[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gościem, który tam mieszka, moim znajomym.
Jak nazwisko znajomego?
Latimer. Edward Latimer.
Przyjaciel?
O tyle, o ile. Tutaj widywaliśmy się z nim ostatnio dosyć często. Przychodził na lunch, na kolację,
myśmy byli u niego.
Battle rzekł:
Raczej pózno, nie sądzi pan, na wizytę w Easterhead Bay?
Och, to raczej rozrywkowe miejsce. Otwarte okrągłą dobę.
Ale w tym domu chodzi się spać raczej wcześnie?
Na ogół tak. Miałem ze sobą klucz od zatrzasku żebym nie musiał nikogo budzić.
Pańska małżonka nie chciała wybrać się z panem?
Ton głosu Nevile a zmienił się trochę, jakby zesztywniał.
Nie, bolała ją głowa. Poszła wcześnie spać.
Proszę kontynuować, panie Strange.
Poszedłem na górę, żeby się przebrać.
Leach się wtrącił.
Niech pan wybaczy, panie Strange. W co się miał pan przebrać? Założyć czy zdjąć strój
wieczorowy?
Ani jedno, ani drugie. Byłem w granatowym garniturze, najlepszym, jaki tu mam, ale ponieważ
padało, a miałem zamiar przeprawić się promem, a potem iść piecho-tą, a jest to jakieś pół mili,
więc przebrałem się w gorszy garnitur, szary w prążki, skoro życzy pan sobie aż takich szczegółów.
Chcielibyśmy tylko mieć jasny obraz sytuacji wyjaśnił grzecznie Leach.
Proszę kontynuować.
A więc, jak mówiłem, szedłem na górę, kiedy zatrzymała mnie Barrett i powiedziała, że lady
Tresilian chce się ze mną widzieć. Poszedłem więc do niej i trochę sobie pogawędziliśmy.
Battle łagodnie zauważył:
Był pan, zdaje się, ostatnią osobą, która ją widziała żywą, czy tak, panie Strange?
Na twarzy Nevile a wykwitł rumieniec.
Tak, tak, być może. Nic niepokojącego nie zauważyłem.
Jak długo zabawił pan w jej pokoju?
Jakieś dwadzieścia minut, może pół godziny. Potem udałem się do swojego pokoju, zmieniłem
garnitur i wyszedłem. Wziąłem ze sobą klucz.
100
101
Która to mogła być godzina?
Wydaje mi się, że około wpół do jedenastej. Pobiegłem szybko na przystań i ledwie złapałem
prom, potem poszedłem do Easterhead. Znalazłem Latimera w hotelu, wypiliśmy jednego czy dwa
drinki i pograliśmy w bilard. Czas minął tak szybko, że nie zauważyłem, kiedy uciekł mi ostatni
prom. Odchodzi o pierwszej trzydzieści. Na szczę-
ście Latimer zaproponował, że odwiezie mnie samochodem. Wie pan, trzeba jechać dookoła, przez
Saltington, to jest szesnaście mil. Wyjechaliśmy z hotelu około drugiej, a byliśmy tu około wpół do
trzeciej. Podziękowałem Tedowi Latimerowi, zaprosiłem go tu na drinka, ale odmówił, chciał
wracać prosto do domu, więc otworzyłem drzwi i poszedłem prosto do łóżka. Nie widziałem ani nie
słyszałem nic złego. Cały dom spał spokojnie. Potem rano usłyszałem krzyki tej dziewczyny i...
Leach mu przerwał.
Dobrze, dobrze. Ale cofnijmy się trochę. Do pańskiej rozmowy z lady Tresilian.
Czy zachowywała się normalnie?
Ach, tak. Absolutnie.
O czym państwo rozmawialiście?
O niczym szczególnym.
Raczej przyjaznie?
Nevile zarumienił się.
Oczywiście.
A nie wybuchła, na przykład gładko wtrącił Leach jakaś gwałtowna kłótnia?
Nevile nie odpowiedział od razu. Leach ciągnął:
Niech pan lepiej powie prawdę. Stawiam sprawę uczciwie: fragmenty pańskiej rozmowy zostały
podsłuchane.
Wywiązała się drobna różnica zdań. Nic takiego krótko odparł Nevile.
Na jakim tle?
Nevile opanował się z wysiłkiem. Uśmiechnął się.
Uczciwie mówiąc, zbeształa mnie. Miała taki zwyczaj. Jak coś się jej nie podobało, waliła prosto
z mostu. Była staroświecka i nie bardzo przyjmowała współczesne przemiany, nie akceptowała
dzisiejszych obyczajów, rozumie pan, rozwód, tego typu sprawy. Spieraliśmy się i, zdaje się, trochę
się zagalopowałem, ale rozstaliśmy się w zgodzie, pozostając przy swoich zdaniach. Potem dodał
z pewnym podnieceniem:
Zapewniam, że nie rozwaliłem jej głowy, straciwszy panowanie nad sobą w czasie kłótni, jeśli
coś takiego panom przychodzi do głowy.
Leach rzucił okiem na Battle a. Ten pochylił się do przodu i oparł ciężko o stół.
Rozpoznał pan dziś tamten kij golfowy jako swoją własność. Jak może pan wyja-
śnić fakt, że znaleziono na nim pańskie odciski palców?
102
103
Nevile wytrzeszczył oczy. Powiedział ostro:
Ja... oczywiście, że muszą tam być moje odciski, to mój kij, często go miałem w rę-
kach.
A jak pan wyjaśni to, co wynika z badania odcisków że to pan był ostatnią osobą, która go
trzymała w ręku?
Nevile zaniemówił. Z twarzy odpłynęła mu cała krew.
To nieprawda wykrztusił w końcu. To niemożliwe. Ktoś go musiał wziąć do ręki. W
rękawiczkach.
Nie, panie Strange. Nikt nie mógł go chwycić tak, jak byłoby to konieczne, żeby za-machnąć się
nim i uderzyć. Zatarłoby to pańskie odciski.
Cisza, która zapadła, przedłużała się.
O, Boże rzekł wreszcie Nevile stłumionym głosem i zadrżał. Ukrył twarz w dłoniach.
Obaj policjanci przypatrywali mu się uważnie.
Opuścił dłonie. Wyprostował się.
To nieprawda powiedział spokojnie. Po prostu nieprawda. Myślicie, że ją za-biłem, ale ja
tego nie zrobiłem. Przysięgam, że nie. To jakaś koszmarna pomyłka.
Nic pan nie wie, co mogłoby wyjaśnić sprawę tych odcisków palców?
A skąd mam wiedzieć? Jestem całkowicie zagubiony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]