[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kolanach o wybaczenie.
- O czym pan mówi?
- Być może mówię za dużo - przyznał Poirot, wstając. - A teraz, monsieur, proszę oddać swój
los w moje ręce. W ręce Herkulesa Poirot.
- Pan mógłby ją ocalić? - zapytał Richard z rozpaczą w głosie. Poirot spojrzał na niego z
powagą.
- Dałem słowo - chociaż wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jakie to będzie trudne. Widzi pan,
zostało niewiele czasu, trzeba działać, i to szybko. Musi mi pan obiecać, że zrobi dokładnie
to, co powiem, bez zadawania pytań i robienia trudności. Obiecuje pan?
- Tak - Richard zgodził się niechętnie.
- Dobrze. A teraz proszę posłuchać. To, co proponuję, nie jest trudne ani też niemożliwe.
Właściwie jest podyktowane zdrowym rozsądkiem. Ten dom wkrótce zostanie oddany w ręce
policji. Przeszukają wszystkie zakamarki. Wszędzie będą prowadzić dochodzenie. Mogłoby
to być bardzo nieprzyjemne dla pana i pańskiej rodziny. Proponuję, żebyście państwo
wyjechali.
- I oddali dom w ręce policji? - zapytał Richard z niedowierzaniem.
- Taka jest moja propozycja - powtórzył Poirot. - Oczywiście będziecie musieli zostać w
pobliżu. Ale miejscowy hotel jest dosyć przyjemny. Zarezerwujcie tam pokoje. W ten sposób
będziecie pod ręką, jeżeli policja zechce państwa przesłuchać.
- Ale kiedy miałoby to nastąpić? Poirot uśmiechnął się.
- Myślę, że... niezwłocznie.
- Chyba to będzie wyglądało bardzo dziwnie?
- Wcale nie, wcale nie - zapewnił mały detektyw, uśmiechając się znowu. - Takie zachowanie
będzie dowodem waszej wielkiej - jak to się mówi? - wrażliwości. Z tym miejscem wiążą się
przykre wspomnienia - nie wytrzymacie tu ani godziny dłużej. Zapewniam pana, że to będzie
wyglądało doskonale.
- A co z inspektorem?
- Załatwię to z nim osobiście.
- Wciąż nie rozumiem, co dobrego może z tego wyniknąć - upierał się Richard.
- Oczywiście, że pan nie rozumie - Poirot sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie.
Wzruszył ramionami. - Nie musi pan rozumieć. Ale ja rozumiem. Ja, Herkules Poirot. To
wystarczy. - Położył Richardowi rękę na ramieniu. - Niech pan idzie i poczyni przy-
gotowania. Albo też, jeżeli nie może pan zająć się tym osobiście, proszę poprosić o to
Raynora. Niech pan idzie, no już! - Niemalże wypchnął Richarda za drzwi.
Rzucając nań zaniepokojone spojrzenie, Richard wyszedł z pokoju.
- Och, ci Anglicy! Są tacy uparci - mruknął Poirot. Podszedł do francuskiego okna i zawołał: -
Mademoiselle Barbara!
XVIII
W odpowiedzi na wezwanie Poirota na progu pojawiła się Barbara.
- O co chodzi? Coś się stało? - zapytała. Poirot posłał jej ujmujący uśmiech.
- Ach, mademoiselle - powiedział. - Zastanawiałem się, czy nie mogłaby pani odstąpić mi
mojego kolegi na parę minut?
Barbara rzuciła Poirotowi zalotne spojrzenie.
- A więc to tak! Chce mi pan zabrać moje maleństwo, nieprawdaż?
- Tylko na chwilę, mademoiselle, obiecuję pani.
- Będzie pan go miał, monsieur Poirot. - Odwracając się w stronę ogrodu, zawołała:
- Maleństwo, szukają cię.
- Dziękuję pani - Poirot uśmiechnął się znowu i z galanterią ukłonił. Barbara wróciła do
ogrodu, a w kilka chwil pózniej do pokoju wszedł Hastings; wyglądał na nieco
zawstydzonego.
- I co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie? -" zapytał Poirot, udając
poirytowanego.
Hastings uśmiechnął się przepraszająco.
- Aatwo jest uśmiechać się głupkowato - beształ go Poirot. - Zostawiam cię tutaj na czatach,
po czym dowiaduję się, że spacerujesz w ogrodzie z tą czarującą młodą damą. W zasadzie
jesteś najbardziej odpowiedzialnym człowiekiem, jakiego znam, mon cher, ale jak tylko na
horyzoncie pojawia się śliczna młoda kobieta, twój rozsądek gdzieś się ulatnia. Zut alors!
Z twarzy Hastingsa zniknął głupkowaty uśmiech, a zastąpił go rumieniec wstydu.
- Słuchaj, Poirot, strasznie mi przykro - zawołał. - Wyszedłem na chwilę na dwór, a potem
zobaczyłem cię przez okno, wchodzącego do pokoju, więc pomyślałem, że to nie ma
znaczenia.
- To znaczy, że uznałeś, że lepiej będzie nie spotykać się ze mną -powiedział detektyw. - Cóż,
mój drogi, mogłeś wyrządzić nieodwracalną szkodę. Zastałem tu Carellego. Jeden dobry Bóg
wie, co robił, jakie fałszywe dowody fabrykował.
- Powiedziałem już, Poirot, naprawdę jest mi przykro. Okropnie przykro - powtórzył
Hastings.
- Jeżeli nie stała się nieodwracalna szkoda, to bardziej kwestia szczęścia niż czegokolwiek
innego. Ale teraz, mon ami, nadszedł czas, żebyśmy użyli naszych szarych komórek. - Poirot,
udając, że wymierza koledze policzek, poklepał go serdecznie.
- Dobrze, a więc do pracy! - wykrzyknął Hastings.
- Nie, nie jest dobrze, mój przyjacielu - powiedział Poirot. - Jest zle. Nic nie jest jasne. - Jego
twarz przybrała zakłopotany wyraz. - Nic nie wiadomo, tak jak nie było wiadomo wczoraj
wieczorem. - Zastanawiał się przez chwilę, po czym dorzucił: - Ale... tak... chyba mam mały
pomysł. Zalążek pomysłu. Tak, od tego zaczniemy!
Hastings był kompletnie zdezorientowany.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
Poirot mówił teraz innym tonem, z powagą i namysłem.
- Dlaczego zginął sir Claud, Hastings? Odpowiedz mi na to. Dlaczego on zginął?
Hastings wpatrywał się w przyjaciela.
- Przecież to już wiemy! - wykrzyknął.
- Czyżby? Jesteś tego pewny?
- Eee... tak - odparł Hastings, z niejakim wahaniem. - Umarł... umarł ponieważ został otruty.
Poirot wykonał niecierpliwy gest.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]