[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolacji? Tym na cześć mojego dawnego wykładowcy. Potrzebuję osoby towarzyszącej. Jesteś
wolna? Patrzyła na niego z nieokreśloną miną. Czy to jest może twój pomysł na randkę?
Oficjalna kolacja z gumowatym kurczakiem, a do tego długie, nudne przemówienia?
- Sam będę wygłaszał jedno z tych długich, nudnych przemówień. Pójdziesz ze mną czy
nie?
- Zastanowię się.
- Byle szybko. Jadę do Portland już w poniedziałek rano, bo chcę najpierw wpaść do
firmy. Powrót planuję we wtorek.
- Hm.
- Co to miało znaczyć?
Wzruszyła ramionami.
- Myślę o ewentualnych korzyściach. Jeśli pojadę do Portland, będę mogła zabrać kilka
rzeczy z pracowni.
- Okay, zrozumiałem. Przyznaję, zaproszenie nie było zbyt romantyczne.
- Trudno. Ale z góry zaznaczam: to nie będzie twoja szósta randka.
- Nazywaj to, jak chcesz.
- Dzięki - powiedziała szorstko, otwierając drzwi. - Aha, jeszcze jedno.
- Co takiego?
- Uważam, że powinniśmy dać sobie trochę czasu i przemyśleć, w jakim kierunku zmierza
nasza znajomość.
Znieruchomiał.
- Do diabła, o czym ty mówisz?
- Mam mówić prościej?
- Tak, najlepiej sobie radzę z prostymi komunikatami.
- Nie będzie więcej seksu, przynajmniej na razie. Chcę przemyśleć, co się między nami
dzieje. I uważam, że ty też powinieneś.
Patrzył na nią w milczeniu. - - Czy to dla ciebie problem? zapytała. Ależ. nie. Umiem
myśleć. Ciągle to robię. Czasami nawet ze trzy razy dziennie.
- Wierzyłam, że dasz sobie radę.
- Teraz na przykład myślę, że pomysł, by na razie zrezygnować z seksu, ma związek z
wizytą Mitchella.
Wahała się.
- Może rzeczywiście pomogło mi to spojrzeć na pewne sprawy z odpowiedniej
perspektywy. Ale nie miej do niego pretensji. Powinnam zrobić to już wczoraj.
Ale o jakiej perspektywie mówisz?
- Wszystko musisz lak drążyć?
- Po prostu lubię wiedzieć.
Oparła się dłonią o drzwi.
- Chcę, żebyśmy oboje się upewnili, że wiemy, co robimy.
- To znaczy, że nie wiesz, co robisz? A może myślisz, że ja nie wiem?
- Przyjechałam do Eclipse Bay malować. Ty zamierzasz dojść do siebie, bo się wypaliłeś
zawodowo. %7ładne z nas nie planowało... wspólnych spotkań.
Nagle zrozumiał.
- Przestraszyłaś się. prawda? - zapytał łagodnie. Wczepiła się palcami w drzwi.
- Może ty też powinieneś.
- Jeśli martwisz się Mitchellem, to wyluzuj. Na pewno uwierzył, że byłaś na spacerze i
wstąpiłaś na kawę. Nie wie, że tu spałaś.
Zapatrzyła się na drogę, gdzie zniknął samochód Mitchella.
- On wie powiedziała z przekonaniem.
- Gdzie ten cholerny telefon? ciskał się Mitchell.
Bryce zdjął jedną rękę z kierownicy i sięgnął między siedzenia. Wyjął telefon i bez słowa
podał swojemu chlebodawcy.
Mitchell wyjął okulary do czytania i notes. Przerzucił kilka kartek, aż znalazł potrzebny
numer. Ostrożnie wciskał kolejne cyfry, wpatrując się uważnie w wyświetlacz, żeby mieć
pewność, że trafił w odpowiednie przyciski. Nie było to łatwe. Artretyzm bardzo utrudniał mu
życie.
- Dlaczego te cholerne guziki muszą być takie małe? - warknął.
- Ludzie lubią mato telefony - odparł Bryce. - Małe telefony mają małe guziki.
- Słyszałeś kiedyś o pytaniu retorycznym? - Mitchell wsłuchiwał się w sygnał. - Nie
oczekiwałem odpowiedzi.
- Pytał pan, to odpowiedziałem - upierał się Bryce.
- Myślałby kto. że sam tego nie wiem.
- Tak, sir, mój błąd. Trzeci sygnał.
- Cholera zaklął znów Mitchell. - Lepiej, żeby tam był. Nie mam czasu...
Czwarty sygnał urwał się w połowie.
- Słucham? - odezwał się Sullivan Harte.
Mitchell chrząknął usatysfakcjonowany, słysząc chłodny, szorstki głos. On i Sullivan nie
mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego od czasu upadku Harte - Madison i ich niesławnej bójki
przed supermarketem Fulton. Aż do ślubu Hannah i Rafe'a nawet ze sobą nie rozmawiali. Ale
pewnych rzeczy się nie zapomina, pomyślał Mitchell. Jedną z nich był głos człowieka, z którym
walczyło się na wojnie, w zielonym piekle dżungli.
- Mówi Mitch.
- Co się stało? zapylał natychmiast Sullivan.
- Twoja wnuczka żyje z moim wnukiem.
Chwila ciszy.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Mitch. - Sullivan zaśmiał się głośno.
- Wolno im, są małżeństwem.
- Nie chodzi mi o Hannah i Rafe'a.
Znowu chwila ciszy.
- A o kogo, do diabła? Sullivan nie był już ani trochę rozbawiony. O Lillian i Gabe'a.
- Sukinsyn mruknął Sullivan.
- Mówisz o mnie czy moim wnuku?
- Sukinsyn.
No dobrze, to już wszystko jasne - powiedział Mitchell. - A teraz, co zamierzasz z tym
zrobić?
- Gabe jest twoim wnukiem.
A Lillian twoją wnuczką. Ostatnim razem ja wszystko załatwiłem.
- Załatwiłeś? Dobre sobie. Do diabła, p czym ty w ogóle...
Mitchell rozłączył się, przerywając Sullivanowi w połowie zdania.
Spojrzał na Bryce'a i uśmiechnął się szeroko.
No, to będzie ubaw - powiedział.
ROZDZIAA 9
Claire Jensen rzuciła wypchaną, skórzaną aktówkę na winylowe siedzenie naprzeciwko
Lillian i usiadła przy stoliku. Była zaczerwieniona i zdyszana.
- Przepraszam za spóznienie wysapała. - Marilyn chciała jeszcze raz przejrzeć
zagadnienia do wywiadu, którego jutro udziela. A do tego musiałyśmy w ostatniej chwili zmienić
plan imprezy Liderów Jutra. Zwietnie wyglądasz, Lii.
- Dzięki. Ty też. Cieszę się z naszego spotkania. Długo się nie widziałyśmy.
- Za długo.
Claire roześmiała się i Lillian odniosła wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Z
Claire zawsze było wesoło. Pogodna, energiczna dziewczyna z głową pełną pomysłów i planów.
- Masz rację - powiedziała Lillian. O wiele za długo. Kiedy to zleciało?
- No, bywa. Po prostu obie byłyśmy bardzo zajęte.
Poznały się, kiedy Claire uczęszczała do Chamberlain College. Lillian studiowała w
Portland, ale wakacje zawsze spędzała z rodziną w Eclipse Bay. Któregoś lata obie zatrudniły się
jako kelnerki w restauracji na nabrzeżu. Claire chciała zarobić. Lillian nie potrzebowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •