[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
T
Rozdział siódmy
Ladley popatrzył na nią oczami przejrzystymi jak woda w teksańskim strumieniu i
natychmiast odparł:
- Delio, czy pani się obawia, że Amos Dawson rozsiewa plotki na temat klientów
banku i ich spraw? Zapewniam panią, że jest niezwykle dyskretny. Milczy jak grób. Do-
brze to wiem, bo nieraz próbowałem namówić go do uchylenia rąbka tajemnicy.
Porównanie do grobu wydawało się Delii niezbyt fortunnym określeniem; mimo
wszystko zrobiło jej się lżej na duszy.
- Zatem nie powiedział panu...
- O celu pani wizyty w banku? Oczywiście, że nie! - Niespodziewanie Charles
spoważniał i spojrzał Delii w oczy. - Przypuszczałem, że przyszła pani... Czy, o ile mogę
zapytać, poprosiła go pani o pożyczkę? Panno Delio, jak mówiłem, Ladleyowie nie do-
puszczą do tego, by wnuczka pastora cierpiała niedostatek, a jak pani wie, stać nas na
bardzo wiele. Pani dziadek był zbyt dumny, by przyjąć proponowaną mu pomoc.
Delia uważała, że niechęć dziadka do korzystania z dobroci innych wynikała z jego
pokory i skromności, nie z wybujałej dumy, jednak ucieszyła ją odpowiedz Charlesa, a
wyraz zatroskania na jego twarzy podziałał na nią krzepiąco.
- Naprawdę nie ma żadnych powodów do niepokoju - powiedziała stanowczo.
- Proszę jednak pamiętać, że Ladleyowie są bardzo zamożni.
- Charlesie, niech pan pozwoli mi zachować resztki dumy - zwróciła się do niego,
zadowolona, że nie potwierdziły się jej podejrzenia co do pobudek jego postępowania.
- Duch pyszny poprzedza upadek" - popisał się cytatem z Księgi Przysłów. Zanim
zdołała cokolwiek powiedzieć, dodał: - Proszę wybaczyć, że ośmielam się przypominać
słowa Biblii wnuczce pastora. Chciałbym tylko wyraznie dać do zrozumienia, że moja
rodzina pani pomoże. Wystarczy poprosić.
- Obiecuję, że tak uczynię, jeśli znajdę się w potrzebie - odparła uprzejmie, lecz na
tyle zdecydowanie, by Charles pojął, że chociaż docenia szlachetność jego intencji,
uważa temat za zakończony.
R
L
T
Delikatnie poklepał jej dłoń, spoczywającą na jego ramieniu. Skierowali się na
brukowaną drogę wiodącą do kościoła.
- W odpowiedzi na pani obietnicę ja z kolei przyrzekam, że czeka panią uroczy
wieczór, Delio Keller.
Przyjęcie odbywało się na dziedzińcu po wschódniej stronie kościoła. Długie stoły,
które Jude widział ustawione pod drzewami w dniu pogrzebu pastora, uginały się od ja-
dła i napitku. Zawieszone na sznurkach nad stołami lampiony jeszcze się nie paliły, jako
że na dworze było jasno. Stojący pomiędzy stołami skrzypek grał skoczną melodię Wait
for the Wagon".
Zbliżając się w towarzystwie Hestonów do kościoła, Jude bezwiednie przeczesał
wzrokiem tłum. Być może Delia Keller się nie pojawi, pomyślał, skoro jej dziadek nie-
dawno zmarł. W pewnym momencie ją spostrzegł. Rozmawiała z grupką mieszkańców
Llano Crossing oraz z towarzyszącym jej mężczyzną. Tak jak się tego obawiał, towarzy-
szył jej Charles Ladley. Jude zacisnął dłoń w pięść, zauważywszy pożądliwy wzrok, ja-
kim syn burmistrza wpatrywał się w Delię.
- O, jest wnuczka pastora - powiedziała pani Heston. - Wygląda uroczo, mimo że
przeżyła ciężkie chwile. Biedaczka, musiała wystąpić w czerni. A ten towarzyszący jej
młodzieniec... Czy to nie syn burmistrza? No, no, kiedy to się stało? Nic dziwnego, że
nasza panna jest w znacznie lepszym nastroju niż ostatnio.
- Co miało niby się stać? - zapytał ironicznie Heston. - Chyba nie istnieją przepisy
mówiące o tym, przy kim należy przystanąć na towarzyskim spotkaniu. Ja przynajmniej
o nich nie słyszałem. Przecież to jeszcze nie świadczy o tym, że przyszli razem.
- Zamierzałam przedstawić pannę Delię naszemu
Jude'owi - powiedziała pani Heston, nie kryjąc rozczarowania. - Wydaje mi się, że
doskonale by do niego pasowała.
- To możliwe - przyznał pan Heston. - Zatem przedstaw ich sobie. Nigdy nie wia-
domo, co się może zdarzyć.
Naszemu Jude'owi"?
R
L
T
Tucker zastanawiał się, kiedy stał się Hestonom tak bliski. Cieszyła go ser-
deczność, jaką okazywali mu gospodarze, jednak należało zdecydowanie się sprzeciwić
próbom wyswatania go z Delią.
Uniósł rękę.
- Pani Heston, mówiłem już, że nie zamierzam długo zabawić w miasteczku... -
zaczął, lecz Lucy Heston nie pozwoliła mu skończyć.
- Nie bądz taki wstydliwy. Niewinna znajomość jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Delio! - zawołała, kierując się zdumiewająco jak na swą tuszę szybkim krokiem w stronę
panny Keller.
- Dobry wieczór, panie i pani Heston. Panie Heston, co się stało? - spytała, wska-
zując temblak.
- Spadłem z konia - odparł i zerknął na Jude'a, zamierzając go przedstawić, lecz
właśnie w tym momencie żona zwróciła się do panny Keller.
- Jak sobie radzisz, kochanie? - Wspięła się na palce, by pocałować dziewczynę w
policzek. - Wyglądasz naprawdę wspaniale. Charles Ladley. Jak pan się miewa?
Wysłuchawszy zwyczajowej odpowiedzi, pani Heston ponownie zwróciła się do
Delii.
- Moja droga, chcielibyśmy ci przedstawić naszego nowego przyjaciela, Jude'a
Tuckera. Bóg nam go zesłał akurat wtedy, gdy mój mąż nieszczęśliwie spadł z konia. Pan
Tucker przywiózł Jima do domu, a teraz pomaga nam w gospodarstwie.
- Spotkaliśmy się już - wyjaśniła Delia, patrząc na Jude'a. - Pan Tucker zakładał
zamek w pracowni panny Susan akurat tego samego dnia, gdy przyszłam po suknię.
Udało jej się tak sformułować wypowiedz, że nie skłamała, nie wyznając jedno-
cześnie całej prawdy. Musiała mieć na względzie reputację modniarki. Jude wyraził
uznanie, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie.
- Miło znów pana spotkać - powiedziała, nieoczekiwanie zarumieniona. - Zamierza
pan dłużej zabawić w naszych stronach?
- Nie wiem. Przyjechałem z zachodu. - Jak dobrze wiesz, przemknęło mu przez
myśl. - Być może zatrzymam się tu do czasu zgromadzenia funduszy na podróż powrot-
ną.
R
L
T
- Moja droga, gdyby udało się znalezć powód, dla którego warto by zostać u nas
dłużej, być może Jude by się zdecydował. - Pani Heston pozwoliła sobie na szytą gruby-
mi nićmi aluzję.
Charles Ladley uznał, że najwyższy czas włączyć się do rozmowy.
- Czyżby uważała pani, że nasze urocze miasteczko i serdeczni, gościnni miesz-
kańcy nie są wystarczającym powodem do tego, by osiedlić się tu na state, pani Heston?
Charles Ladley - przedstawił się, podając dłoń Jude'owi. - Mój ojciec jest burmistrzem.
Gdybyśmy mogli panu w czymś pomóc...
Uścisnął dłoń Jude'a, który zauważył, że syn burmistrza wspiera się na lasce, cho-
ciaż najwyrazniej nie była mu ona niezbędna do poruszania się. Dostrzegł też w jego
twarzy wyraz zdecydowania i domyślił się, że Ladley jest oswojony z bólem. Jude przy-
puszczał, że elegancki młodzieniec służył w armii. Czyżbym pomylił się w ocenie tego
człowieka? - zadał sobie w duchu pytanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]