[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dział.
- Czy Ian...
- Odszedł. Rozpłynął się w ciemności. Już go nie widzę...
Nie słyszę...
ANNA " 177
Wtuliła zapłakaną twarz w jego pierś. Ujął jej twarz w dło
nie i poczuł na rękach gorące łzy.
Azy też są częścią ziemskiej egzystencji, pomyślał. Ra
dość, żal, namiętność, śmiech i ból. I najwspanialsze ze wszy
stkich ziemskich uczuć - miłość.
Anna nie płakała długo. Wzięła głęboki oddech i otarła
oczy wierzchem dłoni.
- Odszedł - powiedziała. - Widać tak właśnie miało być.
Został oczyszczony z nie zasłużonej hańby i odszedł. A ja...
ja znalazłam ciebie.
Pogłaskała go po policzku mokrymi od łez palcami.
Ujął jej dłoń w swoje.
- %7łałujesz? - spytał.
- Brak mi Iana. Zawsze będę za nim tęsknić, tak jakbym
utraciła jakąś cząstkę samej siebie. Ale nie żałuję, Dean. Ko
cham cię. Gdybym miała jeszcze raz dokonać wyboru... wy
brałabym tak samo.
Przygarnął ją mocno do piersi i całował, całował, cało
wał... Wiedział, że tylko jego miłość może złagodzić smutek
Anny.
Kiedy uniosła głowę i odwzajemniła jego pocałunek, zro
zumiał, że wszystko będzie dobrze.
Kiedy wślizgnęli się do zajazdu, było już bardzo pózno.
Ciotka Mae i Cara najwyrazniej poszły spać.
Trzymając się za ręce i starając się stąpać jak najciszej,
zakradli siÄ™ do pokoju Deana. Dean zamknÄ…Å‚ drzwi.
- Jak wytłumaczymy moje pojawienie się w zajezdzie?
-spytała Anna.
- Wymyślimy coś - uspokoił ją. - Mamy na to jeszcze
czas.
Objęła go za szyję. Jej dłoń zatrzymała się na chwilę na
178 " ANNA
bandażach. Pocałowała go tuż powyżej miejsca, gdzie się
kończyły.
- Musisz uważać na swoje ramię - mruknęła. - %7łebyś so
bie nie ponaciągał szwów.
- Nic mnie teraz nie obchodzą żadne szwy - odszepnął
i chciał pocałować ją w usta.
- Ale mnie obchodzą. Od tej pory muszę się zacząć trosz
czyć o ciebie.
Roześmiał się.
- To już nie są czasy, gdy wszystko leczyło się w domu,
Anno. Chorymi opiekujÄ… siÄ™ lekarze.
- Ale ludzie jeszcze siÄ™ kochajÄ…, prawda?
- Tak sądzę. Przynajmniej niektórzy.
- Wobec tego muszą się troszczyć o siebie nawzajem.
Przecież na tym właśnie polega miłość.
Dean uświadomił sobie, jak wiele będą mieli sobie jeszcze
do powiedzenia. Czekały ich wspólne spacery i długie rozmo
wy o miłości, świecie, obyczajach i filozofii. O wszystkim, co
się zmieniło, i o tym, co się nigdy nie zmienia.
Pomyślał, że być może takich rozmów brakowało jego
małżeństwu. Za bardzo pochłaniała go wtedy praca, za szybko
pędził, nie zastanawiając się nawet dokąd. Teraz wiedział, że
powinno być inaczej, że niezależnie od tego, jak bardzo będą
pochłonięci pracą w zajezdzie, muszą znalezć czas dla siebie.
Położył dłoń na policzku Anny i popatrzył jej w oczy.
- Kocham ciÄ™.
- Ja też cię kocham, Dean.
Wsunął palce w jedwabiste sploty. Miał wrażenie, że teraz
dopiero naprawdę poznaje Annę. Zauważył, że jej rzęsy są
lekko podwinięte, że na nosie ma kilka drobnych piegów, na
lewym policzku robi jej się dołeczek.
Miał wielką chęć poznać ją całą, od stóp do głów.
ANNA " 179
- Pragnę cię, Anno - szepnął jej do ucha i poparł swoje
słowa pocałunkiem.
- Ja też.
Miał chęć porwać ją w ramiona i zanieść do łóżka. Ponie
waż jednak ten romantyczny gest zakończyłby się najpra
wdopodobniej zerwaniem szwów, krwotokiem i wzywaniem
pogotowia, musiał odłożyć go na inną okazję. Więc tylko ujął
Annę za rękę i pociągnął za sobą.
Teraz dopiero przyjrzał się uważniej jej sukni. Delikatny
materiał wykończony koronkami był piękny, ale Dean nie
miał pojęcia, w jaki sposób ma z niej to wszystko zdjąć.
- Jak to się właściwie rozpina?
- Sama już nie bardzo pamiętam - uśmiechnęła się.
Pocałował ją w nos, potem w policzek, brodę i szyję.
- Spróbuj sobie przypomnieć - poprosił głosem zmienio
nym pożądaniem.
Anna zachichotała i sięgnęła rękami za plecy. Szybko od
zyskała pamięć i jej suknia spłynęła na dół kaskadą fałd i pie
nistych koronek.
Dean zaczął całować jej szyję i wyłaniające się z gorsetu
piersi. Jej ciało było piękne i ciepłe, a delikatna i gładka skóra
pachniała lawendą lub jakimiś innymi ziołami, których nie
znał, a których aromat wydał mu się bez porównania milszy
od zapachu współczesnych kosmetyków.
- Dean... - odezwała się nagle zakłopotana.
- Uhm?
- Mam nadzieję, że nie będziesz bardzo zły... Ja... - ur
wała, ale zaraz wzięła głęboki oddech i dokończyła:- Nie
jestem dziewicÄ…. Jeffrey i ja... dwa razy...
Położył jej palec na ustach.
- Ja też mam nadzieję, że nie będziesz bardzo zła, miałem
już kobiety.
180 " ANNA
Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Wiem, miałeś przecież żonę.
- Przeszłość nie ma już żadnego znaczenia, Anno. Spotka
liśmy się i teraz ważna jest tylko przyszłość.
- Kocham cię, Dean. Chcę być twoja.
- Jesteś moja, Anno. Już na zawsze.
Sam był zaskoczony, jak łatwo poszło z resztą jej stroju.
Każdy jego fragment zasługiwał zresztą na skrupulatne zbada
nie, ale Dean odłożył to na pózniej. W tej chwili interesowała
go tylko Anna.
Położyli się do łóżka. Dean przesuwał usta po ciele Anny,
nie pomijając żadnego miejsca. Całował jej szyję, ramiona,
drobne, jędrne piersi, płaski brzuch.
Anna poruszała się niespokojnie, wzdychając i jęcząc
z rozkoszy. Czasem tylko niepokoiła się o zranione ramię
Deana. On jednak nie czuł niczego prócz radości z poznawa
nia jej ciała i satysfakcji, że może się z nią kochać.
Anna pomagała mu poznać każdy skrawek świeżo odzy
skanego ciała, które prężyło się pod jego pieszczotami. Kur
czowo zaciskała palce na prześcieradle i zagryzała usta, by nie
zbudzić domowników krzykiem rozkoszy.
Potem popchnęła Deana, a gdy opadł na łóżko, pochyliła
się nad nim i zaczęła go pieścić, błądząc palcami, wargami
i językiem po jego ciele. Przez cały czas pamiętała o ranie,
a jej ruchy były delikatne i ostrożne, choć pełne namiętnego
pragnienia, by doznał tego wszystkiego, co sam jej dał.
Dean nie mógł już powstrzymać pragnienia, by się z nią
połączyć i spełnić do końca miłosny akt. Teraz on przewrócił
ją na plecy i opadł na nią całym ciężarem swego ciała.
- Uważaj na ramię - napomniała go.
- To teraz nieważne - odszepnął. - Pragnę cię, Anno. Tyl
ko to siÄ™ teraz liczy.
ANNA " 181
- Ja też cię pragnę, Dean. Kochaj mnie... och, od tak
dawna tego pragnęłam...
Zrozumiał, że nigdy jeszcze nie był tak bardzo żywy jak
w tej chwili. On i Anna byli jednym. Zawsze byli jednym,
nawet wtedy, gdy czas i przestrzeń, i nawet śmierć zdawały się
ich rozdzielać.
To było już dużo pózniej, nim zasnęli. Anna leżała wtulona
w Deana z głową opartą na jego ramieniu. Ich nagie ciała
otulała kołdra. Teraz dopiero w rannym ramieniu odezwał się
ból, ale Dean starał się nie zwracać na to uwagi.
- Wyjdz za mnie, Anno - szepnął z ustami w jej wło
sach.
- Ale jak...
- Mówiłem ci już, że znajdziemy jakiś sposób. Obiecaj mi
tylko, że wyjdziesz za mnie.
- Wyjdę - odszepnęła i Dean mimo ciemności odgadł, że
się uśmiechnęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]