[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pytania.
Bart nie zamierzał tym się zbytnio przejmować. Postanowił korzystać z \ycia, póki
jest to mo\liwe.
- Stać! - zawołał. Zeskoczył z konia, rzucił wodzę jednemu ze swoich
podkomendnych i poszedł parę kroków naprzód, uwa\nie patrząc na ziemię. Znalazł
wyrazne ślady końskich kopyt. Jezdzców było niewielu, najwy\ej z pół tuzina.
Zobaczył tak\e wypalony krąg po ognisku.
Zastanawiał się, czego tu szukali ludzie Armstronga, bo tylko oni mogli wjechać
konno do Norwyck. Po-wiódł bacznym spojrzeniem po wzgórzach. Co prawda,
znalazł się dość blisko ziem Armstrongów, ale od nie-pamiętnych czasów
przebiegała tędy umowna granica dzieląca włości. Zlady pobytu grupy zbrojnych nie
były niczym innym ni\ wyzwaniem.
Po co tu przyjechali? Od kilku dni nie zdarzyła się napaść. Chodziło zatem o coś
innego. Ale o co?
Bart wskoczył na siodło Pegaza i ruszył w dalszą drogę. Zamierzał starannie
sprawdzić, czy z tej strony wieś jest zabezpieczona przed atakiem. Dotychczas nie
podejmował zbrojnych akcji przeciwko sąsiadom. Za ka\dym razem się bronił.
Nie był tchórzem, ale miał dość wojaczki. Widział w \yciu zbyt wiele śmierci,
nieszczęść i zniszczenia. Nie chciał, by jego ludzie ginęli.
Wolał działać w inny sposób. Budował mur, \eby zniechęcić wroga do ataku, i
wysyłał patrole. Miał na-dzieję, \e to wystarczy, aby zburzyć spokój Lachanna.
Szkot nigdy nie był zupełnie pewny, czy ma swobodne pole do działania.
ROZDZIAA SZESNASTY
Słu\ba przez większość dnia sprzątała komnatę, w której miała zamieszkać Kathryn.
Mairi i Eleanor pomagały przenieść większość rzeczy. Wieczorem zasiadły do
kolacji w towarzystwie Johna, Henry'ego i sir Waltera. Bartholomew nie wrócił.
Kiedy nadeszła pora na spoczynek, Kathryn trochę zwlekała z pójściem do komnaty.
Henry zaczął jej dokuczać, \e za wcześnie uciekła spod opieki niani, a John
niezręcznie skrywał domyślny uśmieszek. Mairi szybko ucięła docinki. Kathryn
dzwigała na swoich wątłych barkach cię\ar odpowiedzialności za cały zamek. Trze-
ba było jej pomóc.
Mairi karcąco spojrzała na chłopców i powiedziała do Kathryn:
- Mo\e odprowadzimy cię razem z Eleanor?
Kathryn najwyrazniej ucieszyła się z tej propozycji, ale była zbyt dumna, \eby od
razu wyrazić zgodę.
- Prosimy! Kate! - zawołała Eleanor. - Chcę cię zobaczyć w twoim nowym
łó\ku i wypróbować twój siennik!
- Mo\e wam coś opowiem przed zaśnięciem - dodała Mairi.
- Och, tak! - krzyknęła Eleanor. Kathryn z godnością skinęła głową na znak, \e i
ona się zgadza na pomysł Mairi.
Najpierw we trzy poszły do dziecięcej komnaty, \eby Eleanor mogła się przebrać w
nocną koszulę. Potem Mairi owinęła ją starannie kocem, aby nie zmarzła w zimnych
korytarzach, i powędrowały do pokoju Kathryn. Po drodze Mairi zastanawiała się,
gdzie te\ mo\e być sypialnia Barta. Na pewno gdzieś w pobli\u.
Ogień w kominku w komnacie Kathryn zaczął przygasać, więc Mairi przerzuciła
pogrzebaczem polana. Dziewczynki zdą\yły umościć się w łó\ku. Mairi uśmiechnęła
się, okryła je kołdrą i usiadła.
- Oto opowieść, którą... - zaczęła i urwała, uświadomiła sobie bowiem nagle, \e
nie mo\e nikomu zdradzić, \e usłyszała ją od swojej matki. Rozpoczęła więc od
nowa. - Dawno temu w Morzu Północnym \yła sobie wielka szara foka. -
Dziewczynki uło\yły się wygodniej. Mairi opowiedziała im tę samą baśń, którą
dziesiątki razy wysłuchały dzieci Caitir. - ...i tak samotny rybak z wyspy May znalazł
prawdziwą miłość, chocia\ była to tylko Selky z morskiej głębiny.
Zanim skończyła mówić, Eleanor ju\ głęboko spała. Kathryn co chwila przymykała
oczy, ale jeszcze broniła się przed zaśnięciem.
- Eleanor śpi - zauwa\yła.
- Rzeczywiście - powiedziała Mairi. - Nie pogniewasz się, jak tu zostanie?
Kathryn pokręciła głową.
- Niemal zawsze sypiałyśmy razem.
- Je\eli wolisz, \ebym... Dziewczynka ziewnęła.
- Nie, wszystko w porządku. Ale tylko na dzisiejszą noc.
Mairi uśmiechnęła się, pogładziła ją po policzku i wstała.
- W takim razie dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziała Kathryn. Odwróciła się na bok i naciągnęła kołdrę
na ramię.
Mairi wyszła z komnaty. Tu\ za drzwiami natknęła się na czekającego na nią sir
Waltera.
- Właśnie cię szukałem, milady - rzekł.
- Tak? - spytała ze ściśniętym sercem. Była przekonana, \e odkrył jej kłamstwo
i ma zamiar powiedzieć Bartowi, \e pod jego dachem mieszka ktoś z Armstrongów -
wróg.
Walter wziął ją pod rękę i zaprowadził do słonecznej komnaty na końcu kru\ganka.
Weszli do środka. Stary rycerz wyjął z kominka płonącą drzazgę i zapalił nią świece
w lichtarzu stojącym na stole. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •