[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Anton Głazków. Proponuję, by jutro, punktualnie o siódmej wieczorem, zadzwonił pan z
budki telefonicznej pod numer ten i ten. Gdyby był zajęty, bo jest to również budka
telefoniczna, proszę telefonować, dopóki się nie odezwie mój głos." W ten sposób doszło do
spotkania z Głazkowem, który bez osłonek ujawnił, że jest agentem wywiadu bułgarskiego i
zażądał ode mnie nie tylko, żebym mu donosił o wszystkim, co się dzieje w bułgarskiej sekcji
BBC, ale wręczywszy mi miniaturowy aparat fotograficzny nakazał sfotografowanie akt
personalnych pracowników bułgarskiej sekcji; poza tym bieżące fotografowanie wszelkich
okólników, instrukcji i zarządzeń, szczególnie tajnych. Na zakończenie dodał:  Niech się pan
również zaprzyjazni z pracownikami rosyjskiej sekcji, by z czasem mógł pan rozszerzyć swą
działalność także na tę sekcję". Głazków zakończył swe instrukcje grozbą:  Jeśli pan będzie
należycie wykonywał moje polecenia, zapewni to całej pańskiej rodzinie dostatnie i spokojne
życie. Jeśli nie, o konsekwencjach lepiej nie mówić!" Wyobrazcie sobie panowie, Głazków
był tak pewny siebie, że nawet nie zapytał, czy się podejmuję tych zadań, czy nie. Wszystko
co mówił miało charakter rozkazu, w którego wykonanie on, Głazków, ani chwili nie wątpił.
Tak rozpoczęła się moja współpraca z
79
Głazkowem. Pisałem wyczerpujące raporty i fotografowałem wszystko, czego żądał. Gdy
udało mi się wkraść w zaufanie pracowników rosyjskiej sekcji i rozszerzyć na nią moją
działalność, Głazków poznał mnie z nowym agentem o nazwisku Kowalew, a po paru
miesiącach z trzecim, najważniejszym, który przedstawił się jako Gorkij. Ten mi wręczył
dodatkowy miniaturowy aparat fotograficzny i dla niego w wolne od pracy dni wykonywałem
dodatkowe zlecenia poza obrębem BBC, na terenie całej Anglii. Nabrałem dużej wprawy i
dostarczyłem zamówione przez niego zdjęcia z portu Plymouth, z bazy łodzi podwodnych w
Szkocji i innych miejsc. Po pewnym czasie stało się dla mnie jasne, że cała trójka to są
Rosjanie udający Bułgarów i że właściwie pracuję dla wywiadu sowieckiego. Tak czy
inaczej, musieli być ze mnie zadowoleni, gdyż otrzymałem znów list od matki pełen gorących
podziękowań za spełnienie jej prośby i z informacjami o każdym członku rodziny. Wynikało
z nich, że brat ukończył uniwersytet i obrał karierę naukową, zaś obie siostry wyszły
doskonale za mąż za wybitnych fachowców; słowem, całej rodzinie świetnie się powodzi.
Monolog Markowa przerwał urzędnik, który przyniósł Clarkowi jakiś akta. Clark przerzucił
parę stronic, po czym podsunął Marko-wowi dwie karty z kilkudziesięciu fotografiami.
 Czy poznaje pan tych ludzi?
Marków przyjrzał się z bliska zdjęciom i bez wahania wskazał palcem trzy twarze:
 To jest Głazków, to Kowalew, a ten to Gorkij.
Clark zamknął akta, pokiwał głową. Rozpoznani przez Markowa agenci byli formalnie i
oficjalnie urzędnikami ambasady bułgarskiej, chronionymi przez immunitet dyplomatyczny,
ale w gruncie rzeczy jako Rosjanie urodzeni w Bułgarii, w rodzinach białych emigrantów, i
mówiący po bułgarsku jak rodowici Bułgarzy, zostali wciągnięci do służby w sowieckim
KGB, lecz zamaskowani w ambasadzie bułgarskiej. Podobnie wciągano do służby w KGB
Rosjan urodzonych w Rumunii, Czechosłowacji, na Węgrzech i w Polsce, maskując ich w
odpowiednich satelickich ambasadach.
Po paru godzinach Clark wiedział już wszystko prócz najważniejszej informacji. Zatrzymał
ręką potok wymowy Markowa i zapytał:
 Wiemy już z grubsza wszystko, ale co pana skłoniło do przyjścia do nas i ujawnienia
swojej działalności?
Obecni inspektorzy Scotland Yardu nadstawili ucha, ciekawi
80
wyjaśnienia. Marków otarł pot z czoła i rozejrzawszy się po obecnych odpowiedział:
 Jak długo żądano ode mnie wykonania zadań, które wydawały mi się mało ważne, tak
długo je wykonywałem, chociaż ciągle oinie gryzło sumienie, że się zle odwdzięczam Anglii
za gościnność, jaką mi okazała. Ale gdy dzisiaj w czasie lunchu u Lyonsa Gorkij wręczył mi
bombę z poleceniem umieszczenia jej w centrali kontroli technicznej BBC, to tego już było za
dużo i przyszedłem do was.
Inspektorzy zerwali się z miejsca jak podrzuceni sprężyną i nastąpiła gorączkowa wymiana
pytań i odpowiedzi.
 A jak ta bomba ma wybuchnąć?
 Moja rola miała się ograniczyć do umieszczenia jej w mechanizmie centrali kontroli.
Odpalenie jej miało nastąpić z dala, przez sygnał radiowy, przypuszczam, że z ambasady
bułgarskiej.
 Kiedy?
Marków spojrzał na zegarek:
 Nie wcześniej niż za godzinę, a pózniej według czasu wybranego przez Gorkija.
 A co zrobił pan z bombą?  spytał Clark z niepokojem w głosie.
Marków podniósł do góry teczkę stojącą obok jego krzesła.
 Przyniosłem ją tutaj.
Wiadomość ta zgalwanizowała inspektorów jak prąd elektryczny. Clark zerwał się z fotela,
chwycił za telefon, coś warknął w słuchawkę i po sekundzie rozległ się w głośnikach
umieszczonych w każdym pokoju siedziby Scotland Yardu jego głos:
 Zarządzam natychmiastową ewakuację gmachu! Wszyscy pracownicy z wyjątkiem działu
bombowego bezzwłocznie opuszczą gmach i udadzą się do domu. Pracownicy działu
bombowego mają się zaraz udać do podziemnego bunkra i przygotować wszystko co trzeba
do rozbrojenia bomby.
Położył słuchawkę i zwrócił się do Markowa:
 Pan chyba oszalał przynosząc tutaj bombę? Czy pan chce wysadzić nas wszystkich, razem
z panem, w powietrze?!
Marków rozłożył ręce:
 A co miałem z nią zrobić? Zanieść do BBC? Superindendent Clark już panował nad
sytuacją. Zwrócił się do
Markowa:
 Pan tu zostanie, a my zabierzemy bombę do bunkra. Marków się oburzył:
81
- Nigdy w życiu! Ja ją przyniosłem, ja ją tam zaniosę.
 Nie mamy czasu na sprzeczki. Bill, pokaż mu drogę!
Gdy Marków z teczką w ręku wyszedł z gabinetu, minął się J drzwiach z szefem wydziału [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •