[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uważał, że posąg Setiego wciąż znajdował się w Egipcie. Ze swojego miejsca obser-
wował kompleks basenów, za którymi rozciągał się Nil. Na środku rzeki stała fontan-
na wyrzucająca w niebo strumienie wody. Po obu stronach wodotrysku pojawiły się
miniaturowe tęcze. Pomyślał o Eryce Baron, wierząc, że wybór Khalify Khalila był
słuszny. Jeśli to Stephanos zabił Hamdiego, a teraz próbował zagrozić Eryce, Khalifa
z pewnością zarobił na swą zapłatę.
- A co z tą Amerykanką? - przerwał milczenie Markoulis, jakby czytając w jego
myślach. - Chcę ją zobaczyć.
- Mieszka w hotelu Hilton - poinformował go Yvon. - Ale cała ta sprawa prze-
raża ją. Bądz dla niej miły. To mój jedyny łącznik z posągiem Setiego.
- W tej chwili posąg mnie nie interesuje - oświadczył Grek, odkładając kore-
spondencję. - Chcę z nią tylko porozmawiać, obiecuję, że będę bardzo taktowny. Po-
wiedz, czy dowiedziałeś się czegoś więcej o Abdulu Hamdim?
- Niewiele. Pochodził z Luksoru. Przyjechał do Kairu przed paroma miesiącami,
by założyć nowy sklep z antykami. Miał syna, który zajmuje się handlem starożytno-
ściami w Luksorze.
- Odwiedziłeś już tego synalka?
- Nie. - Yvon podniósł się z miejsca. Miał już dość towarzystwa Stephanosa. -
Pamiętaj, przekaż mi wszystko, czego się dowiesz o posągu. Stać mnie na niego. - Z
lekkim uśmiechem skinął na Raoula i wyszedł.
- Wierzysz mu? - spytał Raoul, kiedy wyszli.
- Nie wiem, co o tym myśleć. To, czy mu wierzę, to jeden problem. Ale czy
mogę mu zaufać? Jest największym oportunistą, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
Chcę, aby Khalifa wiedział, iż musi być wyjątkowo ostrożny, kiedy Stephanos spotka
się z Eryką. Jeśli będzie próbował ją skrzywdzić, zginie.
Wioska Sakkara, godz. 13.48
W pokoju znajdowała się tylko jedna mucha, która miotała się między szyba-
mi. W tym cichym zazwyczaj pomieszczeniu robiła dużo hałasu, zwłaszcza gdy ude-
rzała skrzydłami o szkło, Eryka rozejrzała się dokoła. Zciany i sufit wybielone były
wapnem. Jedyną dekorację stanowił roześmiany plakat z wizerunkiem Anwara Sada-
ta. Drewniane drzwi były zamknięte.
Eryka siedziała na krześle z wysokim oparciem. Tuż nad nią zwisała goła ża-
rówka na postrzępionym, czarnym drucie. Przy drzwiach stał mały metalowy stół i
krzesło podobne do tego, na którym siedziała. Dziewczyna nie wyglądała elegancko.
Przetarte u dołu spodnie były rozdarte na prawym kolanie. Tył beżowej bluzki pokry-
wała ogromna plama zaschniętej krwi.
Eryka wyciągnęła dłoń, sprawdzając czy drży. Nie była w stanie ocenić, czy
szok już minął. W pewnej chwili bliska była wymiotów, ale mdłości ustały. Czuła je-
dynie napływające fale zawrotów głowy, które opanowywała, zaciskając mocno po-
wieki. Bez wątpienia wciąż znajdowała się w stanie szoku, ale powoli wracała jej
zdolność racjonalnego myślenia. Wiedziała na przykład, że zabrano ją na posterunek
policji w wiosce Sakkara.
Potarła dłonie, które na wspomnienie wydarzeń w Serapeum pokryły się po-
tem. Kiedy Gamal upadł na nią, w pierwszej chwili pomyślała, iż wpadła w jakąś pu-
łapkę. Podjęła szaleńczą próbę wydostania się na zewnątrz, lecz drewniane schody
okazały się zbyt wąskie. Wokół panowała całkowita ciemność. A potem poczuła cie-
płą, lepką ciecz na plecach. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że była to krew
leżącego na niej umierającego człowieka.
Eryka otrząsnęła się z kolejnego przypływu mdłości i uniosła wzrok na widok
otwierających się drzwi. Ukazał się w nich ten sam mężczyzna, który wcześniej przez
trzydzieści minut wypełniał tępym ołówkiem jakieś formularze rządowe. Mówił słabo
po angielsku i ruchem dłoni nakazał Eryce, by ruszyła za nim. Stary pistolet przypięty
do jego pasa nie rozproszył jej wątpliwości. Doświadczyła już biurokratycznego cha-
osu, którego tak obawiał się Yvon. Z pewnością uważano ją za podejrzaną, a nie
niewinną ofiarę. Gdy tylko na scenę wkroczyła policja, rozpętało się istne piekło. W
pewnej chwili dwóch policjantów tak bardzo poróżniło się o jakiś dowód, że o mały
włos nie doszło do rękoczynów. Eryka musiała oddać swój paszport, a sama została
przewieziona do Sakkary w zamkniętej furgonetce, gorącej niczym piec. Kilkakrotnie
prosiła o kontakt z konsulatem amerykańskim, ale odpowiedzią było jedynie wzru-
szenie ramion. Nikt nie wiedział, co z nią zrobić.
Teraz kroczyła za policjantem uzbrojonym w stary pistolet. Przeszli przez ob-
skurny posterunek i wyszli na ulicę. Tam czekała już ta sama furgonetka, która przy-
wiozła ją z Serapeum. Eryka próbowała odzyskać swój paszport, ale mężczyzna we-
pchnął ją do samochodu, zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz.
W środku na drewnianym siedzeniu siedział skulony Anwar Selim. Eryka nie
widziała go od chwili wypadku. W przypływie radości omal nie rzuciła mu się na szy-
ję, pragnąc, by dodał jej trochę otuchy. Gdy jednak przesunęła się w jego stronę,
Selim spojrzał na nią z wściekłością i odwrócił głowę.
- Wiedziałem, że przyniesiesz mi pecha - syknął, nie patrząc na nią.
- Ja, pecha? - Zauważyła, że ręce ma skute kajdankami.
Furgonetka ruszyła przed siebie, jej pasażerowie starali się utrzymać równo-
wagę. Eryka poczuła pot spływający ciurkiem po plecach.
- Od pierwszej chwili zachowywałaś się bardzo dziwnie - ciągnął Selim -
zwłaszcza w muzeum. Coś knułaś. A ja mam zamiar im to powiedzieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]