[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zostanę!
Podskoczył do niej dwoma susami. Pochylony wyglądał bardzo groznie.
- Otóż mylisz się! Jeszcze tu jesteś, ponieważ podpisałem kontrakt i mimo że wprowadziłaś mnie
w błąd, honoruję go. Mogłem cię od razu wyrzucić na zbity... no, wyrzucić, kropka. I nawet
mimo dzisiejszego wydarzenia dotrzymałem słowa. Dwa tygodnie i ani godziny więcej. Potem
zmykasz. Nikt i nic nie zmieni mego postanowienia.
- Chyba, że spełnię wszystkie warunki? - spytała.
- Nie spełnisz. Nie muszę się nawet tego obawiać. - Wskazał palcem na ciele w błocie. - Spójrz,
widzisz? Cielaka trzeba wyciągnąć i zaprowadzić do stada. Byle jaki kowboj, ale prawdziwy,
dawno by już to zrobił lub pomógł mi to zrobić. A dzięki twojej  pomocy" tracę czas,
wydłubując sobie błoto spomiędzy zębów.
- Ile to już razy mówiłam, że jest mi okropnie przykro? Owszem, to moja wina, że się troszkę
ubrudziłeś, przyznaję, biję się w piersi.
- Troszkę?! Chryste Panie!
- Już dobrze, dobrze. Bardzo jesteś ubrudzony. Natomiast jeśli idzie o stratę czasu... - Wciągnęła
głęboko powietrze i natarła: - Jakoś nie śpieszyłeś się do pracy po wyjściu z błota.
- Uważaj, żebyś nie posunęła się za daleko!
- Ja czy ty? Faktem jest, że pomimo ociekających z ciebie pokładów błota, bardzo się
zaangażowałeś w... karcenie mnie. Niemalże namiętnie. I nie miało to absolutnie nic wspólnego
z ratowaniem biednego cielaka.
Do czego zmierzasz, Tex?
A do tego, że to nie mój brak doświadczenia wpłynął na pogorszenie losu tego zwierzęcia. To ty
zagłębiłeś się w... inne rejony. To tyś mnie objął, a nie ja ciebie.
To już naprawdę przekracza wszelkie granice...! - Zerwał z głowy kapelusz i cisnął nim o
ziemię.
Kami cofnęła się szybko parę kroków, ale nic jej to nie pomogło. Wściekły dopadł ją jednym
susem, gdy nagle rozbawiony głos unicestwił jego zamiary:
- Hej, Holt, cześć! Bardzo cię przepraszam, że przeszkadzam...
Holt zastygł, a potem obrócił się bardzo powoli. Był to Frank Smith, sąsiad. Siedział na koniu,
założywszy ręce na piersiach, i miał gębę rozdziawioną od ucha do ucha.
- Dawno już tu sterczysz? - spytał Holt.
- Już dość długo. Pomyślałem sobie, że zanim zabierzesz się do duszenia swego kowboja,
pomogę ci wyciągnąć cielaka. A potem już będziesz mógł spokojnie ją udusić albo zastrzelić.
Holt stał spięty, z wściekłym wyrazem twarzy, jego oczy ciskały błyskawice. Miał wyrazną
ochotę rzucić się na Smitha. Po chwili jednak już spokojnie odpowiedział:
- To doskonale. Do roboty.
Frank rzucił wodze swego wierzchowca Kami.
- Odprowadz konie. Lepiej, żeby były trochę dalej, kiedy cielak stanie na własnych nogach. -
Podszedł do Holta mówiąc coś półgłosem. Szczęśliwie, nagły poryw wiatru, niosącego słowa w
jej stronę, sprawił, że usłyszała: - To tylko taka moja przyjacielska rada, Holt. Jeśli nie chcesz,
żeby ludzie się dowiedzieli, jak się to zabawiasz z tą twoją... to lepiej nie zostawiaj śladów.
Kami spojrzała po sobie. Była cała ubłocona, a na koszuli widniały wyrazne ślady jego dłoni.
Poza tym trzymał przecież w dłoniach jej twarz. Potarła ukradkiem policzki i obejrzała potem
swoje ręce. Oczywiście umazane błotem! Nieco zmieszana spojrzała na Holta, żeby zobaczyć,
jak zareagował na uwagę Smitha.
Widać było tylko, że jest nadal niesłychanie rozdrażniony. Podniósł kapelusz, wcisnął go ze
złością na głowę i dosiadł Loco. Lekko zarzucił lasso i bez trudu pochwycił w pętlę biedne
zwierzę. W parę sekund pózniej cielę leżało już na skraju błotnistego leja i płaczliwie ryczało.
Frank pochylił się nad nim i zawyrokował, że samo się nie podniesie.
- I rzeczywiście - zgodził się Holt. - Hej, Tex, odprowadz Loco do pozostałych koni i przywiąż
do jakiegoś pniaka czy krzaka.
- Tak jest, szefie! - Sprawnie wykonała polecenie.
- Spróbujemy go podnieść. Aap za łeb, Frank, ja ciągnę za ogon.
- Gotów! - obwieścił Frank.
Postawili ciele na nogi. Próbowało natychmiast natrzeć na Franka, który jednak wsparł się
mocno na rozstawionych nogach i nie ustępował. Z drugiej strony Holt, podobnie zakotwiczony,
trzymał mocno ogon. Puścił dopiero wtedy, kiedy Frank siedział juz na koniu. Początkowo cielę
stało, jakby zagubione, nie wiedząc, co ma robić. Potem, wiedzione instynktem, ruszyło na
poszukiwanie matki.
- Wracaj na ranczo, Tex, umyj się i oporządz! - polecił Holt. - Ja mam tu jeszcze coś do
zrobienia...
- Ale przecież...
- Nie dyskutuj, tylko zrób, co ci mówię. Jazda! - Był szorstki, spięty, dłonie zaciskał w pięści.
Widać było, że opanowuje się z wielkim trudem. - Wracaj na ranczo i umyj się!
- Tak jest, szefie. A potem co? - spytała.
- Doprowadzimy cielaka do stada w dole rzeki. Możesz tam do nas dołączyć.
- Tak jest, szefie! - powtórzyła i dosiadła Petunii, która zachęcona krótkim rozkazem  Jazda"
pognała co sił. Pomogły w tym również ostrogi. I o dziwo, Kami nie spadła. %7łegnało ją zrazu
przerażone, a potem już nieco przyjazniejsze spojrzenie Holta. Ale tego nie widziała.
Holt długo jeszcze patrzył za Kami. Widział czarne pukle włosów śmiesznie podskakujące na
plecach, a potem - gdy wjeżdżał na szczyt pagórka - już tylko ciemną sylwetkę na tle nieba. Czuł
jeszcze na dłoniach dotyk tych włosów, gdy tulił ją do siebie. Dotyk jej policzków, brody.
Niespodziewanie ogarnęło go przedziwne rozczulenie. I przedziwne ukłucia, niby szpileczki w
palcach, gdy wspominał, jak ubłoconymi dłońmi ją obejmował, i potem, kiedy zebrał w sobie
dość sił, by ją odsunąć.
- Masz problem - stwierdził Frank.
- Wielki problem - zgodził się Holt.
- I jak go rozwiążesz?
- Jednym ze sposobów mogłoby być trzymanie rąk przy sobie.
- Będzie bardzo trudno.
- Trudno, owszem. - Obaj zamilkli na kilka minut, wreszcie Holt zrezygnowanym głosem spytał:
- Nie słyszałeś o jakimś kowboju z prawdziwego zdarzenia, który szukałby pracy?
- Już puściłem wieść, że kogoś szukasz. Ale tych paru, co by teraz przyszło, to nie radzę. Nie
chciałbym ich widzieć choćby o milion kroków od mojego rancza. No, a co z tymi pozostałymi
ofertami, które otrzymałeś? Nie ma tam nikogo, kto byłby wart spróbowania?
- Tylko jeden się nadawał. Ale ma osiemdziesiąt dwa lata. Może nawet bym go wziął, ale
człowiek dopiero co wyszedł ze szpitala po ostrym zapaleniu płuc i doktor by się nie zgodził.
- No więc pozostaje ci jedynie Tex.
- Tak, i te jej czarne włosy.
- I niebieskie oczy.
- Nie zapominaj o dołeczkach.
- Ani o piegach.
- Raz jeszcze powiesz o piegach tym samym insynuującym tonem, a strącę cię z tej twojej
szkapy.
- Ale masz szkopuł, cholerny szkopuł!
- Cholerny...! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •