[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potem pobiegła w tworzący zasłonę deszcz,
odciągając napastnika od Jacka.
Zarówno Jack, jak i ten drugi usłyszeli krzyk. Obaj
instynktownie unieśli głowy. Zobaczyli kobietę o
płomiennych włosach i biegnącego za nią mężczyznę.
Nigdy nie słucha, pomyślał Jack z ostrym ukłuciem
przerażenia. Po czym odwrócił się i zobaczył, jak
wielkolud szczerzy do niego zęby.
Jack w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, a jego
spuchnięte lewe oko zalśniło wściekłością.
- Muszę cię unieszkodliwić, i to szybko - powiedział
lekkim tonem, wbijając pięść w usta faceta. - To moją
kobietę goni twój kumpel.
Wielkolud otarł krew z twarzy.
- Jesteś martwy.
- Czyżby?
Nie było czasu na żarty. Modląc się, żeby nogi MJ i
jego kark wytrzymały, pochylił głowę i zaatakował jak
szarżujący byk. Siła tego ataku odrzuciła faceta do tyłu, aż
uderzył boleśnie głową o stalowe drzwi. Zakrwawiony,
211
potłuczony i ledwie żywy Jack uniósł wysoko kolano. Po
sekundzie do jego uszu dobiegł przyjemny syk powietrza
uchodzącego z już niegroznej kupy tłuszczu.
Mrugając, by pozbyć się z oczu piekącego potu i
ciepłego deszczu, Jack wykręcił ramiona mężczyzny do
tyłu i zacisnął kajdanki na drugim ręku.
- Wrócę po ciebie - obiecał, po czym zabrał telefon i
pognał na poszukiwanie MJ.
212
ROZDZIAA 12
Jack przykazał jej, żeby, jeśli coś pójdzie nie tak,
uciekała w stronę sklepów i starała się zgubić w tłumie.
Skoro uzna to za konieczne, niech narobi krzyku.
Mając w pamięci jego wskazówki, MJ skręciła w
stronę pasażu. Chciała przede wszystkim odwrócić uwagę
mężczyzny od Jacka, który wówczas miałby szansę
rozprawić się ze swoim przeciwnikiem, drugim
gangsterem.
Biegnąc w kierunku sklepów z olbrzymimi
zapowiedziami wyprzedaży, zobaczyła pary, rodziny,
dzieci prowadzone za rękę, niemowlęta w wózkach. I
przypomniał jej się sposób, w jaki ścigający ją mężczyzna
wsunął dłoń pod marynarkę.
Pomyślała o ofiarach, jakie mogłaby spowodować
strzelanina w tłumie.
Odwróciła się błyskawicznie, gwałtownie zmieniła
kierunek i popędziła do oddalonego krańca parkingu.
Nie zmniejszając tempa, rzuciła szybkie spojrzenie
przez ramię. Mężczyzna wciąż biegł za nią, ale teraz
znacznie wolniej, na pewno zgrzany w tym workowatym
garniturze i skórzanych butach, ślizgających się po mokrej
nawierzchni. Ciekawe, jak długo będzie ją ścigał, zanim da
za wygraną i zdecyduje się wrócić do kumpla.
A wówczas natknie się na Jacka.
Rozmyślnie zwolniła kroku, zmniejszając tym
samym dystans między nimi, by zachęcić go do dalszej
pogoni. Nie mogła uwolnić się od myśli, że on po prostu
213
użyje tego rewolweru i wpakuje jej kulę w nogę albo w
plecy. Z tym obrazem kołaczącym się po głowie
błyskawicznie wślizgnęła się w rząd zaparkowanych
samochodów.
Słyszała swój własny świszczący oddech. W końcu
zdobyła się na wysiłek potrzebny do
pięćdziesięciometrowego biegu z piłką podczas meczu
rugby, i to podczas upalnej letniej burzy. Przykucnęła za
niewielką furgonetką, otarła pot z czoła i próbowała
myśleć.
Czy zdoła wrócić okrężną drogą, znalezć jakiś
sposób, by pomóc Jackowi? Czy ten goryl już wgniótł go w
ziemię i ruszył na pomoc kumplowi? Jak zapobiec temu,
żeby jakaś niewinna czteroosobowa rodzina po udanych
okazyjnych zakupach nie znalazła się wprost na linii ognia,
uciekając przed deszczem do samochodu?
Starając się poruszać jak najciszej, okrążyła z
pochyloną głową furgonetkę. Musiała złapać oddech,
musiała zobaczyć, co się dzieje za budynkiem Salvinich.
Zebrawszy się w sobie, położyła drżącą rękę na
zderzaku i zaryzykowała szybkie spojrzenie w kierunku
napastnika.
Był bliżej, niż przypuszczała. Cztery samochody za
nią z lewej. Nie spieszył się. Szybko pochyliła głowę,
przycisnęła plecy do zderzaka. Czy gdyby została tu, gdzie
jest, przeszedłby obok czy dostrzegłby ją?
lepiej zginąć w biegu, pomyślała, albo z pięściami
wzniesionymi do ciosu, niż dostać kulkę podczas
skrywania się za jakiś samochód.
Wzięła głęboki oddech, zmówiła kolejną
błyskawiczną modlitwę za Jacka i ruszyła w drogę. Zwist
kuli o asfalt tuż obok napełnił ją przerażeniem. Poczuła, jak
214
ostra krawędz kamyka otarła się o materiał dżinsów.
Strzelał do niej. Gdy sobie to uświadomiła, strach
sparaliżował jej ruchy. Już w następnym momencie wzięła
się w garść i z powrotem, jak piłeczka pingpongowa,
schowała za zaparkowany samochód. Jeszcze trzy,
najwyżej cztery centymetry i kula wbiłaby się w jej ciało.
Zdała sobie sprawę, że ją namierzył. A teraz chodzi
mu tylko o to, by ją dopaść, zapędzić w pułapkę bez
wyjścia. Cóż, już ona się tym zajmie.
Zaciskając zęby, wczołgała się pod samochód, nie
zwracając uwagi na mokry żwir, zapach benzyny i oleju,
wślizgnęła się jak wąż pod podwozie, a następnie,
przecisnęła się przez wąską przestrzeń pod sąsiedni pojazd.
Teraz go słyszała. Ciężko oddychał, sapiąc przy
każdym wdechu, rzężąc przy wydychaniu. Widziała jego
buty. Małe stopy, pomyślała lekceważąco, wystrojone w
lśniące czarne pantofle o dziurkowanych noskach i bokach
i skarpety w barwną kratę.
Zamknęła oczy na jedną krótką chwilę, próbując
zapamiętać wygląd napastnika. Sto siedemdziesiąt parę
centymetrów wzrostu, może siedemdziesiąt kilo. Przed
czterdziestką. Bystre oczy, spory nos. Dość muskularny,
ale niezbyt wysportowany. A już na pewno nie typ
biegacza.
Do diabła, pomyślała zuchowato. Mogła sobie z nim
poradzić.
Przesunęła się o kolejny centymetr. Właśnie
przygotowywała się, by wykonać swój ruch, gdy ujrzała,
jak te lśniące pantofle znikają.
Przed jej oczami pojawiła się znajoma para
wytartych wysokich butów Jacka, a do uszu dotarły
zdyszane przekleństwa. Wzrok zamglił jej się z ulgi i
215
przerażenia, kiedy usłyszała stłumione głuche uderzenie,
które oznaczało, że z rewolweru z tłumikiem znów oddano
strzał.
Obdzierając ze skóry łokcie i kolana, wyszła spod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]