[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozpadliny.
- Gdzie się nie zmieścimy? - przestraszył się.
- Nie umiem jezdzić konno - poskar\yła się. - Nie mo\esz mnie wziąć na siodło. Majaczyła.
- Dam sobie radę.
-1 teraz spłoszyłam go i uciekł - skar\yła się głosem małej dziewczynki. - Wybacz mi.
Koń? Myśli, \e jezdziła konno? Nie wie, \e była
w samochodzie, \e jak idiotka wjechała na pobocze,
\e musiało ją zarzucić, \e kierownicą w poślizgu nie
kręci się, \e nale\y zdjąć stopę z gazu? Jaki koń?
- Nie spłoszyłaś, czeka - powiedział.
- Nie widzę - podniosła głowę, ale jej zielone sadzawki mętniały.
- Tam stoi, spokojnie, nie ruszaj się. - Ciepłe ciało przytulał do swojego brzucha, a jego koszula
robiła się coraz bardziej mokra i czerwona. - Nie ruszaj się.
- Biały?
Biały Koń. Ach, oczywiście, to przecie\ on, on
na Białym Koniu, on, rycerz z czytanek dla dziewczynek, z bzdurnych bajek dla dzieci i z
amerykańskich filmów o spełnionym śnie. A Julia Roberts czeka na wie\y, a on podje\d\a białym
wozem i mówi kocham cię i co będzie jak uratuję księ\niczkę, a ona mówi wtedy ona uratuje
ciebie. Wybawiciel, mój Bo\e, prowincja.
Trzeba ją szybko do szpitala.
- Oczywiście, \e biały.
- Tak się cieszę, \e mnie znalazłeś, tak się cieszę - jej głowa opadła mu na przedramię, a\ zabolało.
Zachwiał się. Bezwładne ciało nabierało cię\aru,
musiał mocniej ją chwycić, bał się, \e przecieknie
mu przez ręce.
Przy samochodzie oparł ją o maskę, zsuwała się ku ziemi, trzymał ją jednym ramieniem, drugą ręką
otwierał drzwiczki, a potem delikatnie poło\ył ją na siedzeniu, odchylił fotel do tyłu i zapiął pasy
Miała
zamknięte oczy, jej głowa przechyliła się na prawą stronę, włosy zasłoniły prawie całą twarz.
Jechał tak szybko, jak tylko pozwalały na to warunki. I ostro\nie.
Kto wie, ile kobiet prowadzi w tych stronach samochody.
*
- Nazwisko, nazwisko, imię, miejsce zamieszkania!
Lekarz stał nad nim, w białym fartuchu z podkasanymi rękawami, niedbały szczupły człowiek, bez
śladu współczucia. Oficjalny głos poganiał go.
- Nazwisko!
- Moje? - spytał nieprzytomnie. Chciał wiedzieć,
co się z nią dzieje, co jej jest, \eby to tylko nie było
34
nic złego, \eby odzyskała przytomność, \eby nie było obra\eń wewnętrznych.
- Ofiary! - powiedział lekarz.
A więc nie \yje... Dlaczego? Czy nie zrobił
wszystkiego, co mógł? Oddychała, na pewno oddychała, kiedy ją przywiózł. I prosił lekarzy, \eby
natychmiast, natychmiast...
- Nazwisko poszkodowanej! - Lekarz był niecierpliwy. - Musimy j ą zarejestrować, zostanie u nas
parę dni na pewno...
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, \e przez ostatnich parę sekund wstrzymywał oddech. I nagle ten
oddech sam mu się skądś wziął, bez pomocy. Nazwisko? Jej nazwisko?
Skąd, u diabła, miał wiedzieć?
Grzebał w jej torebce, a\ znalazł dowód osobisty.
Podał imię i nazwisko. Zofia. Nie wyglądała na Zofię. Wyglądała na Zosię, Zosieńkę, Scariett.
A potem, nie oddając dowodu, przetrzymując
wyciągniętą rękę doktora, doczytał: Oczy - szare,
wzrost - średni. Oczy szare, ale to ona.
Och, jakie te dziewczyny są głupie.
- Wyjmijcie jej te szkła kontaktowe - mówił lekarz.
To tylko szok. Sześć szwów na policzku, tyle krwi, tylko sześć szwów. No i szok. Odetchnął z
ulgą.
Lekarz poganiał pielęgniarki.
- Natychmiast rentgen! Mo\e ma wstrząśnienie
mózgu. Nigdy nic nie wiadomo.
Kiedy wywozili ją z izby przyjęć, szybko, szybko,
stał w drzwiach jak słup.
- Proszę nie tarasować przejścia! - krzyknął lekarz.
Usunął się, odwrócił na pięcie, wyszedł przed budynek szpitala.
Mo\e mieć wstrząśnienie mózgu. Mo\e mieć krwotok wewnętrzny.
Mo\e nie prze\yć, jeszcze nic nie wiadomo.
Wyciągał z paczki papierosa tak gwałtownie, \e rozerwał pudełko, wszystkie rozsypały się na
chodnik. Schylił się i zaczął je niezdarnie zbierać.
Komu się tak trzęsły ręce przed szpitalem? Na jakim
filmie to widział? Trzęsące ręce przed szpitalem...
Ojciec chrzestny"... Syn, który pilnuje ojca, bo go
kocha... Papierosy były wilgotne, wrzucił je do
śmietnika i ruszył przed siebie. Zrobił, co do niego
nale\ało.
Otworzył drzwiczki od swojego samochodu. Nie mo\e uciekać. Za chwilę przyjedzie policja,
będzie musiał zeznawać. Sięgnął do skrytki, pod deskę rozdzielczą, i wyjął nową paczkę
papierosów. Cienki
pasek przezroczystej folii urwał się w połowie. Rozerwał zamknięcie i wsadził papierosa do ust.
Zaciągnął się.
Jechała jak idiotka. Nie patrzyła na szosę, nie
patrzyła przed siebie. Jechała za szybko. Przecie\
zaczęło padać. Wzięła go za kogoś innego. Mo\e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]