[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie chciałabym pracować w takim miejscu.
Dwie urzędniczki bez wątpienia zdziwił widok obcych osób, ale starsza,
pulchna, farbowana szatynka natychmiast wyszła zza biurka, podchodząc do
kontuaru. Gdy zapytaliśmy o mapę hrabstwa, bez słowa wskazała ścianę za
naszymi plecami.
%7łmija szepnęłam do Tollivera, stojąc przed ogromną mapą hrabstwa
Colleton. Kiwnął głową na znak, że rozumie, co chciałam powiedzieć. Gdyby
była żmiją, ukąsiłaby nas . Usiłowałam zlokalizować miejsce, orientując się po
dwóch głównych drogach, które krzyżowały się w Sarne, tworząc koślawe X, ale
nadal błądziłam palcem, gdy Tolliver wskazał punkt, gdzie wysiedliśmy z
samochodu, ruszając na poszukiwania Teenie.
Po sprawdzeniu różnych odnośników, ustaliliśmy która to parcela, a
urzędniczka podała nam odpowiednią księgę. Według zapisów, właścicielem tej i
kilku innych działek po obu stronach drogi, była firma Colleton County Land
Development. Nic nam to nie mówiło. Tolliver zapytał więc urzędniczki, do kogo
należy do przedsiębiorstwo.
Ach& Uśmiechnęła się do niego. To spółka, którą założyli Paul
Edwards, Terence Vale i Dick Teague. Przez lata wykupywali spore tereny,
mając nadzieję, że Sarne stanie się kiedyś drugim Branson* [*Popularna
miejscowość turystyczna w Ozark, st. Missouri. (przyp. tłum.)]. Osobiście nie
sądzę, żeby do tego doszło.
Ciągle wypływają te same nazwiska zwróciłam uwagę, gdy siedzieliśmy już
w samochodzie.
Tak to już bywa w małych miasteczkach z długą historią stwierdził Tolliver.
Faktycznie, to dość logiczny wniosek. Nie musi to od razu czegoś oznaczać.
Gdzie teraz?
Do redakcji gazety dotarliśmy przed dziesiątą. W komputerze znajdowały się
wydania Colleton Mountain Gazette przynajmniej z ostatnich dziesięciu lat.
Okazało się, że możemy przejrzeć numery archiwalne za darmo, na miejscu. To
nieoczekiwanie przychylne przyjęcie zgotowała nam dziewczyna mniej więcej w
moim wieku, nowa reporterka, która liczyła, że przyda jej się to do jakiegoś
artykułu. Dziewczyna, pyza o ciemnych włosach, miała na sobie ubranie koloru,
który określiłabym jako kanarkowy. Nie jestem znawczynią mody i nie interesują
mnie najnowsze trendy w tej dziedzinie, ale nawet ja uznałam, że to najgorszy z
możliwych kolorów, jaki mogła wybrać. Ale najwyrazniej lubiła jaskrawości,
sądząc po złotym łańcuszku i bransoletce oraz błyszczącej szmince, więc może
kanarkowa barwa była częścią tego syndromu. Według tabliczki na biurku,
nazywała się Dinah Trout. Zaproponowała nam kawę, przeszła obok nas
kilkanaście razy więcej niż trzeba i podsłuchiwała każde nasze słowo. Mieliśmy
dzisiaj wyjątkowe szczęście do kobiet, którym niełatwo było sprostać.
Postanowiliśmy bronić się przed nią, siadając przy komputerze na zmianę.
Osoba, która nie czytała, brała na siebie odpieranie ataków nieprawdopodobnie
ciekawskiej pani Trout. Mieszkańcy Sarne, którzy znali szczegóły mojej profesji,
najwidoczniej nie podzielili się nimi z redaktorką, za co byłam im
niezwykle wdzięczna.
Po godzinie zyskałam pewność, że przeczytałam wszystkie wzmianki
dotyczące śmierci Della Teague, zniknięcia Teenie Hopkins oraz tragicznego
wypadku Sally Boxleitner. Nie mogłam oderwać oczu od zdjęć sióstr. Fotografie
zrobione za ich życia poruszyły mnie do głębi.
W domu Helen byłam zbyt przytłoczona ich ilością, żeby zwrócić uwagę na
same postacie.
Siostry nie były do siebie podobne.
Rudawa, piegowata Sally sprawiała wrażenie sympatycznej dziewczyny o
okrągłej buzi i szerokich ramionach. Nie widziałam w jej oczach czającej się
obawy; żadnych znamion skrywanego cierpienia w postawie nic, co
wskazywałoby na to, że wie, jaki los ją czeka. Odnalazłam też zdjęcia ślubne
(widok dużo młodszego Hollisa karmiącego ją tortem, zrobił na mnie upiorne
wrażenie) oraz jedno pracownicze z Wal-Marta, gdzie kierowała działem
niemowlęcym.
Teenie została ukazana na zdjęciu szkolnym najsmutniejszy załącznik do
nekrologu. Przesadziła trochę z przygotowaniami na wizytę fotografa. Uczesała
włosy tak, że spływały, okalając jej twarz dwiema ciemnymi kaskadami. Po matce
odziedziczyła ostre rysy, drobną budowę i prosty, wąski nos. Trudno było
wyczytać jakieś cechy charakteru ze zdjęcia szkolnego. Uśmiechała się
oczywiście, ale był to jedynie grymas do obiektywu nie kryła się za nim
prawdziwa radość. Wyglądała na tajemniczą, intrygującą dziewczynę; nic
dziwnego, że pociągała Della.
Dell miał jasne włosy, podobnie jak matka. Jego zdjęcie, w stroju futbolisty,
znalazłam w dziale sportowym. Na taki widok krajało się serce, nawet moje
uśmiechający się do aparatu chłopak, pełen witalności, młodzieńczej dumy i siły.
Zastanawiałam się, czy wiedział, co się dzieje, czy strzał był dla niego
zaskoczeniem, i czy miał szansę, by bać się o swoją dziewczynę. Emocje, które
odebrałam, stojąc na jego grobie, wskazywały na to pierwsze. Było mi go
naprawdę żal.
Spojrzałam ponownie na zdjęcie Della i znowu Teenie. I jeszcze raz. Coś
łączyło tych dwoje. Sprawdziłam daty. Obie fotografie zrobiono na początku
jesieni. Zbyt wcześnie, żeby Teenie mogła być już w ciąży. Jaki sekret dzielili?
Postanowiłam wydrukować kilka artykułów, żeby zabrać je do motelu. Nagle
uświadomiłam sobie, że zaczynam się zbyt angażować w minione sprawy tych
nastolatków, teraz martwych i pogrzebanych.
Przeszukałam też pliki pod kątem Mary Nell. Znalazłam mnóstwo jej zdjęć
była cheerleaderką (to już wiedzieliśmy), przewodniczącą klasy, królową balów.
Zerknęłam nawet na podobiznę Dicka Teague, zmarłego męża Sybil. Był nijakim
mężczyzną przeciętnego wzrostu, przeciętnej tuszy, miał przeciętne brązowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]