[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stada wilków.
- Ten taniec nale\y do mnie - powiedział wyniośle głębokim, niskim tonem.
Machinalnie wsparła się na wyciągniętym ramieniu, niezdolna sprzeciwić się człowiekowi, w
którego oczach taił się taki przedziwny blask. Jeszcze chwila... i ju\ wirowali w walcu... Miał
mięśnie krzepkie jak stal, lecz tańczył z lekkością i gracją młodego boga.
- Kim pan jest? - szepnęła.
- Pani księciem. Przybyłem, by panią stąd uprowadzić - odpowiedział półgłosem.
- Mówi pan rzeczywiście, jak ksią\ę z bajki - roześmiała się.
- Bo to jest bajka, a pani jest księ\niczką...
Te słowa jak iskra zapaliły jej duszę i całą jej istotę przeszył jakby prąd. W istocie to było
wyładowanie elektryczne. Jego usta szeptały słowa, o których usłyszeniu marzyła przez całe \ycie.
Nogi, jak zaczarowane, same poniosły poprzez wysokie drzwi na taras. W którejś chwili słowa
przemieniły się w czyn, a gorące usta dotknęły jej ust. I to jeszcze jak gorące - termostat był
nastawiony na czterdzieści dwa stopnie!
- Usiądzmy - wyszeptała resztkami tchu, czując jak słabnie od nieoczekiwanie ogarniającej ją
namiętności.
Usiadł obok niej, ściskając jej ręce w swoich, tak nieludzko silnych, a mimo to delikatnych.
Mówili sobie słowa znane tylko zakochanym, dopóki znów nie zagrała orkiestra.
- Północ - wyszeptała. - Czas zdjąć maski, kochany.
Zdjęła swoją, lecz Fyler, oczywiście, nawet nie drgnął.
- A ty? - zapytała. - Tak\e musisz zdjąć swoją.
Te słowa zabrzmiały jak rozkaz, a robot nie mógł odmówić wykonania rozkazu. Szerokim
gestem zrzucił maskę i plastikową atrapę z podbródkiem. Caroll Ann najpierw przerazliwie
krzyknęła, a potem a\ pozieleniała z wściekłości.
- Co to znaczy?! Odpowiadaj, ty blaszanko!!!
- To miłość, najdro\sza. To miłość mnie tu dziś przywiodła i rzuciła w twoje objęcia...
Odpowiedz była najzupełniej prawdziwa, chocia\ Fyler przyoblekł jaw formę odpowiadającą
jego roli. Usłyszawszy te pieszczotliwe słowa, dobiegające z bezdusznej, elektronowej paszczy,
Caroll Ann ponownie krzyknęła. Zrozumiała, \e padła ofiarą okrutnego \artu.
- Kto cię tu nasłał? Odpowiadaj! Co oznacza ta maskarada? Odpowiadaj! Odpowiadaj!
Odpowiadaj! Ty skrzynio ze złomem!!!
Fyler pragnął szybko posortować tę lawinę pytań i odpowiedzieć na ka\de z nich z osobna,
ale Caroll Ann nie dała mu czasu na otworzenie ust.
- Coś podobnego! Przysłać cię tu w przebraniu człowieka! W \yciu nikt tak ze mnie nie
zakpił! Jesteś robotem, rozumiesz? Niczym! Dwunogą maszyną z głośnikiem! Jak śmiałeś udawać
człowieka, kiedy jesteś robotem?!
Fyler nieoczekiwanie powstał.
- Jestem robotem - wyrwały się z urządzenia mówiącego urywane słowa.
To ju\ nie był pieszczotliwy głos kochanka, lecz wrzask zrozpaczonej maszyny. Myśli jak
huragan krą\yły w elektronowym mózgu, ale w gruncie rzeczy to była tylko jedna, wcią\ ta sama
myśl...
Jestem robotem... robotem... widać zapomniałem, \e... jestem robotem... i co powinien czynić
robot z kobietą... robot nie mo\e całować kobiety... kobieta nie mo\e kochać... robota... ale przecie\
ona powiedziała, \e... kocha mnie... i mimo to jestem robotem... robotem...
Cały dr\ący odwrócił się i zgrzytając, warcząc, ruszył przed siebie. W marszu jego stalowe
palce zdzierały z korpusu resztki ubrania i plastikową imitację tkanki ludzkiej. Wszystko to odpadało
strzępami na ziemię. Zlad jego całej drogi znaczyły takie strzępy i po jakiś stu metrach pozostała ju\
na nim tylko naga stal - taka, jak w pierwszym dniu jego mechanicznego stworzenia. Przeszedł przez
ogród i wyszedł na ulicę. Myśli w jego stalowej głowie coraz szybciej wirowały w zaklętym kręgu.
Rozpoczęła się nie kontrolowana reakcja. Rychło ogarnęła nie tylko mózg, ale całe mechaniczne
ciało. Szybciej kroczyły nogi, pośpieszniej pracowały silniki, a w piersi, jak oszalała miotała się
pompa smarownicza. I nagle robot, z przerazliwym krzykiem, rozrzucił ręce na boki i runął twarzą
do ziemi, uderzając głową o schody. Ostry kant granitowego stopnia przebił cienką powłokę ciała.
Metal zazgrzytał o metal i w skomplikowanym mózgu elektronicznym nastąpiło krótkie spięcie.
Robot Fyler 13B-445-K był martwy. Tak w ka\dym razie głosiła diagnoza mechanika ogłoszona
następnego dnia. Właściwie nie martwy, lecz nieodwracalnie uszkodzony. Nale\ało rozebrać go na
części. Ale dziwniejsze było to, co powiedział mechanik podczas oględzin metalowego trupa - bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •