[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się na tu i teraz. Ale wiem, że jeśli o siebie nie zadbasz, to nie będziesz w stanie kontynuować
pracy i przestaniesz być symbolem. Proste.
I rozsądne Carlos pokiwał głową, po czym znów przeniósł spojrzenie na lasy
rozpościerające się osiem kilometrów w dole.
Dirisha odwróciła wzrok zadowolona z siebie. Ten człowiek nie był głupcem. Bez
fałszywej skromności godził się z koniecznością zadbania o zdrowie. Co więcej, pytał ją o
zdanie, jak gdyby naprawdę mu na nim zależało. Pen uczył ich, że klienci z czasem zaczną
ufać Matadorom i opierać się na ich opinii. Był to zresztą element wielkiego planu, obojętne,
o co w nim chodziło. Tak czy owak podobało jej się, gdy Carlos pytał ją o zdanie, podobało
jej się, że uważnie słuchał odpowiedzi, zupełnie jakby była jednym z najważniejszych
kontaktów, który ma istotne wieści do przekazania. Czuła się przez to potrzebna. Doceniona.
A mimo to podobne sytuacje budziły w niej niepokój. Była profesjonalistką i wykonywała
pracę, do której przygotowywała się latami, powinna więc podchodzić do zadania
obiektywnie...
Nagle oczami wyobrazni ujrzała Pena rozprawiającego o konflikcie obiektywizmu z
subiektywizmem. Co on wtedy powiedział? %7łe nikt nie potrafi być w pełni obiektywny, gdy
chodzi o rzeczy ważne. Nie rozumiała wówczas tych słów i nie miała pewności, czy rozumie
je teraz, ale gdzieś na skraju jej umysłu tańczyła jakaś natrętna myśl, pląsała i dokazywała
niczym sufi ogarnięty demencją. Widziała ją tylko przez krótką chwilę, ale nie spodobało jej
się to, co zobaczyła. Myśl skakała i groziła jej palcem.
Marionetka! oznajmiła szyderczo.
Marionetka.
Dwadzieścia
Dirisha przyglądała się Carlosowi pracującemu w przestrzeni betydelse. Istniały dwie
rzeczy, które wciąż nie przestawały jej zdumiewać: on sam oraz to, jak szybko zmieniła
zdanie na jego temat. Po wielu latach spędzonych na Drodze Musashiego i kolejnych, które
poświęciła na naukę w Matador Villi, po wielu latach ćwiczeń i doświadczeń wciąż nie
doceniała ludzi. Z początku sądziła, że Carlos okaże się rozpolitykowanym grubasem,
fanatykiem religijnym lub człowiekiem oddanym sprawom ulotnym i mało istotnym,
mężczyzną z poczuciem misji, ale bez pomysłu, jak ją doprowadzić do końca. Tak bardzo się
myliła...
Zamknięty w przestrzeni betydelse Carlos wykonał prawą ręką serię szybkich,
oszczędnych gestów. Wiedziała coraz więcej o jego sposobach pracy, zdawała sobie sprawę,
że programuje odpowiednie sygnały, ale nadal nie potrafiła ich odczytać. W tej samej chwili
przesunął lewą rękę do przodu i do tyłu, kreśląc palcami jakiś skomplikowany wzór. Kod
matematyczny. A nie dość, że każda z jego rąk przemawiała do nadajnika odrębnym
językiem, to ustnie przekazywał trzeci zestaw instrukcji. Przypominał wirtuoza grającego na
jakimś ezoterycznym instrumencie, a uroku dodawał sytuacji fakt, że jego melodia była
niezwykle skomplikowana, choć Dirisha nie mogła jej ani usłyszeć, ani zrozumieć.
Uniosła rękę i chwyciła niewielki przedmiot z czarnego plastiku, zawieszony między jej
piersiami na cienkim pasku. Dotknęła jednego z klawiszy, a wtedy nad małym modułem
pojawiły się miniaturowe holograficzne litery. Czysto, głosił napis.
Puściła moduł. Setki czujników rozmieszczonych po całej rezydencji były obecnie jej
oczami i uszami, które nie widziały ani nie słyszały niczego podejrzanego. Nie oznaczało to
bynajmniej, że można spocząć na laurach Dirisha wiedziała, że nie wchodzi to w rachubę,
ale raport świadczył, że obecność zabójcy czyhającego na swoją szansę jest niezwykle mało
prawdopodobna.
Odwróciła się, by spojrzeć na Carlosa lub Rajeema, jak bez przerwy kazał się nazywać.
Niezwykły człowiek. Silny, szybki, inteligentny i troskliwy, imponował Dirishy jak żaden
inny mężczyzna. Nie dorównywał mu ani Khadaji, ani Pen. Nikt mu nie dorównywał.
Carlos zakończył potrójny przekaz w przestrzeni betydelse szybkim machnięciem ręki.
Migotliwe, lśniące powietrze przygasło, gdy odszedł od czytnika. Zamrugał, powoli
opuszczając trans, a wtedy dostrzegł Dirishę i uśmiechnął się do niej.
Serce niespodziewanie podskoczyło jej do gardła. Poczuła całkowicie irracjonalny
przypływ radości, że zdołała sprawić mu przyjemność.
Nie słyszałem, jak wchodziłaś oznajmił.
Dobrze. To by oznaczało, że tracę formę odpowiedziała uśmiechem na uśmiech.
Przez chwilę stali naprzeciw siebie i szczerzyli zęby niczym para idiotów. Wymianę
spojrzeń przerwał Carlos, kręcąc głową.
Tyle jest do zrobienia, Dirisho. Chyba z dziesięć spraw, których muszę doglądać,
mnóstwo ludzi, z którymi muszę się zobaczyć, tyle informacji do przemyślenia...
Hej przerwała mu. Przybyliśmy tu, żebyś odpoczął, pamiętasz? Sam i tak nie dasz
sobie z tym wszystkim rady.
Na chwilę z jego twarzy znikła powaga.
Zwięta racja oznajmił, po czym objął Dirishę i poprowadził w kierunku werandy. Co
powinni robić ludzie, którzy chcą odpocząć?
Dirisha wyraznie poczuła ciepło bijące od jego ramienia, nawet pomimo grubej osłony
ortoskafandra. Poczuła muskulaturę, twardość, siłę... Na Changa, przecież musiała jakoś
położyć temu kres! Był jej klientem i nie powinien być nikim więcej bez względu na swoją
atrakcyjność. Poza tym jego los nierozerwalnie wiązał się z losami całych światów, może
nawet galaktyki! Tymczasem ona była jedynie doskonale wyszkolonym ochroniarzem.
Rajeem Carlos pociągał ją, a Dirisha pomimo wyszkolenia nie potrafiła się przed tym
obronić.
Nachodzą cię głupie myśli, dziewczyno, bardzo głupie. Przecież on nic do ciebie nie
czuje. Ma żonę, dzieci, pracę... Nie idz tą drogą .
Gdy wyszli na werandę, Carlos podniósł ręce i przeciągnął się, podziwiając bujną
roślinność porastającą patio aż po kamienny mur. Powietrze było świeże, pełne tlenu i
aromatów wiecznie zielonych roślin, a promienie słońca przegnały już nocny chłód, nie
nagrzewając jeszcze zbytnio porannego powietrza. Według Dirishy było to piękne miejsce,
tym piękniejsze, że przebywali w nim z Carlosem jedynie we dwoje. Bakburta i Sterburta
patrolowali strefę wraz z innymi strażnikami kilka kilometrów od zabudowań.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]