[ Pobierz całość w formacie PDF ]
we znaki spiekocie.
Każdy nerw drżał mu od wielkiego napięcia, które domagało się ujścia, lecz dwa lata
wojennego doświadczenia nauczyły go, że wkrótce czekanie się skończy.
Nagle w szum rzeki wdarł się ostry wystrzał z muszkietu. Lije natychmiast spojrzał w
tamtym kierunku. Zwiadowcy nie pojechali Traktem Teksańskim, lecz skręcili w bok ku
brodowi. Przycisnął karabin do ramienia i wycelował. Z lewej strony pojawiła się smuga
dymu. Pociągnął za spust. Atak się rozpoczął. Teraz liczył się już tylko instynkt i
doświadczenie. Nie było czasu na myślenie, lecz na działanie.
Stuk wyciorów mieszał się ze świstem kul, trzaskiem łamanych gałęzi i szumem
pulsującej w głowie krwi. Plusk wody oznaczał, że pierwszy z jego ludzi wskoczył do
wezbranej rzeki. Lije znowu przyłożył kolbę do ramienia. Szukał wzrokiem oficera, mając
nadzieję, że to spowolni atak niebieskich i pozwoli jego ludziom przejść bezpiecznie na
drugi brzeg rzeki. Dostrzegł majora. Kiedy celował w niego, na linii strzału pojawił się
drugi oficer. Zaskoczony rozpoznał w nim Kippa z błyskami siwizny w czarnych włosach.
A więc wuj był w oddziale zwiadowczym. Czy Alex też z nim jest?
149
Kolejna salwa gruchnęła wśród drzew i Lije wystrzelił bez zastanowienia, wycofał się ku
brzegowi i skoczył do rzeki. Unioniści nacierali. Kiedy Lije zbliżał się do przeciwległego
brzegu, konfederaci otworzyli ogień, dając wycofującym się osłonę. Walcząc z wartkim
nurtem, Lije wspiął się na brzeg i zsunął do okopu. Odpoczął chwilę, by złapać oddech i
policzyć swoich ludzi, po czym poszedł zdać raport Blade'owi.
- Straciłem sześciu - powiedział. - Dwóch albo trzech nie żyje. Trzech zaginęło. Są ranni
albo dostali się do niewoli. - Ociekając wodą i potem Lije oparł się o brzeg okopu i wytarł
twarz rękawem koszuli. Kiedy było już po wszystkim, poczuł, jak opuszcza go energia. -
Kipp był wśród zwiadowców.
Blade spojrzał w kierunku rzeki.
- A więc jest po drugiej stronie.
114
- Czy generał Cabell lub Cooper przybyli już z posiłkami? - zapytał Lije.
Wiedzieli, że bez nich nie zdobędą pociągu. Od maja żaden pociąg z zaopatrzeniem nie
dotarł do fortu. Bez zapasów Fort Gibson upadnie i Południe znowu będzie kontrolować
całe Terytorium Indiańskie.
- Jeszcze nie. Pewnie wysoka woda opóznia ich przybycie.
Lije skinął głową i spojrzał na Deu, który podszedł do nich z dwoma kubkami w ręku.
- Ugotowałem panu Blade'owi trochę bulionu - powiedział. - Pomyślałem, że panicz
również się napije.
- Z ochotą.
Lije wziął do ręki kubek. Unoszący się z niego aromat pobudził soki trawienne, których
nie uspokoił poranny posiłek złożony z sucharów i suszonego mięsa. Pachnący płyn
zmieszał się z prochem, który osiadł na wargach.
- Jakimi siłami dysponują? - zapytał Lije kierując spojrzenie ku północnemu brzegowi
rzeki, gdzie rozlokowały się wojska Unii.
- Nasi zwiadowcy rozpoznali Trzecią Indiańską Brygadę wzmocnioną siłami z fortu,
Drugi Pułk Piechoty z Kolorado, kompanię artylerii z Kansas i... Zawahał się i spojrzał
za odchodzącym Deu. - Pierwszy Ochotniczy Pułk z Kansas.
Syn Deu, Ike, był w tym pułku. Podobnie jak Shadrach. A Jed Par-melee był w nim
jednym z oficerów.
- Cholera - zaklął cicho Lije.
Na północnym brzegu zajmował pozycję oddział artylerii, ciągnąc sześciokilogramową
haubicę i lżejsze armaty.
- Kryć się! - padła komenda.
150
Rozpoczął się ostrzał artyleryjski. Pod zmasowanym ogniem kuł i kar-taczy żołnierze Unii
przedarli się do brzegu i zaczęli sprawdzać głębokość wody. Po dokonaniu pomiarów,
przerwali ostrzał i wycofali się, pozostawiając jedynie silny oddział na straży.
- Założą na noc obóz i zaczekają, aż woda opadnie - domyślił się Blade.
- Może to da czas Cabellowi i Cooperowi na dotarcie z posiłkami -powiedział Lije i
poszedł oszacować straty w ludziach w swoim oddziale.
Pociąg cofnął się o trzy kilometry i zatrzymał na odsłoniętym odcinku prerii wzdłuż Traktu
Teksańskiego. Siły federalne rozłożyły się w bezpiecznej odległości od rzeki, poza
zasięgiem konfederatów.
Stojący przed swym namiotem Jed Parmelee palił cygaro i obserwował obóz. Wszędzie
płonęły ogniska rozjaśniając wolno zapadający mrok. Echo niosło odgłosy rozmów i
melodię graną na organkach.
- Czy życzy sobie pan major jeszcze kawy? Jed spojrzał obojętnie na czarnego
ordynansa.
- Może pózniej, Johnson. Teraz przejdę się po obozie.
- Tak, panie majorze. Będę pilnował, żeby nie wystygła.
Szukając samotności, Jed doszedł do krańca obozu i spojrzał na pierwsze wieczorne
gwiazdy. Rozpoznawanie konstelacji zawsze było dla niego rodzajem odpoczynku, dziś
jednak spokój zakłócił mu jakiś szmer, cichy szelest ostrożnych kroków. Jed obrócił się,
115
oczekując, że ujrzy wartownika. Lecz widoczna w mroku postać nie ruszała się z
miejsca.
- Kto to? - zapytał.
- Kapral Gordon - padła lakoniczna odpowiedz i ciemna sylwetka weszła w obręb
światła. - Alex Gordon, majorze. Może pan mnie sobie nie przypomina, ale z pewnością
zna pan mojego ojca, Kippa Gordona. No i oczywiście moją ciotkę, Tempie Stuart.
Jed zesztywniał, słysząc ironię w głosie rozmówcy, lecz obraz czarnookiej pięknej
Tempie natychmiast stanął mu przed oczami. Zmrużył oczy na widok złośliwego
uśmiechu mężczyzny.
- Pamiętam was, kapralu. - Kiedy ostatni raz się widzieli, Alex celował z rewolweru do
Lijego Stuarta. - Co robicie tak daleko od waszego oddziału, kapralu?
- Wyszedłem odetchnąć świeżym powietrzem - wyjaśnił Alex niedbałym tonem. -
Uczyłem Indian gry w kości i zarobiłem przy tym parę groszy. Pomyślałem, że przejdę się
trochę i zobaczę, jak się mają pańscy czarni ochotnicy. Wszak to oni przypuszczą jutro
główny atak na konfederatów. Wydali mi się dziwnie spokojni.
151
- Tak sądzicie, kapralu? - Jedowi nie podobał się ton jego wypowiedzi i dzwięcząca w
nim nuta szyderstwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]