[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wywiadu.
- I do jego lęków - dodała Jackie. - Nie zapominaj o strachu. Tyle że nie będą wiedzieli, że się
boją, jeśli zrobię to dobrze. Powinnam poruszać się po mieście w miarę swobodnie, bo wtedy
będą pewni, że wiedzą, kim jestem. Mężczyznami bardzo łatwo manipulować.
- Jutro o dziesiątej. Brixton - powiedział Adrian. - Chłopaki też będą. Przejrzymy plan
operacji.
Jackie zebrała włosy i założyła toczek. Koń odwrócił się od nich i skubał równo przyciętą
trawę. Jackie włożyła nogę w strzemię i wskoczyła na jego grzbiet. Jej pośladki pod
elastyczną tkaniną bryczesów były kształtne i jędrne. Usiadła wygodnie w siodle i odjechała.
- Niesamowita - orzekł Harry.
- Dokładnie - przyznał Adrian i westchnął. - Prawdziwa brzoskwinka. W dodatku odważna
jak lew. Trudno mi będzie ją tam wysłać. Ona ma dowodzić, więc jeśli coś pójdzie zle,
wszystko spadnie na nią.
Pokręcił głową i wbił wzrok w ziemię, wyraznie zmartwiony.
Harry'emu przyszło coś do głowy. Chciał odsunąć od siebie tę myśl, ale nie dawała mu
spokoju.
- Ty chyba nie... - zaczął.
- Co nie?
- Chyba nie jesteś z nią związany?
- Chcesz wiedzieć, czyją pukam?
- No... właściwie tak.
- Powiem ci coś, ale potem ani słowa więcej na ten temat. Jak wspominałem przy kolacji w
zeszłym tygodniu, życie jest skomplikowane. Zdarza się wdepnąć w gówno, czy nie tak
mówicie w Ameryce? Ale to nie jest Ameryka, Harry. Nie mamy waszych idiotycznych zasad
dotyczących
moczenia pióra w firmowym kałamarzu. Tu w Anglii również heteroseksualnych obowiązuje
zasada  nie pytaj, nie gadaj". Aapiesz?
- Tak, oczywiście - odparł Harry. I nie zamierzam wtykać nosa w nie swoje sprawy. Nie chcę
tylko, żeby to skomplikowało naszą operację.
- Moją operację - sprostował Adrian. - I nie martw się, nie skomplikuje.
???
Kiedy wrócili do samochodu, Harry początkowo się nie odzywał. Chciał, żeby znów
zapanowała między nimi harmonia, zakłócona przez pojawienie się pięknej Jackie i
skomplikowane  inne" życie Winklera, którego zapewne była częścią. Wiedział, że to nie
jego sprawa, ale zależało mu na przyjacielu, a był pewien, że Adrian, mimo całego swego
profesjonalizmu, błądzi. Pomyślał o Susan, żonie Winklera, którą zawsze lubił i podziwiał.
Inteligentna, dowcipna, uszczypliwa, gdy było trzeba. Idealna towarzyszka życia na dobre i
na złe. Ale najwyrazniej niektórzy mężczyzni duszą się z nadmiaru szczęścia. Zaczynają
szukać niebezpieczeństw. Kochanki, która wciągnie ich w pajęczą sieć kłamstw i oszustw.
Adrian był nie tyle niewiernym mężem, ile poszukiwaczem wrażeń.
Wkrótce napięcie opadło. Winkler zatrzymał rovera przy sklepie monopolowym, kupił kilka
puszek piwa i wrócił do samochodu. Zaczęli omawiać szczegóły operacji. Harry robił notatki,
ale potem zaczął się zastanawiać, czy powinien je zabierać do Stanów. To przecież w
pewnym sensie dowody zbrodni. On też był poszukiwaczem wrażeń. Miał dość mdłych
potraw serwowanych w Agencji, chciał spróbować czegoś pikantniejszego.
- Możesz mi kazać się odpieprzyć, ale kim są ci twoi ludzie? - spytał. - Chodzi mi o to, do
kogo należą. Czy Increment to organizacja, czy po prostu fajna nazwa?
- Wszyscy zostali wyszkoleni do zadań specjalnych. Paru z SAS, kilku ze służb specjalnych
marynarki. Wypożyczają nam ich, nie pytając, w jakim celu. Oni robią, o co prosimy, bez
względu na to, co to jest, a potem wracają. Tyle że zwykle wcale nie chcą wracać. Prawie
każdy chce na zawsze pozostać Jamesem Bondem. Więc czy Increment istnieje? I tak, i nie.
- To intrygujące.
- I o to chodzi, Harry, drogi przyjacielu. %7łyjemy w świecie, w którym zostało niewiele
tajemnic, a tu raptem okazuje się, że mamy bandę zimnych zabójców, którzy potrafią wpaść,
załatwić sprawę i zniknąć, zanim ktokolwiek się zorientuje. A jeśli kiedyś ktoś zacznie
stawiać pytania, powiemy:  Przykro nam, tajemnica państwowa. Nie możemy pomóc". Istna
Nibylandia. To właśnie jest Increment.
BRIKTON
Pięcioro konspiratorów spotkało się w poniedziałek rano w magazynie przy Brixton Road, w
sercu karaibskiego getta w południowym Londynie. Tabliczka na drzwiach informowała, że
mieści się tu firma eksportowo-importowa GENTLE WINDS - i z pewnością była to prawda.
Zebrali się w sali konferencyjnej na tyłach magazynu, obszernym pomieszczeniu pełnym
skrzynek i sznurków. Adrian, który prowadził spotkanie, posadził  pana Fellowsa" w wielkim
skórzanym fotelu jako gościa honorowego. Ubrany w sztruksową marynarkę z łatami na
rękawach i w niebieską drelichową koszulę rozpiętą pod szyją, zupełnie nie przypominał
szefa wydającego rozkazy. Przekazywał swoim ludziom kolejne instrukcje tonem swobodnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •