[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez torfowisko. Patrzyła w dół na grozne, poszarpane skały. Wyglądały
jak otwarta paszcza jakiegoś potwora; Edward wyciągnął rękę.
- Widzisz tę małą, ostrą skałę? Miałaś prawdziwe szczęście, zaczepiłaś się
o nią. Gdyby fale rzuciły cię trochę dalej, nie miałabyś szans. - Dopiero
teraz zauważył, jak bardzo zbladła. - No, chodz, nie chcę się spóznić.
Zatrzymali się przy rybackiej łodzi, z dużą kabiną. Nazywała się
Angharad". Edward pomógł Isabelli wsiąść, odwiązał cumę, a potem
sam wskoczył na pokład.
- Czy to daleko? - spytała, patrząc na oddalający się brzeg.
- Będziemy na miejscu szybciej, niż myślisz. - Uśmiechnął się dla
dodania jej odwagi. Silnik zaskoczył za pierwszym razem.
Kiedy tylko znalezli się na otwartych wodach, Isabella złapała się
poręczy. Postanowiła, że nie będzie męczyć Edwarda atakami histerii.
Wiał lekki wiatr, fala była niewielka, a poza tym świeciło słońce. Wbiła
wzrok w szary pas lądu na horyzoncie i modliła się, żeby jak najszybciej
przypłynęli do brzegu.
- Dobrze się czujesz? - Edward starał się przekrzyczeć hałas panujący w
kabinie.
-Wszystko w porządku - zapewniła go głośno.
Wszystko będzie w porządku, poprawiła w myśli, gdy tylko stanę na
suchym lądzie. Na szczęście Edward miał rację: podróż nie trwała długo.
Wkrótce okazało się, że szary kształt majaczący w oddali to pokryta
zielonymi polami ziemia, że do morza schodzi piaszczysta plaża, a nad
plażą stoją jeden obok drugiego małe domki. Aódz wpłynęła do
naturalnej przystani, pokład przestał się wreszcie niepokojąco kołysać, a
po chwili Edward rzucił cumę. Dopiero wtedy Isabella zaczęła się
uspokajać.
- Nie musisz się już tak trzymać - powiedział spokojnie Edward.
Zaczerwieniła się, kiedy zdjął jej zesztywniałe dłonie z poręczy.
- Przepraszam - rzekła. - Trochę się zdenerwowałam.
- Byłaś bardzo dzielna, kochanie. - Uśmiechnął się do niej ciepło. - Po
takich snach, jak twoje, podróż łodzią musi być straszna!
Isabella na uginających się nogach zeszła na ląd.
- To chyba tak, jak wsiąść na konia, tuż po upadku z niego. Wzięła
głęboki oddech i uśmiechnęła się. - W drodze powrotnej wszystko będzie
dobrze, obiecuję.
- Przedtem mamy jeszcze dużo do zrobienia.
Poszli razem w stronę rzędu garaży, które stały przy drodze prowadzącej
do wioski. Zewsząd rozlegały się pozdrowienia. Doktor Cullen,
zauważyła Isabella, był tu bardzo dobrze znany. Edward otworzył swój
garaż i wyprowadził z niego nowego range rovera. Pomógł Isabelli
wsiąść, sam siadł za kierownicą i zgrabnie wyprowadził samochód na
drogę. Brides Haven okazało się malutkie. Zostawili je wkrótce za sobą i
pomknęli krętą drogą w głąb lądu.
- Widziałem, jak czułaś się w łodzi powiedział Edward, rzucając jej
szybkie spojrzenie. - A jak się czujesz w samochodzie?
- Zwietnie! - Isabella usiadła wygodnie. Jak daleko jest St Mary's?
- Jakieś osiemdziesiąt kilometrów.
- Boże, aż tyle! Będziesz zachwycony, kiedy się wreszcie wyniosę.
- Bzdura. Jeśli to cię pocieszy, i tak muszę odwiedzić tam pacjenta. -
Wskazał w stronę pól. - Wydaje ci się to znajome?
- Nie. - Dziewczyna westchnęła. - Miałam nadzieję, że może Brides
Haven... ale nie. Nic mi się nie przypomina. Masz może grzebień? -
spytała, by zmienić temat. - Czuję się strasznie rozczochrana przez ten
wiatr.
Rozwiązała sznurowadło, którym rano zebrała włosy i przewiązała je
opaską.
- Rozmawiałem już z siostrą Conceptą. Musiałem jej wytłumaczyć,
czemu tak nagle potrzebny mi rentgen, więc opowiedziałem jej twoją
historię. Będzie na nas czekał radiolog.
- Czy to będzie dużo kosztować?
-Nie myśl o tym - uciął Edward. Mijali właśnie Haverfordwest i musiał
się skupić na prowadzeniu samochodu. Skręcili w drogę na Carmathen.
St Mary's okazało się nowoczesnym, dobrze zaprojektowanym domem
opieki Zajmował on teren, na którym stał kiedyś inny dom, własność
jednego z członków rządu premiera Gladstone'a. Siostry okazały się
przemiłe, zajęły się Isabella jak chorym dzieckiem, a kiedy zdjęcia były
skończone, odprowadziły ją do Edwarda.
- Możecie się przejść po ogrodzie zaprosiła siostra Concepta, w której
biurze Edward czekał na Isabellę. Była poważna, ale sprawiała bardzo
miłe wrażenie. - Niedługo powinny być wyniki zdjęć. Drogie dziecko,
jest pani taka blada, świeże powietrze dobrze pani zrobi.
Edward zgodził się z siostrą.
- Dobrze się czujesz? - spytał, gdy szli powoli wysypaną żwirem ścieżką.
- Tak. Wiesz, nie sądzę, żebym kiedykolwiek była pulchna i rumiana. -
Uśmiechnęła się szeroko, bo mijali właśnie grządkę żonkili. - Widać, że
jesteśmy w Walii. A jak twoja pacjentka?
Zaśmiał się cicho.
- Odesłałem ją do domu. Badania potwierdziły moją diagnozę, więc
przepisałem jej lekką kurację, dobrałem dietę i kazałem więcej się ruszać.
- Myślisz, że posłucha?
Uśmiechnął się pewnie.
- Oczywiście. Ludzie zawsze mnie słuchają...
Opis zdjęć rentgenowskich potwierdził ostatecznie, że czaszka Isabelli
wyszła z całej przygody bez szwanku.
- Nie wątpiłem w to od samego początku rzekł Edward, gdy jechali z
powrotem do Haverfordwest, - ale wolałem się upewnić. Co się stało? -
zapytał, bo Isabella sprawiała wrażenie, jakby chciała o coś zapytać.
- Usiłuję się przemóc, żeby poprosić cię o pewną przysługę... -
powiedziała w końcu, czerwona jak burak.
- Mów.
- Czy mógłbyś pożyczyć mi trochę pieniędzy? - spytała, odwracając się w
jego stronę. - Po tym, co dla mnie zrobiłeś, po prostu strasznie mi
głupio, ale muszę mieć parę rzeczy...
- Ile ci potrzeba?
- Kilka funtów - poprosiła z nadzieją w głosie. - Jak... jak tylko wrócę do
zdrowia, natychmiast ci oddam, obiecuję. I nie wydam więcej niż to
konieczne. Chciałabym sobie kupić szampon i parę rzeczy.
- Oczywiście, dziecinko, kupuj, co chcesz. Musimy też zaopatrzyć się w
coś do jedzenia. - Pogroził jej palcem. - I co, tak trudno było o to spytać?
Jestem aż takim potworem?
- Dziś nie - odparła spokojnie. - Za to wczoraj...
- Nic mówmy o tym - zaproponował. - To się już nie powtórzy. %7łeby ci
to jakoś wynagrodzić, zabieram cię na lunch w Haverfordwest.
Isabella popatrzyła na niego w popłochu.
- Przecież ja strasznie wyglądam! Nie, proszę, wolałabym wrócić do
domu!
Edward rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
-Nie przesłyszałem się? Nazwałaś moją wyspę domem?
Dziewczyna przygryzła dolną wargę.
- Na razie nie mam wyboru... To jedyny dom, jaki znam. - Poczuła, że
dwie duże łzy toczą się po jej policzkach. Szybko wytarła je dłonią. -
Przepraszam, że tak histeryzuję.
- Nie przepraszaj. Nic dziwnego, że jest ci smutno. - Poklepał ją
delikatnie po kolanie, ale szybko cofnął rękę, bo Isabella skoczyła jak
oparzona. - Hej, chciałem cię tylko pocieszyć!
- Przepraszam - rzekła zmieszana.
- Musisz coś zjeść - zadecydował Edward i zwolnił. - Znam tu w pobliżu
niezły pub, bardzo tam spokojnie. Nikt nie zauważy, że masz podbite
oko. A zresztą, siniak prawie już zniknął.
- Nie jestem głodna - powiedziała z uporem.
- Szkoda, bo ja tak!
Parę minut pózniej siedzieli przy barku Pod Białym Lwem". Daniem
dnia okazał się rostbef z puddingiem yorkshire i warzywami z własnego
ogródka.
- Myślałam, że to będą jakieś frytki wyszeptała Isabella w zdumieniu.
- O, święta naiwności! Ludzie przyjeżdżają tu z daleka, żeby spróbować
puddingu Myry. Nie wspominając o sosie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]