[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ratunek - zażartowała.
- Powiedziałem, żebyś pojechała do domu, złotko. - Twarz miał zaciętą,
lecz spojrzenie jego ciemnych oczu było dziwnie puste.
- Zwykle jezdzisz dużo lepiej - odrzekła. Chwycił ją za rękę i szarpnął
gwałtownie.
- Nigdy przedtem nie drwiłaś ze mnie w taki sposób.
- Nigdy przedtem nie uciekałeś - powiedziała.
- Nie uciekałem.
- Nie sądzę, byś naprawdę lubił takie przejażdżki.
Leander chciał coś powiedzieć, lecz Heddy pocałowała go. Ostrożnie i
delikatnie, lecz i tak krew szybciej zaczęła krążyć w jej żyłach.
- yle robisz, maleńka - mruknął. Wpatrywał się w jej usta, jakby
rozpamiętywał ich słodycz.
- Nie sądzę - objęła go i przytuliła mocno.
Lodowaty deszcz spływał po jej włosach, po twarzy, oblepiał ją mokrą
sukienką.
Lecz jego usta pełne były żaru. Objął ją, pochylił się i pocałował. Jego
natarczywy język był gorący. Oparta o maskę samochodu, przyciskała go do
siebie.
- Ach, Heddy... - westchnął ciężko. - Przysięgałem sobie, że już nigdy
więcej do tego nie dojdzie.
- Ja także - spojrzała mu w oczy.
Stała po kostki w kałuży. Każdy ruch sprawiał, że woda chlupotała w jej
eleganckich pantofelkach. Nie zwracała jednak na to uwagi.
- 64 -
S
R
Poczuła nagle ciepło jego dłoni na swoich piersiach i jęknęła cichutko.
Całe jej ciało drżało niecierpliwym pożądaniem. Pragnęła go.
- Już nie uciekam... Choć Bóg mi świadkiem, że powinienem - szepnął,
nie przestając całować Heddy. Wziął ją na ręce i zaniósł do jej auta.
- Odjedzmy stąd. Dokądkolwiek - powiedział.
Ułożył ją na tylnym siedzeniu i przywarł ustami do jej warg. Całował ją
coraz mocniej, z coraz większym żarem. Gdy podciągnął mokry jedwab i Heddy
poczuła na sobie jego dłonie, wydało się jej, że płonie cała.
Jakiś przejeżdżający samochód oblał ich auto strugami mieniącej się w
świetle lamp wody.
Leander z trudem oderwał się od jej rozpalonego ciała.
- Co my wyrabiamy, złotko?! - spytał głucho. - Kochamy się w
samochodzie jak para małolatów?
Pomógł jej przenieść się na przedni fotel i podał kluczyki.
- Lepiej ty prowadz - powiedział. - Wypiłaś dużo mniej ode mnie.
Mieszkam w tej starej chacie za domem pani Janovich.
- Co?
Minął ich kolejny samochód, ochlapując strugami błota. Jego światła
oślepiły Heddy. W ciemności, która potem stała się jeszcze ciemniejsza,
marzyła o tym, by dotknął jej, dał jakikolwiek znak. On jednak siedział,
marszcząc czoło.
- Proponuję ci, żebyś spędziła tę noc ze mną - powiedział. Poczuła nagły
ucisk w żołądku.
- Chcę przespać się z tobą, złotko. Nie rób takiej zdziwionej miny.
Przecież właśnie dlatego przyjechałaś do baru, prawda?
Odwróciła się ku niemu gwałtownie, lecz on pocałował ją. Mocno,
zaborczo, prawie brutalnie. Poczuła smak whisky i nieodpartej pokusy.
- Zapewne nie jestem dość dobry, by być twoim mężem. Możesz nawet
bez trudu uwierzyć, że jestem mordercą. Lecz nadal pragniesz znalezć się ze
- 65 -
S
R
mną w łóżku, prawda? A ja tak rozpaczliwie pragnę choć odrobiny uczucia, że
wezmę wszystko, co się trafi.
Morderca?
Zupełnie wyleciało jej to z głowy. Przez moment znów poczuła
przytłaczające ją poczucie winy.
Wpatrywał się w nią bez słowa. Jego ciemne oczy lśniły, przysłonięte
mokrymi kosmykami.
Czy był winny, czy niewinny?
Jego zaciśnięte szczęki, napięta twarz wydały się nagle Heddy bezlitosne i
grozne.
- I ty mnie także doprowadzasz do szaleństwa, złotko - szepnął. - Przez
tyle lat byłem tylko biednym bękartem niegodnym bogatej księżniczki
wywodzącej się z najlepszego rodu Teksasu. Potem oskarżyliście mnie o
morderstwo, którego nie popełniłem. Próbowałem znienawidzić cię.
Pogrzebałem się żywcem. A jednak dopadłaś mnie. Próbowałem wymazać cię z
pamięci... Nie potrafiłem. A co do Marcusa... - Leander objął ją mocno. - Tej
nocy należysz do mnie.
- 66 -
S
R
ROZDZIAA PITY
Obserwując kątem oka sylwetkę Heddy, Leander nerwowo grzebał po
kieszeniach w poszukiwaniu kluczy.
- Cholera! Przecież przeprosiłem cię - rzucił.
- Teoretycznie tak.
- Czego więcej chcesz?
- Och, niczego. Może tylko... zechciałbyś wyjaśnić mi, co miałeś na
myśli.
Milczeli.
- I tak tego nie zrozumiesz - powiedział wreszcie. - Jest mi naprawdę
przykro, że zauważyłem, iż pragniesz mnie, choć nadal uważasz za mordercę.
Otwarł drzwi i rzucił klucze, nie patrząc nawet, gdzie spadły. Heddy
weszła do środka i zamarła. Pierwsze, co ujrzała, to było wielkie łóżko. Leander
wszedł za nią i również stanął bez ruchu. Uświadomił sobie, jak z jej punktu
widzenia musiało wyglądać to wnętrze. Oświetlała je stara lampa osłonięta
przypalonym miejscami abażurem z wołowej skóry. Drewniane koło od wozu z
małymi żaróweczkami oprawionymi w jelenie rogi kołysało się nad stołem.
Aóżko okryte było wytartą indiańską derką.
- Przepraszam... za tę chatę, złotko. Przywykłaś do wnętrz o niebo...
- Nie. Przypominam sobie to miejsce dawniej, kiedy byliśmy dziećmi.
Byłeś wtedy strasznie niechlujny. Ale uwielbiałam przychodzić tutaj, być tylko
z tobą - mówiła cicho.
- To było wspaniałe. Ilekroć przychodziłaś.
- %7łycie było wtedy takie proste - przyznała.
Odwrócił się na pięcie. Stąpając głośno po dębowej podłodze, podszedł
do komody i otwarł szufladę pełną wielkich ręczników. Heddy nie uśmiechnęła
się, nie spojrzała nawet w jego stronę, gdy podał jej niebieski.
- 67 -
S
R
- Wszystko stało się tak nagle - powiedziała. - Zupełnie nie wiem, co mam
o tym myśleć.
Długą chwilę stali bez słowa.
- Możesz dla odmiany przyjąć, że wątpliwości przemawiają na moją
korzyść.
- Właśnie próbuję. - Zacisnęła powieki i potrząsnęła głową.
- Daj spokój - wymamrotał. - Przepraszam, że na ciebie krzyczałem.
Odwróciła się i wpadła wprost w jego ramiona. Przytulił ją do piersi.
- Widzisz... mnie także jest bardzo ciężko - powiedział łagodnie. Pochylił
się i pocałował ją. Ujęła w przemarznięte dłonie jego twarz.
- Czemu zawsze jesteś taki gorący? - spytała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]