[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grzebać, irracjonalnie i niezdarnie, pod miejscem, gdzie złożone były jego szczątki. Bóg jeden wie, co
spodziewałem się tam odnalezć, czułem jedynie, że rozkopuję grób człowieka, którego duch wędruje nocami
po okolicy.
Nie sposób stwierdzić, jak monstrualną głębokość osiągnąłem, kiedy ostrze mojej łopaty, a
niebawem i moje stopy przebiły się przez grunt, na którym stałem. Wydarzenie to, nawet w obecnych
okolicznościach, było niezwykłe i zatrważające, istnienie bowiem podziemnego tunelu stanowiło budzące
grozę potwierdzenie mych szaleńczych teorii. Podczas upadku, choć nastąpił on z niewysoka, zgasła moja
lampa, wyjąłem jednak z kieszeni małą elektryczną latarkę i zlustrowałem niewielki, poziomy tunel
ciągnący się nieskończenie w obu kierunkach. Był dostatecznie szeroki, by mógł się przezeń przecisnąć
rosły mężczyzna, i choć w owej chwili nie postąpiłby tak żaden logicznie rozumujący mężczyzna,
zapomniałem o niebezpieczeństwie, rozsądku i możliwości ubrudzenia się ziemią, ogarnięty trawiącą umysł
gorączką, pragnieniem odkrycia przyczajonej grozy. Wybierając drogę ku posesji, wpełzłem do tunelu i
zacząłem się czołgać, macając przed sobą energicznie, na oślep, obiema rękami i od czasu do czasu
przyświecając sobie latarką.
Jakiż język mógłby opisać sytuację człowieka zagubionego w nieskończonych trzewiach ziemi,
drapiącego, zdyszanego, wijącego się, orzącego szaleńczo rękami przed sobą, macającego i wyszukującego
drogę przez zapadnięte czeluście zapomnianej bezdennej czerni, pozbawiony poczucia czasu,
bezpieczeństwa, kierunku i konkretnego celu, ku któremu zmierza? Jest w tym coś upiornego, niemniej tak
właśnie uczyniłem. I trwało to tak długo, że życie zblakło w mych myślach, stając się jeno odległym
wspomnieniem, a ja zlałem się w jedno z kretami i pędrakami zamieszkującymi mroczne, podziemne
czeluście. W gruncie rzeczy przez czysty przypadek po długim czołganiu się tunelem przypomniałem sobie
o latarce i zapaliłem ją, oświetlając słabym snopem elektrycznego światła rozciągający się przede mną
gliniasty, skręcający w oddali korytarz.
Pełzłem tak przez czas jakiś i bateria .latarki wyczerpała się niemal do końca, gdy nagle tunel ostro
jął unosić się w górę, zmuszając mnie do zmiany sposobu poruszania się. Gdy uniosłem wzrok, ni stąd, ni
zowąd dojrzałem błyszczące w oddali dwa demoniczne odbicia mojej gasnącej latarki, dwa błyskające
odbicia promieniujące wręcz namacalnie złem i przywodzące szaleńcze, mgliste wspomnienia.
Automatycznie przystanąłem, choć umysł mój nie pracował na tyle sprawnie, by nakazał mi natychmiast
zawrócić. Zlepia przybliżyły się, choć dostrzegłem jedynie szpon istoty, która na mnie patrzyła. Cóż to
jednak był za szpon! Naraz gdzieś z góry dobiegł głośny łoskot, który rozpoznałem. Był to huk gromu,
narosły do iście histerycznej furii. Musiałem widocznie przez czas jakiś piąć się pod górę i teraz
znajdowałem się niedaleko powierzchni. Podczas gdy odgłos grzmotu z wolna cichł, te błyszczące ślepia
wciąż przyglądały mi się z bezmyślną, tępą złośliwością.
Dzięki Bogu, że nie wiedziałem wtedy, czym było to coś, w przeciwnym razie niechybnie bym
umarł. Ocalił mnie ten sam grzmot, który ową istotę przywołał, w tej samej chwili bowiem w zbocze góry
znowu uderzył piorun i ujrzałem sypiące się na mnie większe i mniejsze grudy ziemi oraz odłamki fulgurytu.
Stwór z cyklopową wściekłością zaczął orać ziemię powyżej tej przeklętej jamy, oślepiając mnie i
ogłuszając, lecz nie pozostawiając całkiem bez zmysłów. W chaosie osuwającej się, przesypującej ziemi
brnąłem bezradnie, torując sobie drogę obiema dłońmi, póki padający na mą głowę deszcz nie pomógł mi
złapać równowagi i ujrzałem, że wydostałem się na powierzchnię w znanym mi miejscu. W świetle
błyskawic dostrzegłem rozgrzebaną ziemię dokoła i pozostałości osobliwego, niskiego pagórka, ciągnącego
się od wyższych partii porośniętego lasem zbocza. W chaosie tym wszelako nic nie wskazywało, jakobym
wydostał się przed chwilą z sekretnych, zabójczych katakumb. W mym umyśle, jak i w tej ziemi panował
chaos, a gdy od południa okolicę spowiła osobliwa czerwona poświata, niemal nie zdawałem sobie sprawy z
ogromu koszmaru, jaki właśnie przeżyłem.
Jednak dwa dni pózniej, kiedy górale powiedzieli mi, co oznaczała czerwona poświata, ogarnęła
mnie jeszcze większa zgroza niż wówczas, gdy odnalazłem tajemny podziemny tunel i spotkałem się w nim
z mroczną, zaopatrzoną w szpony istotą o błyszczących ślepiach. Zgroza była tym większa, że wiązały się z
nią niewyobrażalne niemal implikacje. W odległej o dwadzieścia mil wiosce mniej więcej w tej samej
chwili, gdy w zbocze Góry Gromów uderzył piorun, dzięki czemu wydostałem się z podziemi na
powierzchnię, wydarzył się istny koszmar. Z korony drzewa na dziurawy, zniszczony dach starej chaty
zeskoczyła potworna, nie nazwana istota. Dokonała co prawda rzezi, lecz górale pospiesznie podpalili chatę,
zanim monstrum zdołało się z niej wydostać. Stało się to w tym samym momencie, gdy na istotę o długich
szponach i błyszczących ślepiach zaczęły osypywać się w tunelu kaskady ziemi.
4. Groza ujawniona
Nie może być nic normalnego w umyśle człowieka, który wiedząc to, co ja wiedziałem o
koszmarach Góry Gromów, szukałby samotnie przyczajonej tam grozy. Fakt, że co najmniej dwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]