[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu gościną nie zajechał, na postronki by wziął... Hm! Ale i tak się jeszcze nie skończyło  ho,
ho!
 Jak wam na imię?
 Mateusz.
 Panie Mateuszu  poczciwie mówicie, psia... Przypadliście mi!... Za wasze!...
 Kłaniam pięknie... bo to i samemu nijako... Póki człeka nie znasz, to ci się rarogiem wy-
daje, a gdy rozgryziesz...
 Jakże tedy z drabami, hę?
Szafarz mrugnął ociężale powiekami.
 Według tego jest właśnie przykaz.
 A gdyby drabom po kusztyczku?
Szafarz, mimo widocznego już podchmielenia; rzucił się na stołku.
 Waszmość sobie dworujesz! Kasztelanic by mi nie darował!
 Także to łacno na tarmoszenie chcecie mnie wydać?
 Oo!... Tarmosić nie ma przykazu. Aby jeno do lamusa, co jest naprzeciwko pod dwor-
kiem, zaciągnąć i do komendy zawiadomić.
 Bodajś skisł!
 Waćpan co powiadasz?
 Nic, psia! Tylko, że kusztyczek drabów by ułagodził... boć szpetna rzecz dla szlachcica
być wleczonym przez takich!
Szafarz przyznał rację panu Józefowi, lecz na częstowanie stróżów zgodzić się nie chciał.
Stadnicki atoli za wygraną nie dał i póty perswadował a przepijał, aż imć pan Mateusz nosem
tyrknął i machnął ręką.
 Czyń waszeć, rób, co chcesz, tylko mnie nie gub! Dwudziesty drugi rok na święty Mi-
chał, jak kasztelański chleb jem...
14
F i n e s (franc. finesse  delikatność, przebiegłość)  tu: frant, człowiek chytry, przebiegły.
52
 Widać, psia!
 Hę, powiadacie?
 Dobrze, i ten. W wasze ręce!
Szafarz stuknął leniwie kielichem i zaczął mruczeć perorę. Stadnicki podniósł się i, nie
zważając na imć Mateusza, wyszedł do przedsionka i stąd na ganek. Tu rozejrzał się a spo-
strzegłszy cienie drabów, zakrzyknął surowo:
 Hej sam! Wszyscy czterej! %7ływo!
Drabi zawahali się, lecz gdy Stadnicki ponowił rozkaz, ruszyli potulnie do przedsionka.
Porucznik powitał ich gęstą miną.
 Cóż wy, darmozjady! Gardło trza na was zrywać, hę? Bliżej! Ty, jakże ci to na imię?
 Andrzej.
 Patrzaj, przepomniałem. Za mną, i ten drugi, Jan!
 Jan, proszę waszmości, to ten trzeci.
 Mówię, psia, wyraznie  Jan i Andrzej!
Dwóch drabów poszło za porucznikiem do komnatki. Tu Stadnicki przystanął i, jakby na-
myślając się, dodał:
 Andrzeju! Zawołajcie już i tamtych, żywo! Wychodu nie można długo bez stójki zosta-
wiać.
Andrzej skoczył ku drzwiom, przekonany do reszty do rządów porucznika.
 Michał, Walenty! Duchem do jego wielmożności! Drabi weszli i stanęli pod drzwiami.
Szafarz kiwał się melancholijnie nad stołem w takt czkawki, która go nagle chwyciła. Stad-
nicki przechadzał się groznie po komnatce i mruczał półgłosem:
 Opój, pijanica! Zawierz takiemu! Szafarz! Będziesz ty miał za swoje! Na cztery wiatry
przepędzę!
Drabi, słysząc te wyrazy sprawiedliwego oburzenia, wygłaszane w obliczu ich zwierzchni-
ka, spokornieli i ze skupieniem pochylili głowy.
Stadnicki przystanął raptownie przed drabami.
 Widzisz, jeden z drugim, tę nalaną pałę?!... Ma być porządek! Imć kasztelanic jak komu
poczciwemu przykazywał! Spił się jak bela. Wiecie czym? Imć pan kapitan powiada mu:
 Mateuszu, mają ludziska po nocy strażować, to im wydziel przy dniu mego patrona po
kusztyczku . Nicpoń! Wydzielił, jużci, ale sobie! Was tam ziąb może oblatuje  co, może i
nie?
 Akuratnie, proszę wielmożności  bąknęli drabi.
 Mówiłem! Nic, macie tu tymczasem. Podzielić się rzetelnie i na miejsca! Walenty, nie
gap się, jeno słuchaj. A co wam ten krzywdy uczynił, to wam imć kasztelanic nagrodzi. Już ja
mu, psia, powiem.
 Pokornie dziękujemy.
 Czekajcie! Pamiętacie przykazanie?
 To się wie  nikogo nie puszczać, każdego chwycić i na postronki!
 Właśnie! Bo uważacie ten... ten... siedzi precz! Skrył się  więc czuj duch!
Drab, nazwany Janem, trącił w tym miejscu łokciem swego sąsiada, Andrzeja. Porucznik
spostrzegł ten ruch.
 Jan, do pioruna, caramba, sacrebleu, bo w gębę wezmiesz! Kto was tu rozpuścił na dzia-
dowskie bicze!
 Wielmożny panie!  jąkał płaczliwie drab.
 Milczeć! Jutro się rozmówimy, a teraz marsz na miejsca! Walenty, a tamci stoją?
 Cały pałac obstawiony, nawet od ogrodu!
 Powiedziałeś nowinę! A może się pospali! Wez ze sobą Jędrka i obejdz mi wszystkich i
zapowiedz, że ja sam przyjdę zobaczyć! Uszy poobrywam, jak którego na drzemce, na sapce
bodaj pochwycę. %7ływo na miejsca! Sprawicie się dobrze  poczęstunek was nie minie!
53
Pachołcy skłonili się uniżenie i wyszli. Stadnicki splunął z obrzydzeniem i do szafarza się
zwrócił. A był czas po temu najwyższy, bo imć Mateusz, pod wpływem gromkich pokrzyki-
wań porucznika, otrzezwiał nieco i niemoc swą zaczynał opanowywać.
 Uważa waszmość... nie uchodzi... a nie uchodzi!
 Stój no, gdzie sypialnia kasztelanka?
 Sypialnia? Sypialnia jest tu, za alkierzem...
 Masz klucz od drzwi?
 Mam tu, za pasem. Wszystko mam, ale waszmości nie mogę... choć mnie żałość...
Porucznik, nie zwracając uwagi na sumitowanie się szafarza, wyciągnął mu zza pasa pęk
kluczy i jął dobierać klucz do drzwi od alkierza. Szafarz podreptał za nim i swoje prawił:
 Na nic wszystko... Krwawi mi się... Waszmość rzetelny kompan... Niech mnie boleść
przyjacielska!...
Stadnicki, który był właśnie klucz dobrał i drzwi otworzył, obrócił się raptownie ku nie-
przejednanemu słudze, za kark go ujął prawą ręką, potrząsnął nim i, porwawszy w lewą rękę
świecę ze stołu, ruszył do sypialni kasztelanica.
Szafarz, w żelaznym uchwycie garści porucznika, zdrętwiał z bólu i przerażenia. Stadnicki
nie dał mu się opamiętać. Sypialni dopadł, świecę na stole ustawił i rzucił imć pana Mateusza
na łoże kasztelanica. Za czym, niepomny na sajety, atłasy a puchy, czym się dało, prześciera-
dłem, sznurami od perskich zasłon, kołdrą wzorzystą omotał szafarza na bezkształtny tłumok,
zasupłał i dopiero odetchnął pełną piersią.
Szafarz stęknął głucho.
 Cicho, bo nie lubię! Zpij z Bogiem! Obaczysz, jak ci kasztelanic będzie tutaj rad. A kła-
niaj mu się i powiedz, żeby Stadnickiemu szwoleżerstwem nie łyskał, bo nie lubię, psia!
Porucznik zabrał świecę i wrócił do opuszczonej przed chwilą komnatki, zamknąwszy
drzwi na klucz za sobą. Tu nacisnął czapę szafarza, którą był znalazł na stole, otulił się płasz-
czem w antykamerze i wolnym, miarowym krokiem wyszedł na ganek, a stąd wprost do furty
przy bramie.
 Jędrek!  zawołał surowo porucznik, nadchodząc ku cieniom drabów.
 Jestem, proszę waszmości.
 Wszyscy jesteście?
 Wszyscy!
 Wasze szczęście!... A tu, na prawo, który ostatni?
 Kuba.
 Dobrze. Oka nie spuszczać! Wiecie, jak się tamci dwaj wymknęli!
 Bogać nie! Toć Kubie ledwie że ręki nie wyłamali!
 Prawda... Trzymać się, psia! Będzie chciał ujść, to alarmować i bez pardonu łapać!
 Już on nie potrafi z nami!
Stadnicki zawinął się mocniej w płaszcz, wyszedł za furtę na ulicę, obejrzał się, postał i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •