[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Serena machnęła ręką.
- To nic nie znaczy. Być dziadkami, to coś zupełnie innego, niż być
rodzicami - powiedziała i jak to miała w zwyczaju, wyjrzała przez okno. -
Uwierz mi, sama wiele się musiałam nauczyć. Ale, na szczęście, na naukę
nigdy nie jest za pózno.
- Myślisz, że to przysłowie mówi prawdę?
- Tak.
- Próbowali mi odebrać Danny'ego, kiedy się urodził, wiesz o tym.
Nigdy w życiu nie bałam się tak jak wtedy. Kiedy zrozumieli, że im się to
nie uda, próbowali go ode mnie kupić.
- Myślę, że też musieli być niezle wystraszeni.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Sama zaproponowałaś Mattowi pieniądze za małżeństwo, prawda?
- W głosie Sereny nie było potępienia ani pretensji.
- Tak. Byłam... byłam w przymusowej sytuacji.
- Dokładnie to miałam na myśli. Sądzę, że Charles i Lydia także
czuli, że są w przymusowej sytuacji. Nie masz pojęcia, co się czuje wobec
wnuków. Człowiek ma dużo lepszą świadomość popełnionych w młodości
błędów i chciałby im tego oszczędzić. To tak, jakby się patrzyło na
55
RS
wszystkie swoje pomyłki przez powiększające szkło. Myślę, że
dziadkowie Danny'ego bali się ciebie nie mniej niż ty ich.
- Może masz rację - zgodziła się Lori.
- Pamiętaj o tym, że kierowanie się głosem serca nie zawsze przynosi
dobre rezultaty. Wiele złego robimy w najlepszych intencjach. Spójrz na
Lydię. - Serena pociągnęła Lori do okna, za którym widać było pochyloną
nad grządkami kobietę. - Radzi sobie w ogrodzie tak dobrze, jakby
urodziła się na wsi. Tylko pomyśl. Nigdy w życiu nie miała własnego
kawałka ziemi. Nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym mieszkać w
mieście, gdzieś wysoko nad ziemią, w ciasnej klatce z betonu.
- Charles i Lydia mają wspaniały dom z ogrodem, w pięknym,
malowniczym miejscu na wybrzeżu.
Lori nie mogła się powstrzymać przed cierpką uwagą. To ona z
Dannym mieszkała w ciasnej klatce z betonu.
- To nie to samo.
- Być może.
- Dlaczego nie miałabyś pomóc Lydii przy pieleniu?
- Sama nie wiem...
- Nigdy nie będziesz miała lepszej okazji, żeby ją bliżej poznać.
Wspólna praca bardzo zbliża ludzi. Daj jej szansę, Lori. Jeśli nawet nie ze
względu na siebie, to na Danny'ego.
- Pomóc ci?
Lori przykucnęła obok Lydii. Pomimo wszystko nie czuła się przy
niej na tyle swobodnie, żeby pokazać po sobie, że nie czuje się jeszcze
całkiem dobrze. Nie wzięła ze sobą laski, a teraz przestraszyła się, że na
miękkim gruncie mogłaby stracić równowagę i upaść.
56
RS
- Może pomogłabyś mi podwiązywać pomidory? Serena mówi, że
trzeba to zrobić przed burzą.
Lydia miała na sobie białą bawełnianą bluzkę i ciemne spodnie,
które, choć przybrudzone ziemią, zachowały elegancki wygląd. Kiedyś
Lori sama takie nosiła. Dziś miała na sobie dżinsy i podkoszulek z
krótkimi rękawami, a włosy przewiązała zwykłą kolorową wstążką.
- Dobry pomysł. - Spojrzała w niebo. - Rzeczywiście, wygląda na to,
że będzie burza. To się czuje w powietrzu.
- Naprawdę umiesz to wyczuć? Ja nigdy tego nie potrafiłam, ale
kiedy człowiek żyje tak blisko ziemi, to pewnie może się tego nauczyć.
Tak cudownie jest pracować w ogrodzie, chodzić po lesie i nad brzegiem
rzeki. Jeść te wszystkie wspaniałości, które gotuje Serena, bujać się w
wiklinowym fotelu na werandzie i patrzeć na zachód słońca. Nigdy w
życiu nie miałam równie cudownych wakacji. - Odgarnęła wierzchem
dłoni włosy, spadające jej na oczy. - Ale ja z kolei czuję, że, tak naprawdę,
nie przyszłaś tu po to, żeby rozmawiać ze mną o pomidorach i pogodzie.
- Zgadłaś. - Lori wzięła głęboki oddech. - Przyszłam do ciebie, żeby
porozmawiać o Dannym.
- To cudowny chłopak. Oboje, Charles i ja, jesteśmy dumni z tego,
jak go wychowujesz.
- Dziękuję - odpowiedziała Lori, niepewna, jak właściwie ma
skwitować te nieoczekiwane słowa uznania.
- Przykro mi z powodu kłótni i nieporozumień, jakie kiedyś miały
między nami miejsce. - Lydia sprawiała wrażenie, jakby mówiła rzeczy,
które już od dawna leżały jej na sercu.
57
RS
- Chciałabym móc cofnąć wskazówki zegara i zacząć wszystko
jeszcze raz. W głębi serca zawsze zdawaliśmy sobie z Charlesem sprawę z
tego, że Kevin nie postępuje uczciwie, ale trudno było się nam do tego
przyznać. W końcu to my jesteśmy odpowiedzialni za to, że jest taki, a nie
inny.
- Nie możecie odpowiadać za postępowanie dorosłego mężczyzny,
Lydio.
- Charles też mi to mówi, ale nie wierzę, żeby jakakolwiek matka na
świecie potrafiła patrzeć obojętnie na to, co robi jej syn. Niezależnie od
tego, ile ma lat. Przykro mi z tego powodu, ale początkowo wydawało mi
się, że gdyby Danny był z nami, to mogłabym naprawić te wszystkie
błędy, które popełniłam, wychowując Kevina. Potem...
- Lydia opuściła wzrok i przez moment zastanawiała się nad
dalszymi słowami. - Potem po prostu chciałam go mieć koło siebie.
Błagam cię, wybacz mi, Lori. Naprawdę nie chciałam cię tak zranić.
- Nie ma o czym mówić. Ja sama nigdy się nie zastanawiałam nad
potrzebami Danny'ego. Nigdy nie dałam mu okazji, żeby nauczył się,
czym jest rodzina. Myślę, że zadałam wam równie wiele bólu, jak wy
mnie.
- Mam nadzieję, że któregoś dnia zostaniemy jeszcze przyjaciółkami.
- Ciemne okulary skrywały oczy Lydii, ale ton jej głosu wyraznie
świadczył, że jest przejęta.
- Ja też mam taką nadzieję.
- Szkoda tylko, że właśnie teraz zamieszkacie w Ohio, prawie tysiąc
kilometrów od Nowego Jorku.
58
RS
- Nie będziemy tu mieszkać. Mam zamiar wrócić do Nowego Jorku,
gdy tylko doktor Scarpelli się na to zgodzi. - Lori starała się znalezć
właściwe słowa na opisanie sytuacji. - Matt i ja jesteśmy małżeństwem
tylko formalnie. Lada dzień mamy zamiar się rozwieść.
- Naprawdę? Wyszłaś za Matta tylko po to, żeby utrzymać
Danny'ego z dala od nas? - Lydia była tak zdumiona, że aż przerwała
pracę.
- Tak. Bardzo się o niego bałam i wydawało mi się, że gdyby coś się
ze mną stało, to nie ma dla niego lepszego miejsca niż Willow Creek.
- Ale Matt... - Lydia nie dokończyła myśli. - Przykro mi, że zadałaś
sobie aż tyle trudu, żeby uchronić Danny'ego przed nami.
- Mnie też - odpowiedziała Lori. - Nawet bardziej niż myślisz.
Burza przyszła póznym popołudniem i to dużo poważniejsza, niż
można się było spodziewać. Radio i telewizja powtarzały ostrzeżenia
przed tornadem. Ethan i Matthew siedzieli na zmianę na werandzie,
obserwując niebo. Wszyscy inni zostali w kuchni, gotowi w każdej chwili
uciekać w razie zagrożenia do piwnicy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •