[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właściwie założył, że to zrobi. Chciał, by tak zrobiła.
Zastanawiał się, czy ona zawsze wszystko tak wyolbrzy­
mia. Dlaczego chce użalać się nad sobą? I dlaczego, z powo­
du dawno minionych spraw, chce przekreślić swoje szanse
na szczęście?
Nagle coś zauważył, zwolnił i zatrzymał wóz. Wyskoczył
z kabiny i pochylił się nad drogą. Dotknął ziemi palcami,
powąchał grudkę i wpatrzył się w dal. Zachowywał się zu­
pełnie jak tropiciel z filmów o Dzikim Zachodzie. Ile osób
jeszcze posiadało taką umiejętność? Matt Donahue nie nale­
żał do swoich czasów. Bardziej pasował do minionej epoki,
kiedy życie toczyło się wolniej, a mężczyźni byli silni, twar­
dzi i uczciwi.
- Idzie w stronę miasta - powiedział, wsiadając do cię­
żarówki. Był teraz wyraźnie zaniepokojony.
Corrine poczuła się winna. To przez nią Robbie uciekł.
- Corrine, nie myśl, że to przez ciebie.
Drgnęła i spojrzała na niego, ale Matt był skupiony na
drodze. Prowadził powoli, rozglądając się uważnie na
wszystkie strony.
„Nie myśl, że to przez ciebie".
TRZECIA SIOSTRA
141
Nie chciał, by się obwiniała o ucieczkę Robbiego. Corrine
nagle jednak zrozumiała coś daleko ważniejszego. Że zawsze
była straszną egocentryczką. Że zawsze odnosiła wszystko
do siebie.
Zrozumiała, że miłość to coś innego.
Miłość to zdolność do patrzenia przez pryzmat innych,
a także umiejętność dawania oraz rezygnacji z własnego, je­
dynie słusznego punktu widzenia.
Może życie rzeczywiście było takie proste, jak mówiła
Abby?
Ale czy to możliwe? Czy można tak po prostu zostawić
za sobą przeszłość? Uwierzyć, że los się odmieni?
Przecież się nie odmienił!
Robbie zniknął.
Abby twierdziła, że czasem złe na pozór rzeczy okazują
się całkiem pozytywne. Jednak gdyby Robbie nie zniknął tak
nagle, nie zmarnowałaby ani chwili tego ranka. Już by jej tu
nie było.
Planowała przecież uciec od niepokoju i bólu, jaki rodził
się w niej, kiedy przebywała w ich obecności.
Jak światło w tunelu pojawiła się myśl, że Robbie jej
potrzebuje. Nikt przedtem nie potrzebował Corrine.
Spojrzała ukradkiem na Matta.
On także jej potrzebował.
Był wprawdzie dużym, bardzo silnym i świetnie zorgani­
zowanym mężczyzną, ale umierał z samotności. Potrzebował
czyjejś bliskości, uśmiechu, ciepła. On także musiał się prze­
konać, że życie nie odbiera wszystkiego, co dało.
Wiedziała, że stracił siostrę.
Nie mógł stracić teraz siostrzeńca.
14 2
CARA COLTER
Ani jej.
Przysunęła się bliżej do niego, tak że dotknęli się ramio­
nami. Spojrzał na nią i w jego oczach pojawił się nieśmiały
uśmiech.
- Witaj w domu - szepnął.
- Matt - powiedziała, uśmiechając się przez łzy. - Tam!
Rzeczywiście, w pewnej odległości przed nimi majaczyły
dwie sylwetki. Drobnego chłopca i jego kłapouchego towa­
rzysza. Osioł posłusznie dreptał za swym małym przewodni­
kiem. Kiedy Robbie usłyszał warkot silnika, nie oglądając się
za siebie, zszedł na lewą stronę drogi.
Matt zatrzymał się tuż koło niego. Corrine dopiero teraz
zauważyła, że mały dźwigał jej walizkę. Dobrze, że nie zdą­
żyła zbyt wiele do niej wrzucić.
- Podwieźć cię?
Robbie miał policzki mokre od łez. Pokręcił głową, wciąż
nie chcąc na nich spojrzeć.
- Opuszczasz dom? - zapytał Mart.
Mały pokiwał tylko głową.
- Mogę się przyłączyć? - pytał dalej Matt. - Nie mam po
co wracać bez ciebie. To już nie byłby dom.
Robbie zastanowił się przez chwilę. Nie spodziewał się
takiego obrotu sprawy. Spojrzał na wujka nieufnie i zauważył
Corrine w samochodzie.
- Ja też mogę się przyłączyć? - zapytała, wychylając się
przez okno. - Widzę, że zabrałeś moją walizkę.
- Wiedziałem, że bez niej nie wyjedziesz. I bez osła.
- No to skoro już wszystko, na czym mi najbardziej
zależy, znalazło się na tej drodze, mogę wysiąść. Idę z tobą,
Robbie.
TRZECIA SIOSTRA
143
Jaki dziwny zbieg okoliczności. Dwadzieścia cztery lata
temu na pewnej drodze w Minnesocie straciła wszystko.
Matkę, ojca, siostry.
Dziś, na innej drodze, tysiące kilometrów stamtąd, zna­
lazła coś innego, na czym jej zależało.
Matt wysiadł ze stojącego na poboczu samochodu i podał
jej dłoń. Potem spojrzał w oczy, długo i głęboko. Corrine
pochyliła się ku niemu. Matt objął ją ramieniem i pocałował
w czoło. Stali tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, mocno
przytuleni.
Później pobiegli za Robbiem.
Matt przejął osła, a drugą rękę podał chłopcu. Corrine
chwyciła walizkę i drugą dłoń chłopca.
Przez kilka minut zgodnie maszerowali lekko wznoszącą
się drogą.
Robbie przyjrzał się najpierw Mattowi, potem Corrine.
- Dokąd idziemy? - zapytał w końcu.
- Ty decydujesz - odpowiedział Matt.
- Czy Corrine wyjeżdża? - zapytał chłopiec.
- Nie. Postanowiłam zostać tu na dłużej.
- Mam kanapkę z masłem orzechowym. Mogę się z wami
podzielić.
- Corrine, jesteś głodna? - zapytał Matt.
- Umieram z głodu.
Doszli do szczytu wzgórza. Rozpościerał się z niego wi­
dok na całe Miracle Harbor - Przystań Cudów. Domy miasta
wyglądały stąd jak pudełka od zapałek. Poza miastem roz­
ciągał się bezkresny błękit oceanu.
Usiedli w wysokiej trawie na poboczu. Matt uwiązał osła
do słupka ogrodzenia, a Robbie otworzył walizkę. Wyciągnął
144
CARA COLTER
ze środka zgniecioną kanapkę i zaczął starannie dzielić ją na
cztery części.
Wczoraj Corrie przestała mieć nadzieję na cokolwiek do­ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •