[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jest to człowiek, który nie tylko ma głowę na karku, ale i pojemny żołądek! Po
zjedzeniu trzech toumedos okazuje się jednak, że suflet z ryżu to dla niego za
wiele! Wypala nawet cygaro i dwa papierosy, aby uczynić mistyfikację bardziej
wiarygodną. Ach, jaka dbałość o szczegóły! Następnie, przesunąwszy wskazówki
zegara na ósmą czterdzieści siedem, rozbija go, w wyniku czego zegar się
zatrzymuje. Jedyną rzeczą, o której zapomina, jest zaciągnięcie zasłon. Gdyby
jednak obiad taki miał naprawdę miejsce, zaciągnięto by je, gdy tylko zacząłby
zapadać zmierzch. Potem pośpiesznie wychodzi, mimochodem napomykając
windziarzowi o gościach. Zpieszy do budki telefonicznej i gdy zbliża się ósma
czterdzieści siedem, dzwoni do doktora, udając swego umierającego pracodawcę.
Pomysł jest tak znakomity, że nikt nawet nie sprawdza, czy o tej porze w ogóle
dzwoniono z mieszkania numer jedenaście.
- Z wyjątkiem Herkulesa Poirot, jak sądzę? - odparłem uszczypliwie.
- Nie, włączając w to i jego - odparł mój przyjaciel z uśmiechem. - Mam
zamiar zrobić to teraz. Najpierw jednak musiałem swoje domysły przedstawić
tobie. Ale przekonasz się, że mam rację; potem Japp, któremu napomknąłem o tej
sprawie, będzie mógł aresztować owego zacnego Gravesa. Ciekaw jestem, ile z tych
pieniędzy już wydał.
Poirot miał rację. Jak zwykle, niech go diabli!
118
Zaginiony testament
Problem, który nam przedstawiła panna Violetta Marsh, stanowił miłą
odmianę w naszej codziennej pracy. Poirot otrzymał wcześniej od owej damy krótki
i rzeczowy list, w którym prosiła o spotkanie, i zaproponował, aby go odwiedziła
następnego dnia o jedenastej.
Zjawiła się punktualnie - wysoka, młoda i ładna; prosto, lecz schludnie
ubrana; zachowująca się pewnie i rzeczowo. Młoda kobieta, która na pewno poradzi
sobie w świecie. Sam nie jestem wielbicielem tak zwanych postępowych kobiet i
pomimo jej urody niezbyt dobrze byłem do niej usposobiony.
- Sprawa, z którą do pana przychodzę, jest nieco osobliwej natury,
monsieur Poirot - rozpoczęła, usiadłszy na zaoferowanym jej krześle. - Lepiej
zacznę od początku i opowiem panu całą historię.
- Bardzo proszę, mademoiselle.
- Jestem sierotą. Ojciec był jednym z dwóch synów właściciela niewielkiej
farmy w Devonshire. Ziemia była licha i starszy brat, Andrew, wyemigrował do
Australii, gdzie wiodło mu się świetnie i dzięki korzystnej spekulacji ziemią
dorobił się dużego majątku. Młodszy brat, Roger (mój ojciec), nie miał
zamiłowania do życia na wsi. Zdobył nieco wykształcenia i otrzymał posadę
urzędnika w pewnej małej firmie. Ożenił się z panną, która zajmowała trochę
wyższą pozycję społeczną niż on; matka była córką zubożałego artysty. Ojciec
umarł, gdy miałam sześć lat. Gdy miałam lat czternaście, matka podążyła za nim.
Wówczas jedynym krewnym, jaki mi pozostał, był wuj Andrew, który akurat wrócił z
Australii i kupił małą posiadłość w rodzinnych stronach. Był niezmiernie
życzliwy dziecku zmarłego brata, zabrał mnie do siebie i traktował tak, jakbym
była jego własną córką.
Crabtree Manor, pomimo swej nazwy, w rzeczywistości jest jedynie starym,
stojącym na farmie domem. Wuj miał rolnictwo we krwi i ogromnie interesowały go
różne eksperymenty rolnicze. Chociaż uprzejmy w stosunku do mnie, miał pewne
osobliwe, głęboko zakorzenione poglądy na temat wychowywania dziewcząt. Sam
będąc człowiekiem prawie bez wykształcenia, choć o niezwykłej przenikliwości,
przykładał bardzo małą wagę do tego, co nazywał  wiedzą książkową . Przeciwny
był zwłaszcza kształceniu kobiet. Jego zdaniem dziewczęta powinny się uczyć
praktycznych prac domowych i tych związanych z produkcją nabiału, być przydatne
w domu i mieć tak mało do czynienia z książkami, jak to tylko możliwe. Ku memu
wielkiemu rozczarowaniu i irytacji zamierzał mnie wychować wedle tych zasad.
Szczerze się przeciw temu buntowałam. Wiedziałam, że posiadam bystry umysł i
żadnego talentu do prac domowych. Wuj i ja wielokrotnie kłóciliśmy się o to,
gdyż choć bardzo do siebie przywiązani, oboje byliśmy uparci. Miałam to
szczęście, że przyznano mi stypendium, i przez pewien czas stawiałam na swoim.
Trudności pojawiły się, gdy podjęłam decyzję, aby wyjechać do Griton. Pieniędzy,
119
które zostawiła mi matka, było niewiele, byłam więc zdecydowana zrobić użytek z
talentów, jakimi obdarzył mnie Bóg. Doszło między nami do długiej, ostatecznej
kłótni. Wuj postawił sprawę jasno. Nie miał innych krewnych i zamierzał uczynić
mnie swoją jedyną spadkobierczynią. Jak już mówiłam, był niezwykle zamożnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •