[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wrócić i zagrozić dziewczynkom?
128
S
R
Logan oddychał wolno, starając się uspokoić, złagodzić
dławiący go ból, lecz bez skutku. Przesunął spojrzeniem po
rozległym horyzoncie, górach na wschodzie i ciągnących się
na zachód równinach. Jeszcze niedawno wierzył, że Cassie
kocha tę ziemię tak bardzo jak on.
Jak mógł się łudzić, że kobieta zniesie taką samotność?
Jak mógł sobie wmawiać, że zawsze zdoła ochronić ją i dzie-
ci? Cholera, nie potrafił jej zapewnić bezpieczeństwa nie-
spełna pół kilometra od domu!
Wolno pokręcił głową. Cassie z pewnością wróci z
dziewczynkami do St. Louis. Nie zniósłby tego widoku, więc
każe Hankowi przynieść trochę zapasów i zostanie w chacie.
Potem, gdy już będzie po wszystkim, odda Hankowi i Ginny
dom na ranczu, a sam zamieszka tu na stałe.
Zaczął remont dla Cassie i jej dziewczynek, nagle jednak
uświadomił sobie, że nawet gdyby małżeństwo Hanka i Gin-
ny nie doszło do skutku, plan przeprowadzki i tak by nie wy-
palił. Cassie stworzyła na ranczu prawdziwy dom dla nich
wszystkich i Logan nigdy już nie mógłby tam mieszkać bez
niej.
129
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
Cassie podniosła wzrok znad czytanej gazety i zerknęła
na zegar. Znowu to samo. Już prawie dziesiąta, a Logan cią-
gle jeszcze nie wrócił z chaty. Kiedy Hank przyszedł na kola-
cję, powiedział tylko, że jego przyjaciel nie będzie jadł ze
wszystkimi. Od tamtej pory minęły ponad cztery godziny, a
Murdock nadal się nie zjawił. Co go zatrzymało tak długo?
- Cass? Idziemy spać - zawołała Ginny od strony scho-
dów. Cały wieczór spędzili z Hankiem nad katalogami z me-
blami dla dzieci, zastanawiając się, jak urządzić pokój przy-
szłego potomka. - Długo jeszcze będziesz siedzieć?
- Tylko chwilę - rzuciła z pozorną obojętnością. Musiała
porozmawiać z Loganem i nie zamierzała się kłaść, póki tego
nie zrobi.
Hank stanął za żoną i objął ją ramionami.
- Jeśli czekasz na Murdocka, to będziesz siedzieć do ra-
na. Powiedział, że zostanie na noc w chacie.
Wstrząśnięta, rzuciła gazetę na kanapę i zerwała się na
nogi.
- Dlaczego?
130
S
R
- Twierdzi, że dzięki temu szybciej będzie mógł zacząć
pracę.
Wyraz twarzy Hanka zdradzał znacznie więcej niż jego
słowa.
- O co tu chodzi? - spytała Cassie niecierpliwie.
- Nie mogę ci powiedzieć - odparł ponuro. - Mówił tyl-
ko, że będzie w chacie, gdyby go ktoś potrzebował. Znasz
może kogoś takiego? - dorzucił z uśmiechem, wyraznie stara-
jąc się ją na coś naprowadzić.
Ginny uśmiechnęła się także.
- Gdyby ktoś chciał się przejechać do chaty, to mu po-
wiedz, że zajmiemy się blizniaczkami.
- A skoro już o tym mowa, to niech ten ktoś przekaże
Loganowi, że jutro biorę sobie wolne - dodał jej mąż.
Ginny skinęła głową.
- Chcemy z Hankiem poćwiczyć opiekę nad niemow-
lętami. Jak byś wiedziała o jakiejś wolnej parce, to daj znać.
Azy stanęły Cassie w oczach ze wzruszenia. Podbiegła i
objęła ich oboje.
- Jesteście kochani. Dzięki.
- Nie pójdziesz chyba piechotą? - spytała Ginny za-
niepokojona.
- Nie, wezmę samochód.
Hank pogrzebał w kieszeni, po czym podał jej kluczyki.
- Twój stoi w szopie. Wez mojego pikapa. - Umilkł
131
S
R
na chwilę, po czym dodał: - I nie zdziw się za bardzo. Logan
wbił sobie do głowy, że wyjeżdżasz do St. Louis.
- Co takiego? - powtórzyła zaskoczona. - Skąd mu to
przyszło do głowy?
- Nie mam pojęcia - odparł, wzruszając ramionami. -
Ale przemów mu do rozumu.
- Bez obawy. - Sięgnęła po kurtkę. - Logan może sobie
być najbardziej upartym facetem w okolicy, ale ja wiem, cze-
go chcę.
- I tak trzymaj! - zawołała Ginny ze śmiechem.
Cassie wybiegła z domu. Mężczyzna, którego kochała,
siedział samotnie w odległości pół kilometra, przekonany, że
ona zamierza go opuścić. Muszą sobie wyjaśnić parę spraw.
Kiedy wkładała kluczyk do stacyjki, przemknęło jej
przez myśl, że może robi z siebie idiotkę, ale szybko odpę-
dziła podobne obawy. Logan w niczym nie przypomina Sta-
na. A ona nie pozwoli, żeby lęk przed porażką powstrzymał
ją przed zapewnieniem szczęśliwego życia sobie, dziewczyn-
kom i nienarodzonemu jeszcze dziecku. Musi przynajmniej
spróbować.
Logan siedział na progu chaty, gapiąc się w gwiazdy.
Dzisiejsze popołudnie stanowiło doskonały dowód na to, że
jednak miał rację. Lazy Ace nie było miejscem dla kobiet i
dzieci. Klimat był zbyt surowy, ranczo leżało zbyt daleko od
zamieszkanych okolic, a Samson pokazał dobitnie, jak grozne
mogą być żyjące tu drapieżniki.
132
S
R
Oczywiście zadzwonił już do kumpla z Wydziału [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •