[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sama i wyruszyła na przejażdżkę, mając nadzieję, że uda jej się pozbierać myśli, zanim
pojawi się Brian.
Przenośna bariera startowa została ustawiona na ćwiczebnym torze. Powietrze było
łagodne i rześkie. Liście drzew zaczynały się czerwienić - widoczna zapowiedz zmiany pory
roku. Brian przypuszczał, że za tydzień, dwa widok będzie bajeczny, ale w tej chwili całą
uwagę skupił na koniach.
Trenował na torze pięć koni - dwójkę jednolatków razem z trójką doświadczonych
koni wyścigowych. Ten ostatni etap treningu, poprzedzający wyścig, był dla niego równie
ważny jak dla jednolatków.
Musiał przyjrzeć się ich stylowi, poznać preferencje, kaprysy, silne punkty. Wiele
wniosków będzie opierało się na domysłach, przynajmniej dopóki nie pobiegną w kilku
wyścigach.
- Burza po wewnętrznej - powiedział, obracając w ustach cygaro. Lepiej mu się przy
tym myślało. - Potem Brooder, Betty, Karmelek i po zewnętrznej Olbrzym.
Obejrzał się, słysząc stukot końskich kopyt. To Keeley jechała w stronę toru. Jej
pojawienie się zakłóciło tok myśli Briana.
- Nie wolno wam krzyczeć na jednolatki - powiedział do ujeżdżaczy, polecając im, by
nie wstrzymywali koni. - Ani ich karać. Najwyżej możecie klepnąć je lekko, żeby dać im
sygnał. Moich koni nie trzeba bić, żeby biegły.
Mimo że uwagę miał skoncentrowaną na koniach, wiedział, kiedy Keeley zsiadła z
Sama. Wyjął stoper i obracał go w dłoni, gdy konie prowadzono do bariery startowej.
- Nie znam jednolatka po wewnętrznej - powiedziała Keeley, obwiązując wodze
wokół słupka płotu.
- Twój ojciec nazwał go Burzą w Szklance Wody. ponieważ jest drobnej budowy, ale
szalenie bojowy. Nieczęsto wybierasz się rano na takie przejażdżki.
- Nie, ale chciałam przyjrzeć się przygotowaniom, a moja nowa asystentka świetnie
sobie radzi z pracą biurową.
Spojrzał na Keeley. Rozpuszczone włosy opadały gęstą, rozwichrzoną falą na
ramiona, ale wyraz twarzy miała chłodny i poważny.
- Asystentka? A odkąd to ją masz?
- Od wczoraj. To moja mama. Wbrew przeświadczeniu pewnych osób, nie upieram
się, by załatwiać wszystko sama, gdy proponują mi pomoc.
- Nadal jesteś rozdrażniona, co?
- Najwyrazniej.
- Cóż, będziesz musiała zaczekać, jeśli chcesz się pokłócić. Jestem zajęty. Jim!
Uspokój go teraz! - zawołał Brian, widząc, że Burza płoszy się trochę przed barierą startową.
- Ten mały protestuje przeciwko zamknięciu. Tak, teraz dobrze. - Przyszykował stoper i
włączył go, gdy podniesiono barierę.
Konie wystartowały.
Brian pomyślał, że chyba nic nie przyśpiesza tak bardzo bicia jego serca jak ta chwila,
pierwszy impet, wspaniałe końskie ciała wyrywające się do przodu.
Nawet w radosnym uniesieniu niczego nie przegapił. Wspaniała praca nóg, chmury
pyłu, postacie dżokejów, pochylone nisko nad końskimi szyjami... Dostrzegał wyraznie
wszystko.
- Chce prowadzić od samego startu - wyszeptał. - %7łeby inne poczuły smak kurzu spod
jej kopyt.
Zafascynowana, Keeley przechyliła się przez barierę, gdy konie kończyły pierwsze
okrążenie.
- Dobrze biega w grupie. Miałeś rację. Burza trochę się płoszy.
- Chce biec po zewnętrznej. Jest wytrzymały. Im dłuższy wyścig, tym bardziej mu się
podoba. Betty zaś woli biec po wewnętrznej.
Bez zastanowienia nakrył dłonią dłoń Keeley.
- Spójrz tylko na nią. To zwyciężczyni. Nie potrzebuje żadnego z nas. Wie o tym.
Czując ciepły i mocny dotyk dłoni Briana, Keeley patrzyła, jak konie wchodzą na
ostatnią prostą, Betty prowadziła prawie o całą długość. Keeley poczuła przypływ dumy.
Gdy Brian wydał okrzyk, zatrzymując stoper, chciała zarzucić mu w radosnym
uniesieniu ramiona na szyję, ale on już się odsunął.
- Dobry czas, cholernie dobry czas. A będzie jeszcze lepszy. - Skinął głową, patrząc,
jak jezdzcy unoszą się w strzemionach i wyhamowują konie. - Znajdę dla niej właściwy
wyścig, dam jej poznać smak prawdziwej rywalizacji.
Poklepał Keeley po ramieniu z nieobecną miną i przeskoczył przez płot.
Patrzyła za nim, jak idzie do koni, jak głaszcze i chwali Burzę, jak mówi coś do
dżokeja, a dopiero potem przechodzi do Betty.
Klacz tańczyła zalotnie w miejscu, po czym pochyliła łeb i Skubnęła delikatnie ramię
Briana.
Mylisz się, pomyślała Keeley. Cokolwiek ona wie, czymkolwiek jest, potrzebuje cię.
1, do cholery, ja potrzebuję cię również.
Gdy już pogłaskał wszystkie konie, pochwalił każdego z osobna i dżokeje zabrali je,
by je ochłodzić, Brian przeskoczył z powrotem przez płot i podniósł swój notes.
- Miałem nadzieję, że twój ojciec przyjdzie obejrzeć jej pierwszy bieg w stawce.
- Jestem pewna, że przyszedłby, gdyby mógł. Pewnie coś go zatrzymało.
Mruknąwszy coś pod nosem, Brian dalej robił zapiski w swoim notesie.
- Cóż, dziś będzie biegało więcej jednolatków, więc jeśli zechce, proszę bardzo. Jak
się czuje wałach?
- Dobrze. Z wrzodem już nieco lepiej. Po zajęciach dam mu płynny lek. Nie chcę,
żeby kręciło się wokół niego pół tuzina dzieciaków, gdy zacznie działać.
- Najlepiej zaczekać do póznego popołudnia. Powinno upłynąć około dwudziestu
czterech godzin pomiędzy ostatnim karmieniem a podaniem leku. Mogę to zrobić za ciebie,
jeśli masz dużo pracy.
Już miała na końcu języka grzeczną odmowę, ale zdołała się powstrzymać.
- Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że znajdziesz czas, żeby go obejrzeć.
- Chemie to zrobię. - Podniósł głowę i zobaczył jej zasępioną twarz. - Co się stało?
Martwisz się?
- Nie. - Odetchnęła głęboko i nakazała sobie spokój. - Jestem pewna, że wszystko
będzie dobrze. - Dopilnuje tego. Wóz albo przewóz. - Po prostu lepiej się czuję, gdy panuję
nad sytuacją, i tyle.
Keeley rozważyła sytuację. Pragnęła Briana. Mało tego - była prawie pewna, że jest w
nim zakochana. Jeśli to miłość, to musi sprawić, żeby i on się w niej zakochał. Zamierzała
dążyć uparcie do realizacji swoich pragnień, aż w końcu osiągnie cel.
Przyjemnie zmęczona po długim dniu pracy, nakarmiła konie. Bez wątpienia pomoc
matki bardzo się przydała.
Czy to upór jest powodem, że tak często odtrąca pomocną dłoń? Chyba nie. Chce,
żeby ludzie, których kocha i którzy ją kochają, byli z niej dumni. A ona identyfikuje to -
głupio - z potrzebą bycia doskonałą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]