[ Pobierz całość w formacie PDF ]

%7łeby mu się umknęła, słał posłów do góry;
I insze niezliczone widzisz tam tytuły,
Co szaleli zarazą pysznej kanikuły,
Choć ledwie że nie patrzą, kiedy diabeł stary
Dla takiejże z nieba był zepchniony przywary.
We śnie to wszytko było; jak zapiał kur trzeci,
Wszytko to nieścignionym wiatrem precz poleci.
Co tam ujzrysz bogaczów albo fortunatów,
Mocarzów, bohatyrów, którym drugich światów
Trzeba było, kiedy ten na ich pompę mały;
Gdzież się wżdy miast szerokich osady podziały,
Tyry, Memfy, Sydony, Kartagi i świata
zdoba, Jeruzalem? Wszytko czas pozmiata,
Wszytko było jak we śnie. Uderzyła czwarta,
Jedne z gruntu spadają, drugich się coś warta.
Obaczysz tam tryumfów zawołanych sceny,
Pompejów, Julijuszów; wszyscy swe syreny
Mamy, które nas słodkim na tym morzu pieniem
Usypiają, wszytko to za pierwszym ocknieniem
Zginie, wraz filozofi, wraz i krasomówcę,
Kolosy, piramidy, mauzole, grobowce;
Wszytko we śnie: tak ludzie, jako ich obrazy,
I groby na ostatek wyglądają skazy.
Kogo fortuna, złoto, urodzenie krasi,
Wszytko to zniknie, skoro śmierć świeczkę zagasi.
Co było, tego nie masz, co dziś jest, nie będzie;
Nie widział świat dziedzica, wszytko na arendzie,
A na to zawsze pomnieć, że bez defalkaty,
Co gorsza, że żadnymi nie zawarta laty;
Nie arenda, ale to rumacyja sama:
Zaginął pierwszy kontrakt w raju przez Adama,
Teraz siedzisz, człowiecze, jak goły na zyzie;
Dlatego się przeglądaj w nowej intercyzie,
Którą krwią podpisawszy na krzyżu Syn Boży,
Sygnetem przez śmierć srogą żywot swój przyłoży.
Któż przy ekspiracyi, pytam się, nie sparza,
Kiedy przyjdzie oddawać wszytko z inwentarza?
Dopiero się obudzisz, kiedy już po sprawie:
Spawszy lat kilkadziesiąt, godzinęś na jawie;
Znowu uśniesz i tam, coć na świecie się drwiło,
Postrzeżesz i poczujesz, żeć się to wyśniło.
Trudnoż mu na swe wyniść, kto w popiele gruszki
Zasypia, miasto roli pilnując poduszki.
Sen jest ten świat człekowi, raczej światu człowiek:
Tamten lat sześć tysięcy trwa, a ten się co wiek
Odmienia. Jednym światłem słonce w sferze wyżniej
Zwieci, jednym złotem człek na ziemi się pyszni.
Wszytko to jest, co było od świata początku,
Wszytko w natury swojej zostaje porządku,
Tylko człowiek, i boże, i natury prawa
Pogwałciwszy, umiera, żyć i być przestawa.
Lecz i świat, i człek, i to wszytko, co na świecie,
Snem, marą, bańką, bajką na śmierci podmiecie.
We śnieś świat, i jam cię miał we śnie, synu luby!
Ale swojej na jawi lamentuję zguby.
Ledwie z pieluch, ledwieś się z dziecińskiego puchu
Obudził, gdy był w srogim polski świat rozruchu;
Aż ci zaraz, nie dawszy, żebyś tu żył dłużej,
Niemiłosierna Parka wiecznie oczy mruży:
Ciebie uśpi, mnie budzi, nieszczęsnego ojca,
Do płaczu i krwawych łez, okrutny zabójca;
W których tak długo serce utrapione myję,
Aż się i sam takiego opijum napiję.
PERIOD OZMNASTY
Pisać czy płakać będę, czy oboje razem,
Nieznośnego frasunku zmieszany obrazem?
Płakać oko, a serce wielkość mojej szkody
Pisać każe: nie masz łez z inkaustem zgody.
Piszę przecie i płaczę, a co większa, śpiewam:
I rymy, i litery gorzkim płaczem zlewam.
Gra Samson nieszczęśliwy, choć mu niewesoło
Głowę z włosów i z oczu obnażono czoło,
Skacze, choć ślepy, mściwe ciesząc Filistyny,
Już, już śmierci od domu czekając ruiny.
Zpiewam i ja mizerny, jakowym więc krzykiem
Smutny łabędz pod ostrym świat żegna kozikiem;
Zpiewam i krwią z rannego serca sztychów wielą
Wylewam swą na papier skargę z Filomelą.
Dalila z Samsonowej, Scylla z Minosowej,
Mnie śmierć wystrzygła z głowy on włos purpurowy,
Wszytkich mych szczęśliwości zakład, sił i fortun;
Zpiewać przecie Apollo, niewczesny importun,
Przymusza, gdy tak ciężkie opłakuję plagi;
Kto znowu poróść może, jam do śmierci nagi!
Wywróciła tyranka, na których się stary
Dom mój wspierał, choć mocne zdały się, filary.
Ach, Stefanie, synu mój, łzami i okupem
Nie wrócony! tyś ci to domu mego słupem;
Niechajże razem z tobą tak straszną ruiną
%7ływot, zdrowie i wszytkie me pociechy giną.
Zlepym jest: śmierć mi twoja wyłupiła oczy;
Trudno patrzyć, komu śmierć zrenice wytoczy:
Nic nie widzę przed sobą, tylko grób i mary.
Próżno mi przyjaciele kładą okulary
Zwieckich pociech, bowiem ja nic nie widzę, co by
Mogło mnie z tak okrutnej podzwignąć choroby;
Wżdy śpiewam, wybijana choć już na zegarze.
Nie masz cię, nie masz, serca mego bezoarze!
Precz, precz wszyscy lekarze, precz apteki, bo tu
Tylko z samego nieba trzeba antydotu:
Ten doktor, który ranił, i zagoić może.
Gdy mi mego Stefana przywrócisz, o Boże,
Wtenczas dopiero przejżrę, wtenczas mi się wrócą
Wesołe dni, po których me lamenty nucą.
NOWY ZACIG
pod chorągiew starą
tryumfującego Jezusa, Syna Bożego,
nad światem, śmiercią i piekłem,
gdzie
traktamentem doczesne błogosławieństwo,
żołdem wesołe sumnienie,
wysługą korona królewska,
która już niezliczonemu tego towarzystwu
znaku
na wieki wieczne kwitnącym okryła laurem
skroń;
Krzyż
albo
Historia krwawej męki i niewinnej śmierci
Chrystusa Pana, Zbawiciela świata,
naprzód z świętych, a potem z poważnych
kościoła bożego kaznodziejskich pism
ojczystym
przez Wacława z Potoka Potockiego
podczaszego krakowskiego
wyrażona rymem
Roku pańskiego MDCLXXIX, dnia l augusta
DO NABO%7łNEGO CZYTELNIKA
Wiem już, wiem, co mi rzeczesz: Nie traw czasu marnie
Ani łam głowy, pełne tego są drukarnie;
Nie kupi nikt, nie czyta, choć będą najtańsze,
Leżą molom opasem. Gdyby to rochmańsze
Bajki owe, co na świat wychodzą z Paryża,
Rychlej byś czytelnika znalazł niż do Krzyża;
Spowszedniał już i dosyć ludziom do zbawienia
Samego nań w kościele oczyma patrzenia.
Nowiny zawsze woli człowiecza natura,
Powszednie rzeczy gardzi, stare już potura.
Taki jest smak na wiosnę; by najwięcej waży,
Jeśli się czego gębie swowolnej zabaży,
I dla onej pokrzywki, co się zazieleni,
Albo marnego raczka, odstąpi pieczeni,
Chociaż drugi przypłaca apetytu zdrowiem.
Taki jest zapach wonny, za fijołek bowiem
Dałby drugi wielką rzecz; kędyż się nie włoczy
Człowiek po świecie, żeby tylko napasł oczy.
Niedawnoś płacił sukno po złotych dwudziestu;
Spytajże dziś: mało co droższe od breklestu.
Cóż o łakomych uszach rozumieć? Ja kładę,
%7łe tu mają największą przed zmysłami wadę;
Stąd poszły, stąd gazety, i lądem, i flotą,
Uszy cieszą, choć czasem i leda co plotą.
Gdyby miał kaznodzieja powtórzyć kazanie,
Nie poszedłby galantom do kościoła na nie.
Nowiny nam smakują, tym dajemy ucha,
Nie myślimy, że co dzień Bóg pacierza słucha,
Kędy o jedno wszytko i jednymi słowy
Prosimy (gdyby nam tak: importun gotowy!).
Póki była u ludzi śmierć Pańska nowiną,
Poty bogobojnością, poty cnotą słyną
(Co świętych w pierworodnym liczono kościele!
Dziś nie masz i jednego, cnotliwych niewiele);
Skoro przez lat półtora tysiąca spowszednie,
Nastąpiły bajeczki, historyjki, brednie,
Lada babskie komenty - lecz że rzeczy nowe,
Musiały im dać miejsce zbawienne i zdrowe.
Jednak ja na to wszytko oczy swoje mrużę:
Nie będęli mógł ludziom, Bogu się przysłużę.
Dobrze trafię, dobrze się z moim zejdę cylem,
Kiedy śmierć Jezusowe, jakim mogę stylem,
Ku wieczystej boskiego chwale majestatu,
Prostym wierszem polskiemu prezentuję światu.
Stareć piszę nowiny; co gorsza, że na zły
Czas wieku tego: gdzież by lektora nalazły?
Bo gdyby im kalendarz na myśl nie przywodził
Co rok, zapomnieliby, że się Chrystus rodził;
%7łe umarł za ich grzechy, i toć ludzie wiedzą.
Cóż dalej? Chwała Bogu żyją, piją, jedzą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •