
etykieta nakazuje jej zostawić dżentelmenów samych. Mimo to była
zdecydowana trwać na posterunku. Usiadła więc przy oknie i słodko
się uśmiechnęła.
- Proszę nie zwracać na mnie uwagi - powiedziała z wdziękiem.
- Za parę minut wracam na Bruton Street, ale tymczasem muszę tutaj
posiedzieć i zebrać siły. Ta pogoda jest niezwykle męcząca, czyż nie,
lordzie Dungarranie? Mój brat właśnie miał podać mi lemoniadę.
Prawda, Lowell?
- Hm, tak. - Lowell wysunął głowę na korytarz i zaczął
konferować z Withersem.
Tymczasem Dungarran podszedł do półki i przyjrzał się tytułom
stojących tam książek. Hester obserwowała go ze swojego miejsca.
Wyglądał tak samo jak zwykle, był chłodny i wyniosły, a jednak
widziała go zupełnie inaczej niż przedtem. Gdzieś za tą modną fasadą
krył się Zenon, jej szacowny sprzymierzeniec i przyjaciel, jedyny
mężczyzna, którego umysł znała do głębi. Przez chwilę rozkoszowała
się tą myślą. Dziwnie oszałamiające było poczucie, że wie więcej o
Robercie Dungarranie niż on sam o sobie.
Dungarran odchrząknął i obrócił się do niej.
- Czy była pani z Hugonem i lady Sophią na wieczorku lady
Sefton, panno Perceval?
- W środę? Nie, miałam inne zobowiązania.
Bała się, że za chwile wybuchnie niekontrolowanym chichotem.
Doprawdy trudno było się nie roześmiać. Ciekawe, co powiedziałby
ten dżentelmen, gdyby wyjawiła mu, gdzie naprawdę była.
- Aha.
Dość zuchwale spytała:
- A pan, lordzie Dungarran? Czy pan tam był?
- Nie. Ja również przyjąłem wcześniej inne zaproszenie.
- Zwrócił się do Lowella, który do nich dołączył. - O, jest pan,
Percevał.
- Czym mogę panu służyć? - Lowell zwolnił jedno z krzeseł,
bezceremonialnie zrzucając stertę gazet na podłogę. - Proszę usiąść.
Dungarran skorzystał z zaproszenia.
- Muszę powiedzieć, że zaskoczyła mnie pańska obecność w -
tym miejscu. Miałem nadzieję spotkać tu pana Gainesa. Pana
Woodforda Gainesa.
Wszedł służący, niosący zimne napoje. Kiedy opuścił pokój,
Lowell powiedział nonszalancko:
- Ten dom należy do Gainesa, zgadza się, ale on niedawno
wyjechał z Londynu.
- Nawet bardzo niedawno - podkreśliła Hester, przesyłając bratu
znaczące spojrzenie.
Lowell skinął głową.
- Istotnie, bardzo niedawno. Mam tu u niego pokoje i w tej
chwili jestem jedynym lokatorem. Czy pan zna Gainesa?
- Niezupełnie. Zdawało mi się, że widziałem go z panem
całkiem niedawno.
- Pan mnie widział? Gdzie?
- Na wykładzie z matematyki.
Rozległ się hałas, Hester wypuściła bowiem z ręki okulary, które
spadły na podłogę. Dungarran zerwał się z krzesła i natychmiast je
podniósł.
- Ma pani szczęście, panno Perceval. Chyba się nie stłukły.
- Och, dziękuję, ale one nie należą do mnie, proszę pana -
odparła nerwowo. - Widocznie odruchowo wzięłam je z krzesła. Czy
są twoje, Lowell?
Lowell znalazł się w sytuacji.
- Nie, ale pewnie należą do gospodarza. - Zwrócił się do gościa.
- Przykro mi, ale w środę wieczorem nie byłem razem z Gainesem,
tylko z moją siostrą. - Roześmiał się.
- Wykład z matematyki jest doprawdy ostatnim miejscem, na
którym moi przyjaciele spodziewaliby się mnie zastać.
- Hester spojrzała na mego karcąco. Lowell też miał dobrą
zabawę, pozostawało jej liczyć na to, że nie będzie szarżował.
Tymczasem Lowell ciągnął: - Ale dlaczego pan pyta?
Dungarran leniwie się uśmiechnął. Hester pomyślała, siląc się na
obiektywizm, że takim uśmiechem można by zwabić z drzewa
nieostrożnego ptaszka, który dopiero poniewczasie zrozumiałby, jaką
omyłkę popełnił.
- Przepraszam. Z pewnością posądził mnie pan o złe maniery.
Chciałbym więc się wytłumaczyć, mimo że może to pana znudzić.
Osobiście trochę interesuję się matematyką i od pewnego czasu
koresponduję z utalentowanym matematykiem, znanym mi pod
pseudonimem Euklides...
Zrelacjonował im przebieg wykładu.
- No, i teraz jestem w kłopocie - zakończył. - Ten młody
dżentelmen, o którym mowa, zawiódł moją nadzieję i nie przyszedł po
zakończeniu spotkania. Sądziłem jednak, że znajdę go pod tym
adresem. Proszę mi powiedzieć, jak długo pana Gainesa nie będzie w
Londynie.
- Do jesieni.
- Och.
Hester zdobyła się na wielką śmiałość i spytała:
- A czy wolno wiedzieć, dlaczego tak panu zależy na poznaniu
tego Eugeniusza?
- Euklidesa, panno Perceval. Euklidesa. To był wybitny
starożytny matematyk.
Hester wytrzeszczyła oczy..
- Pan Gaines? Nie rozumiem.
- Nie dziwię się. - Dungarran uśmiechnął się wyrozumiale. -
Czasopismo, do którego obaj pisujemy, ma dość dziwaczny zwyczaj
publikowania artykułów pod pseudonimami z przeszłości.
- Czy chce pan przez to powiedzieć, że pan pisze, lordzie
Dungarran? Dla czasopisma?
- Proszę się tym nie emocjonować, miła pani. Pilnuję, żeby moja
praca nie kolidowała z towarzyskimi zobowiązaniami.
- To niewątpliwie zauważyłam. A co pan pisze? Poezje?
- Niezupełnie. - Zwrócił się do Lowella. - Bardzo chciałbym
poznać tego dżentelmena. Chociaż jest młody, wydaje się niezwykle
utalentowany. Niektóre tajniki jego pracy bardzo mnie interesują. Czy
jest pan całkiem pewien, że nie potrafi mi pan pomóc?
Lowell rozłożył ręce.
- Obawiam się, że nie. Gaines jest w Devonie na pieszej
włóczędze ze swoim ojcem chrzestnym. Nie mam pojęcia, gdzie
dokładnie w tej chwili przebywa. Wiem tyle, że wróci jesienią.
- Szkoda. Wobec tego przepraszam za najście. Dokończę to
wyborne piwo i już idę. Czy mogę odprowadzić panią do domu,
panno Perceval?
- Dziękuję, ale na zewnątrz czeka mój lokaj - odrzekła Hester nie
bez satysfakcji.
Skinął głową ze zrozumieniem i wypił łyk piwa. W skupieniu
obserwując powierzchnię napitku, spytał obojętnie:
- A więc pan nie jest matematykiem? - Zmierzył Lowella
przenikliwym spojrzeniem szarych oczu.
- Niech Bóg uchroni! - wykrzyknął Lowell - Nigdy w życiu nie
byłem szczęśliwszy niż wtedy, gdy skończyłem lekcje matematyki w
szkole.
Dungarran skinął głową.
- Szczera reakcja. Zresztą typowa dla większości ludzi. Właśnie
dlatego staram się nie mówić zbyt dużo o mojej fascynacji tym
przedmiotem. Niewielu jest takich, którzy chcą posłuchać o nowych
zastosowaniach algebry albo o następstwach odkryć w metodologii
obliczeń.
- Obliczeń? - powtórzyła z naciskiem Hester, Lowell i
Dungarran zerknęli na nią z zainteresowaniem. Hester zachichotała. -
Och, proszę mi wybaczyć. Odpłynęłam myślami bardzo daleko stąd.
Zdaje się, że mówił pan o swoim znajomym. Eugeniuszu, czy tak?
- Hm... nie. To Euklides. Z pewnością już panią znużyłem,
panno Perceval. Proszę, mi wybaczyć.
Hester ugryzła się w język, żeby nie zaprzeczyć, dzwięcznie się
roześmiała i powiedziała:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]