[ Pobierz całość w formacie PDF ]

adwokat specjalizujący się w sporach. Mogę wejść?
Nie, jęknął Packy. Nie!
Poczuł szarpnięcie za stopę. Jo-Jo wyszeptał:
- Nie możemy tu wiecznie podpierać ściany, czekając, aż ktoś
nas zaprosi do tańca, Packy. Ty nie możesz wiele zobaczyć przez to
okno, ale ja widzę, że zaczyna się mocno chmurzyć.
- Nie potrzebuję prognozy pogody - odwarknął Packy. - Zamk-
nij się.
Adwokat wszedł za Wayne'em do kuchni.
112
- Proszę usiąść - zachęcił go Covel. - Proszę wyjąć notes i zapi-
sać. Jeśli pan sądzi, że Lem Pickens może pana przysłać, żeby mnie
przestraszyć, to jest pan szalony, i on także. Nie ściąłem jego drze-
wa i nie będzie mnie ciągał po sądach. Zapisał pan, Troopy?
- Nie, nie, panie Covel! - uspokajał go Keddle. - Mówimy o tym,
że to pan go pociągnie do sądu. Rzucał na pana oszczercze oskar-
żenia. Rozumie pan, nie użył słowa  domniemany". W świecie pra-
wa może pan oskarżyć kogoś o dowolne przestępstwo, pod warun-
kiem że pan domniemywa, iż ten ktoś coś zrobił. W sposób
niebudzący wątpliwości, w ogólnokrajowej telewizji, pan Pickens
oskarżył pana o popełnienie przestępstwa. Och, drogi panie Covel,
ambicją naszej kancelarii jest dopilnować, by otrzymał pan pełne
zadośćuczynienie za naruszenie pańskich dóbr osobistych. Zasługu-
je pan na to, panie Covel. Pańska rodzina na to zasługuje.
- Nie jestem żonaty i nie lubię moich kuzynów - odparł Wayne.
- Czy pan sugeruje, że jest tak, jak słyszałem w radiu? Uważa pan,
że mogę pozwać Lema za zniesławienie? - Rozparł się na krześle
i wybuchnął śmiechem.
- Może pan go pozwać za zrujnowanie pańskiej reputacji, za
sprawienie panu dotkliwego bólu i spowodowanie urazu emocjo-
nalnego, który niechybnie utrudnił panu normalnie wykonywane
zajęcia, oraz za strzyknięcie w krzyżu, kiedy zrywał się pan z łóżka,
żeby odpowiedzieć na jego walenie w drzwi i...
- Rozumiem - przerwał mu Wayne. - Brzmi zachęcająco.
- Nie musi pan wykładać ani centa. Mojej kancelarii zależy
przede wszystkim na sprawiedliwości.  Sprawiedliwość dla ofiar",
wszyscy nasi adwokaci mają to hasło wypisane na biurkach.
- Ilu adwokatów liczy wasza kancelaria, Troopy?
- Dwóch. Moją matkę i mnie.
Nigdy nie nosiłem broni, pomyślał Packy. Nigdy nie odczuwałem
takiej potrzeby. Działałem zawsze w białych rękawiczkach. Ale w tej
chwili oddałbym wszystko za pistolet. Na szczęście Jo-Jo ma krze-
pę. Może przytrzymać Covela. Ja będę wymachiwał maczetą, jak-
bym chciał jej użyć, i w dwie sekundy odzyskamy nasze diamenty.
Covel nie będzie ryzykował, zakładając, że tylko straszę. Ale z tą
prawniczą hieną już sobie nie poradzimy. Z tego, co widzę, nie jest
113
ułomkiem, a na podwórku przed domem mogą być jeszcze jacyś
inni ludzie. Jeśli ktoś usłyszy krzyki, będziemy ugotowani.
Jo-Jo znów pociągnął go za nogawkę.
- Mówisz, że diament, który znalezliśmy, jest wart dwa milio-
ny? - szepnął. - Może powinniśmy się nim zadowolić.
Packy zaprzeczył tak gwałtownym ruchem głowy, że aż uderzył
we framugę.
- Drzwi do piwnicy okropnie skrzypią - wyjaśnił Wayne Troope-
rowi Keddle'owi, chowając do kieszeni jego wizytówkę. - Może
za pieniądze Lema sprawię sobie nowe. - Zarechotał, rozbawio-
ny tą uwagą, a Keddle dołożył starań, by mu odpowiednio zawtó-
rować.
Wreszcie adwokat sobie poszedł, jeszcze w progu zapewniając
z wylewnością namolnego komiwojażera o swych chęciach i zdolno-
ściach do naprawienia zła, którego doznał Wayne.
Wystarczy, pomyślał Packy. Najwyższy czas przystąpić do rze-
czy. Skinął na Jo-Jo. Zaraz potem, gdy Wayne, idąc do stołu, mijał
zejście do piwnicy, drzwi się otworzyły i nim się zorientował, leżał
jak długi na podłodze. Packy zakleił mu usta taśmą, a Jo-Jo zwią-
zał najpierw ręce, potem nogi, a na koniec połączył sznurem pęta
z tyłu.
- Zasłoń okna w pokoju od frontu, Jo-Jo - rozkazał Packy.
- I zamknij na klucz drzwi wejściowe. Jeśli tam na zewnątrz jesz-
cze ktoś jest, niech myśli, że facet ma dość towarzystwa. - Położył
maczetę na ziemi tuż obok twarzy Wayne'a. - Poznajesz? - spytał.
- Założę się, że poznajesz. Może pomoże ci przypomnieć sobie, co
zrobiłeś z moimi diamentami.
Poklepał swego więznia po głowie.
- Nawet nie próbuj hałasować, bo zmuszę cię, żebyś wygryzł włas-
ne nazwisko z trzonka. Rozumiesz?
Wayne zaczął kiwać głową potakująco. Kiwał i kiwał, jakby nie
mógł przestać.
Packy podniósł się i szybko podszedł do kuchennego okna. Sto-
jąc z boku, pociągnął za uchwyt rolety, ale ta zamiast zasłonić okno,
spadła mu na ramię. Okazało się, że była prowizorycznie przywią-
zana sznurkiem do ramy okiennej. Nie kryjąc pogardy dla Wayne'a
114
jako gospodarza, chwycił taśmę klejącą, przyciągnął do okna krze-
sło, stanął na nim i jedną ręką zakładając roletę na framugę, drugą
umocował ją taśmą.
Jo-Jo miał więcej szczęścia z roletami w sypialni i salonie, lecz
kiedy zmierzał do wyjścia, żeby przekręcić klucz, drzwi nagle się
otworzyły.
-Wayneeeee, skarbie... - zaszczebiotała Lorna, wchodząc do
środka. - Niespodzianka! Niespodzianka!
35
Opal czuła się tak samo, jak wtedy, gdy uśpiono ją podczas ope-
racji wyrostka. Pamiętała, że wówczas ktoś mówił:
- Budzi się, daj jej więcej.
Na co ktoś inny odpowiedział:
- Dostała tyle, że zwaliłoby z nóg słonia.
Tak się czuła wtedy i teraz... jakby była we mgle albo pod wodą
i próbowała wypłynąć na powierzchnię. Wtedy, podczas operacji,
usiłowała im powiedzieć:  Jestem twarda. Nie tak łatwo mnie zwa-
lić z nóg".
Teraz myślała to samo. U dentysty potrzebowała dosłownie ca-
łego zbiornika podtlenku azotu, żeby mogli jej usunąć ząb mądro-
ści. Cały czas powtarzała doktorowi Ajongowi, żeby zwiększył daw-
kę, bo wciąż jest zupełnie przytomna.
Skąd mi się wzięła tak wysoka tolerancja, zadawała sobie pyta-
nie, dziwiąc się, że z jakiegoś powodu nie może poruszać rękami.
Pewnie człowieka związują do operacji, pomyślała leniwie, zapada-
jąc z powrotem w sen.
Jakiś czas pózniej znów próbowała wypłynąć na powierzchnię. Co
się ze mną dzieje? Można by pomyśleć, że się upiłam. Czemu tak
dziwnie się czuję? Miała wrażenie, że jest na weselu swojej kuzynki
Ruby. Podawali tak podłe wino, że po dwóch kieliszkach miała kaca.
Moja kuzynka Ruby... Ja, Opal... Córka Ruby nazywa się Jadę...
Rubin, opal, jadeit... Nazwy szlachetnych kamieni, myślała pół-
115
przytomnie. Wcale się nie czuję jak szlachetny kamień. W tej chwili
czuję się jak zwykły kamyk. Kiedy powiedziałam tacie, że Opal to
głupie imię, odesłał mnie do matki.  Z nią o tym porozmawiaj, to
był jej pomysł". Mama powiedziała, że to dziadek nazywał nas swo-
imi klejnotami i wybrał imiona. Klejnoty.
Opal znów zasnęła.
Kiedy ponownie otworzyła oczy, próbowała poruszyć rękami
i od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Gdzie ja jestem? Dlaczego nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •