[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pracować z Danielem O'Keeffe'em. Facet był koszmar-
ny. W tej chwili odnosiła wręcz wrażenie, że służy mu
za kosztownego kuriera, który odwozi jego całkiem nie-
zrozumiałe dokumenty.
David Lennox był dość dosadny w ocenie braku przej-
rzystości informacji, jakie jej przekazano.
- Próbują komuś zamydlić oczy. Na pani miejscu
omijałbym ich z daleka.
Prawdę mówiąc, księgowemu nie podobała się żadna
firma, z którą zamierzała współpracować, tym razem jed-
nak uznała, że postąpiłaby niemądrze, ignorując jego
uwagi. Zdecydowała, że jeśli nie dostanie dziś jasnych
odpowiedzi, rezygnuje. Ostatecznie.
- Czterdzieści dziewięć procent?
Odchyliła się na krześle, skrzyżowała ręce na piersiach
i spojrzała mu prosto w oczy.
- Czterdzieści dziewięć. Jeśli okaże się, że moją stra-
tegia zawiodła i firma jest nadal w takim stanie jak teraz,
nic na tym nie zyskam. Natomiast jeśli wszystko wypali,
wszyscy na tym zarobimy.
S
R
- Piętnaście.
Roześmiała się.
- Mowy nie ma. Na piętnaście procent nie zgodziła-
bym się nawet wtedy, gdybym była całkiem pewna zwy-
cięstwa. A jedyną pewną rzeczą, panie O'Keeffe, jest to,
że nikt nie jest w stanie podać mi prostej odpowiedzi
na moje pytania. Muszę przyznać, że bardzo mnie to nie-
pokoi. Proszę mi opowiedzieć o DOK Logistics z Cork
- zaproponowała. Gdyby nie obserwowała go tak bacz-
nie, prawdopodobnie przegapiłaby błysk przerażenia
w jego wzroku.
- To firma przewozowa.
- Bardzo kosztowne te przewozy.
- Dobra jakość zawsze kosztuje  zapewnił, jednak
wyraznie starał się uniknąć jej wzroku. Uwadze Izzy nie
uszło, że DOK to jego inicjały.
- To już nieistotne - powiedziała w końcu. Daniel
O'Keeffe był czarujący, jak każdy Irlandczyk, ale kłamał
jak z nut.
Podniosła się, zdecydowanie zamknęła teczkę i wy-
ciągnęła rękę.
- Do widzenia, panie O'Keeffe. Mam nadzieję, że
znajdzie pan kogoś, kto pomoże panu wyjść z kłopotów.
Jednak to nie będę ja.
Przez chwilę wpatrywał się w jej dłoń, po czym pod-
niósł się z krzesła i z krzywym uśmiechem potrząsnął
jej ręką.
- Przykro mi, że nie będziemy współpracować.
Bardzo na to liczyłem. Dziękuję za poświęcony mi
czas.
Liczyłeś na pieniądze, sprostowała w duchu Izzy. A co
do czasu...
S
R
- Nie ma za co. Przyślę panu rachunek. - Nie liczyła,
rzecz jasna, że jej zapłaci, ale takie miała zasady.
Taksówką dojechała na lotnisko i odleciała do Lon-
dynu najbliższym samolotem. O czwartej po południu
wylądowała na lotnisku Stansted. Słońce świeciło, ale zie-
mia była przesiąknięta deszczem. Podczas drogi do głów-
nego terminalu poinformowano pasażerów, że są trudno-
ści z dojechaniem do Londynu. Ulewny deszcz poczynił
ogromne spustoszenia i drogi są zakorkowane z powodu
licznych wypadków.
Wspaniale, pomyślała z przekąsem. Akurat teraz, gdy
marzę o szybkim powrocie do domu, filiżance dobrej her-
baty i gorącej kąpieli!
Postanowiła sama sprawdzić, jak przedstawia się sy-
tuacja. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na ludzi kłębią-
cych się przy stanowisku informacji, żeby uzyskać
odpowiedz.
Na tablicy wyświetlano szczegółowe informacje o sy-
tuacji na drodze do Londynu. Po co w ogóle wdawała
się w interesy z O'Keeffe'em? Gdyby tylko posłuchała
instynktu...
Pogrążona w niewesołych myślach nie zauważyła, jak
jakiemuś dziecku wypadły z ręki lody. Szła właśnie do
informacji, gdy nagle pośliznęła się i po chwili leżała na
podłodze z ręką zwiniętą pod nienaturalnym kątem, a do-
tkliwy ból przeszywał jej ramię.
Will natychmiast po wejściu do kuchni dostrzegł pul-
sujące światełko na sekretarce. Pewno znów o czymś za-
pomniałem, westchnął z rezygnacją i wcisnął przycisk.
- Will? Tu Izzy. Właściwie dzwonię, żeby usłyszeć
jakiś przyjazny głos. Utknęłam na lotnisku. Upadłam
S
R
i złamałam rękę. Przez najbliższe godziny nie ma szans
na przyjazd karetki. Drogi są zakorkowane, a wszystkie
szpitale mają urwanie głowy, bo z powodu deszczu jest
wyjątkowo dużo poważnych wypadków. Jestem strasznie
obolała i chciałam tylko z tobą pogadać. Przepraszam,
strasznie plotę. Już się wyłączam.
Willa zaniepokoiło drżenie w jej głosie. Zupełnie jak-
by z trudem panowała nad sobą. Przez chwilę patrzył na
telefon ze zmarszczonym czołem, jeszcze raz odsłuchał
nagranie, po czym wybrał numer komórki Izzy.
Odebrała po kilku sygnałach.
- Izzy? Co się dzieje?
- O, cześć, Will. Przepraszam za ten telefon. Nie
mogłam złapać Kate, mojej asystentki, a bardzo mi za-
leżało, żeby porozmawiać z jakąś przyjazną duszą... -
głos jej się załamał.
- Powiedz, co z ręką - poprosił, licząc, że rozmowa
na konkretny temat pomoże Izzy odzyskać spokój. - Iz-
zy? Odezwij się!
- Cóż, jest... złamana - powiedziała po chwili. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •