[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nasączyć skałę emanacją strachu i obaw, postrzegalną jako gęsta i czarna woda. Pośród tych
lęków, pod postacią odra\ającego, pokrytego łuskami potwora i jego pomiotu, stworzyli
personifikację zwątpienia w siebie. Wszystko to było grą wyobrazni, co wcale nie znaczyło, i\
Paulowi nic nie grozi. Strach był śmiertelnie niebezpieczny dla umysłu, a brak wiary w siebie, co
Paul doskonale wiedział, mógł popchnąć organizm do samozniszczenia. Wiedzy mo\na u\yć jak
tarczy, mądrości jako broni, by jednak posłu\yć się nimi, potrzebna była wielka siła ducha.
Paul zebrał się w sobie. Podnoszący się coraz wy\ej przypływ fali strachu zaczął ju\
zalewać komnatę. Jeśli pozwoli swym zmysłom ulec w tej grze złudzeń, zobaczy wkrótce, jak
srebrne strumyczki przera\enia, niczym nitki rtęci, rozpełzają się po zagłębieniach nierównej
posadzki. Nidhug i jego pomiot byli ju\ bardzo blisko.
W tym momencie dzwięk gongu rozległ się po raz drugi.
Czarne wody spiętrzyły się nagle i bezładną falą runęły w głąb komnaty. Zalały Paula po
kolana, objęły w pasie i po kilku sekundach sięgnęły szyi. Przelały się ponad jego głową.
Dotknęły sklepienia. Pomieszczenie wypełniło się wodą.
Nadejście zbli\ającego się Nidhuga zwiastowała potę\na fala przypływu. Nidhug wyłonił
się z wód niczym demon z mroku i w sekundę pózniej jego potworny pysk zablokował wejście
do komnaty.
Paul kuląc się za tarczą ruszył mu na spotkanie z pochyloną włócznią. Jak w koszmarnym
śnie, gęste wody strachu i obaw spowolniły jego pchnięcie. Dobrze wymierzony grot włóczni
przemknął pomiędzy zbli\ającymi się szczękami i przejechał po pysku udręczonego smoka.
Ale mięśnie przerośniętego ramienia Paula, podobnie jak to, co nimi kierowało, były
czymś więcej, ni\ tylko zwykłymi muskularni. Ześlizgujący się grot wyrył więc w pysku gada
głęboką bruzdę, od wykręconych bólem szczęk a\ po wybałuszone ślepia. W komnacie zaczęła
rozpływać się gęsta chmura purpurowej krwi.
Bitwa toczyła się w coraz gęstszym mroku. Paul raz za razem, w posępnej ciszy odpierał
pchnięciami nieustające ataki wroga. Stopniowo zaczął pojmować, \e walka będzie trwać
wiecznie i \e jego przeciwnik siłę czerpie od niego samego. Aby zwycię\yć, musi zignorować
wroga i zaprzestać walki. Zrozumiawszy to, wybuchnął śmiechem.
I odrzucił precz tarczę i włócznię.
Nidhug runął na niego niczym rozpędzony pociąg. Paul stał bez ruchu. I oto potworne
szczęki zatrzymały się tu\ przed nim i zamknęły, jakby uderzyły w niewidzialną ścianę. Stwór
zniknął.
Wody zaczęły wypływać z pomieszczenia. Z daleka do uszu Paula dotarły pierwsze tony
trzeciego uderzenia w gong.
W tej samej chwili, w tym szczególnym ułamku sekundy, gdy smok rozpływał się w
niebycie, a wody znikały, z mroków uderzyło w Paula coś realnego i śmiertelnie
niebezpiecznego.
Nadeszło z głębin przestrzeni, w której odległości pomiędzy najdalszymi gwiazdami są
jak pierwszy krok całodziennej wędrówki. Nadciągnęło z szybkością, przy której prędkość
światła jest zbyt mała, by mo\na ją było zmierzyć. Nadleciało tym długim, brukowanym,
wyboistym szlakiem, o którym Paul śnił po powrocie do hotelu z pierwszego spotkania z Jase'em.
Było to młode, niedoświadczone i niewprawne, ale instynktownie rozpoznało swego wroga. I
natychmiast zaatakowało.
Rzuciło Pauła na kolana z łatwością, z jaką olbrzym powaliłby na ziemię dziecko. Jednak
zaraz potem trafiło na twardy jak stal opór nieustępliwej cząstki jazni młodego adepta. Przez
ułamek sekundy obie siły spierały się zaciekle, potem gasnący huk gongu zamknął tajemne
wrota, przez które nie tracąc czasu, w ciągu mikrosekundy uciekło owo nieznane coś. Paul
wolny, ale otępiały i ślepy, pozostał klęcząc na twardej, skalistej podłodze.
Odzyskawszy wzrok ujrzał białe sklepienie pokoju nad łó\kiem, w którym le\ał. Z
trudem przypominał sobie, jak go tu niesiono.
Pochyliła się nad nim twarz Jase'a. W jej ostrych rysach był teraz wyraz przyjazni,
którego Paul wcześniej w niej nie dostrzegał. Nieco dalej spostrzegł zatroskane oblicze
białowąsego Hebera.
- Kiedy ju\ było po wszystkim - powiedział Jase - zaskoczyłeś nas swą reakcją. Nie
spodziewaliśmy się, \e runiesz na ziemię.
Paul wbił w Nekromantę uporczywe spojrzenie.
- Doprawdy? - spytał. - Na pewno oczekiwaliście, \e utrzymam się na nogach?
Teraz Jase zmarszczył lekko brwi.
- A dlaczegó\ by nie? - odparł. - Jeśli wytrzymałeś starcie, czemu padłeś, gdy wszystko
było ju\ za tobą?
I wtedy Paul zdał sobie sprawę z tego, i\ Jase i inni obserwatorzy o niczym nie wiedzieli.
Osłabiony i nieco rozczarowany zamknął oczy. W końcu zaczął coś rozumieć, a to, co właśnie
odkrywał, było niczym bogactwo - nie zawsze przynosiło ze sobą szczęście...
- No właśnie, dlaczego? - spytał po chwili. - Mo\e nie przyszedłem dość szybko do
siebie?
Rozdział 12
Tydzień pózniej, odziany w zwykłą kurtkę i luzne spodnie, Paul razem z trzema innymi
czeladnikami Gildii Orędowników siedział w sali konferencyjnej oficjalnej części Stacji
Odskoczni. Przemawiał do nich krótko ostrzy\ony i atletycznie zbudowany młody człowiek,
niewiele starszy od samego Paula, a na pewno młodszy od dwu innych czeladników, którzy
wyglądali na nieco speszonych domokrą\ców z nadwagą i po trzydziestce. Czwarty z uczniów,
od którego zalatywał intensywny zapach wody po goleniu, wyró\niał się znacznie wy\szym od
pozostałych wzrostem.
- Nie mo\na nauczyć się Sił Alternatywnych - stwierdził na początek instruktor, który
przysiadł na brzegu stolika i spoglądał z góry na rozpartą w niskich, wygodnych fotelach
czwórkę uczniów. - Podobnie, jak nie mo\na nauczyć się podstawowej zdolności tworzenia dzieł
sztuki lub istoty przekonań religijnych. Czy mówię zrozumiale?
- Ach, nauczanie! - zupełnie nieoczekiwanym, dzwięcznym basem odezwał się czwarty z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]