[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wołając nieustannie jej imię. Przedzierał się w kierunku sypialni
poprzez zrujnowany pokój, którego ściany były teraz stosem gruzu i
palących się desek.
Na jego drodze leżał przechylony na bok fortepian, który kiedyś
z trudem usiłował przesunąć o pół metra. Teraz odepchnął go, nie
zdając sobie nawet z tego sprawy. Zlany potem, krztusząc się dymem,
modlił się szeptem: Boże, nie daj jej zginąć, Boże, ocal ją. Jeżeli
miałaby umrzeć, to chce tylko jednego - umrzeć razem z nią.
Wpadł do sypialni i serce mu zamarło. Była do połowy
przysypana gruzem. Leżała nieruchomo, włosy miała pozlepiane
krwią. Uklęknął koło niej, nie bacząc na własne bezpieczeństwo.
- Angelique, dziecinko, jestem tutaj - mówił gorączkowo,
ocierając oczy. Nawet nie był świadomy, że łzy płyną mu po
190
RS
policzkach. - Obudz się, kochanie moje. Daj mi znak życia. Kocham
cię, Angelique. Nie mogę cię teraz stracić.
Z jękiem wy wołanym szokiem i bólem poruszyła ramionami.
%7łyła! Doznał takiej ulgi, że głośny szloch wyrwał mu się z piersi.
- Wszystko będzie dobrze, najmilsza. Nie martw się, wydostanę
cię stąd.
W szalonym pośpiechu odrzucał kawałki gruzu, gdyż zdawał
sobie sprawę, że dach domu w każdej chwili może runąć im na głowę.
Albo zaduszą się w gęstniejącym z każdą chwilą dymie.
W miarę jak płomienie pochłaniające wszystko, co stało na ich
drodze, podchodziły bliżej, powietrze stawało się coraz bardziej
gorące. Rhys był mokry od potu, ale jego jedyną troską było
wydobycie Angie spod gruzu i odwiezienie jej do najbliższego
szpitala.
Udało się. Podniósł ją ostrożnie z ziemi, szepcząc na przemian
do Angie słowa pociechy i nieskładne modlitwy do Boga o ratunek.
Koło stołu zamajaczyła mu głośno miaucząca i przerażona
kotka, przebiegająca w kierunku frontowych drzwi.
Rhys chwycił Angie na ręce i nie zatrzymując się, pobiegł do
wyjścia. Gdy tylko dopadł drzwi, tuż za nim zwalił się kolejny
fragment ściany. Prawie nie poczuł piekących iskier, obsypujących
mu kark i szyję. Myślał tylko o półprzytomnej kobiecie, którą trzymał
w ramionach.
Wokół domu zgromadzili się wyrwani ze snu sąsiedzi. Podbiegli
podtrzymać Rhysa, który krztusząc się, potykając i chwytając świeże
191
RS
powietrze w obolałe płuca, ukazał się na ganku. Wyciągali ramiona po
Angie, ale on jej nie oddał. Zaniósł ją w bezpieczne miejsce z dala od
płonącego domu i ułożył na ziemi. Rozpacz przeszyła mu serce, kiedy
usłyszał jęk Angie. Nie mógł znieść jej cierpienia.
Z niepokojem sprawdzał obrażenia, jakie odniosła.
Jej nogi były poranione i zakrwawione, może złamane. Poza
licznymi zadrapaniami i stłuczeniami miała ranę na czole. Wprawdzie
oddychała jeszcze z trudem, ale już w miarę równomiernie, co go
nieco uspokoiło. Na szczęście przed ogniem zdołał ją obronić i teraz
nie zauważył żadnych oparzeń. Była w szoku, lecz wydawało mu się,
że nie doznała urazów wewnętrznych. Przeżyje, powtarzał w duchu,
pełen nadziei.
Przez odgłosy trzaskającego ognia i szmer rozmów zaczął coraz
wyrazniej docierać głos samochodowych syren. Wsłuchiwał się w nie
jak w najpiękniejsze dzwięki, bo zwiastowały pomoc dla Angie.
- Rhys? - wyszeptała, poruszając niespokojnie głową.
- Jestem, dziecinko - uchwycił mocno jej dłonie. Ktoś właśnie
okrywał ją kocem. - Jestem przy tobie.
- A gdzie Kratka? - odezwał się nagle w pobliżu zaspany,
dziecięcy głos. - Czy ktoś widział Kratkę?
Rhys podniósł głowę i zobaczył małego, bosego chłopca w
piżamie, kręcącego się koło kobiety, która przyniosła koc.
Już go kiedyś widział. To był Mickey, mały przyjaciel Angie,
który podarował jej kotkę.
192
RS
Rhys spojrzał w kierunku płonącego domu. Ona tak lubiła tego
cholernego kota. Wolno wypuścił jej dłoń, zaklął pod nosem i
wciągając haust powietrza w płuca, ruszył biegiem w stronę domu.
Zobaczył jeszcze, że matka Mickeya zajęła jego miejsce przy Angie i
że zza rogu wyłania się ambulans, a za nim dwa wozy straży pożarnej.
- Hej - zawołał ktoś, wskazując na Rhysa - co on wyprawia!
Zatrzymajcie go!
Rhys wyrwał się z powstrzymujących go rąk. Kot powinien być
tuż za drzwiami. Chyba nie uciekł gdzieś dalej ze strachu. Zasłaniając
twarz ramieniem Rhys pochylił głowę i skoczył do wnętrza.
- Mamusiu, ten pan wrócił do domu Angie. Czy on poszedł po
Kratkę?
- O mój Boże, on zginie w płomieniach!
- Rhys? - Angie z wysiłkiem uchyliła piekące powieki. To
przerażony okrzyk Kim wyrwał ją z oszołomienia wywołanego
bólem. - On tam wrócił? - Usiłowała się unieść, lecz z głośnym jękiem
opadła na ziemię. Bardzo cierpiała, a z jej nogami działo się coś
strasznego.
Kim łagodnie przytrzymała ją za ramiona.
- Nie, Angie, leż spokojnie. Nic mu się nie stanie. Już
przyjechało pogotowie. Zaraz poczujesz się lepiej.
- Rhys! - krzyknęła i wtedy dostała ataku straszliwego kaszlu,
rozdzierającego bólem całe ciało.
193
RS
- Cicho, cicho, spokojnie. Niech mi pani pozwoli. Zaraz będzie
pani łatwiej oddychać. - Młody lekarz w białym fartuchu pochylił się
nad nią i założył jej na twarz maskę tlenową.
Zapadła w omdlenie, wyzwalające od cierpienia i lęku o Rhysa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •