[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jackowi. Potem oderwała kolejne dwa kremowe płatki.
 Kocha, nie kocha  wyliczał patrząc na nią. Przytaknęła.
Powtarzała bezgłośnie otwierając usta. Potem dołączyła Claire.
Gdy zbliżali się do patio, ukazał się niski mężczyzna o
marchewkowych włosach. Na dżinsach miał skórzane ochraniacze.
 Och!  rozległ się dzwięczny głos Amy.  Cześć, Davey!
 Witaj, wasza wysokość!  przywitał ją, zdejmując kapelusz.
 Proszę, proszę  zawołał przeciągle Jacek.  Zapowiada się
mały romansik.  Z dłoni Amy wyjął kwiatek z trzema pozostałymi
płatkami.  Myślałem, że kiedy to robiłaś, myślałaś o mnie.
Popatrzyła na niego zuchwale.
 Jeszcze by tego brakowało.
 Gdzie byłeś?  spytał, skręcając łodyżkę stokrotki.
 Kocha. Hej, Davey, masz świetne ochraniacze!  Opuściła
Jacka, by przywitać się z rudowłosym kowbojem.
Jack oderwał następny płatek.
 Nie kocha.  Następny.  Kocha.  Trzeci.  Nie kocha 
opuścił kwiatek na ziemię.  Jeszcze by tego brakowało 
powtórzył, uśmiechając się figlarnie do Claire.
Jack zostawił siostrę pod opieką Daveya, który był na przemian
stremowany, kokieteryjny i dumny, oprowadzając je po domu szefa.
Wiódł Amy i Claire wzdłuż lśniących czystością przestronnych
korytarzy i przez obszerne pokoje udekorowane w kolonialnym
stylu meksykańskim. Schody wyłożone kafelkami prowadziły do
biblioteki, pokoi gościnnych i prywatnej siedziby Jacka.
 To jego biuro.  Wskazał Davey, otwierając rzezbione dębowe
drzwi.  Aączy się z sypialnią.
60
RS
 Bosko  zamruczała Amy, kiedy weszła do środka.
Na dużym dębowym stole stojącym po przekątnej leżał tylko
komputer i kalkulator. Zciany pokrywały piękne płótna z
podobiznami kom. W szklanej kasetce znajdowały się błękitne
wstążki, listy z uroczystości i noty od innych znaczących osób,
dziękujących Jackowi za usługi jego farmy. Z sufitu zwisały w
wielkiej obfitości kwiaty. Ich kształty rzucały koronkowe cienie na
tkany indiański dywan rozciągnięty na drewnianej podłodze.
 No to zobaczymy sypialnię  zasugerowała Amy. Davey
usłużnie otworzył następne drzwi.
Przechodząc Claire zaczepiła rękawem o rzezbione mosiężne
ramię dębowego wieszaka. Kiedy się uwolniła, zauważyła, że były na
nim zawieszone różne kowbojskie kapelusze. Królował nad nimi
niczym gwiazdka na choince wianek z dzikich kwiatów, który
zgubiła w pogoni za Mer-linem.
 Zatrzymał go"  pomyślała uradowana i podekscytowana.
Potem weszła do sypialni. Cichym pomrukiem wyraziła swoje
uznanie.
Pod świetlikiem w dachu, zrobionym z witraży, stało ogromne
mosiężne łoże. Wszystko było z mosiądzu. Zauważyła skrzynie z
marmurowymi detalami, stojące lustro obramowane rzezbionymi w
dębie ptakami i drzewami. Zwieczniki z malowanej porcelany
skłoniły ją do wyobrażenia sobie niemych półcieni w rozmarzone,
zmysłowe wieczory.
 Miło cię tu spotkać  powiedział łagodnie stojący za nią Jack.
Gdy się odwróciła, zdała sobie sprawę, że zostali sami. Davey z Amy
zniknęli.
 Gdzie jest moja siostra? Byli tu przecież. Uśmiechnął się.
 W porządku. Jest jeszcze tyle do obejrzenia.  Zamknął drzwi,
ciągle się uśmiechając.
 Odesłałeś ich!
 lak wiele do zobaczenia.  Dotknął jej podbródka, głaszcząc
delikatnie. Poczuła zgrubiałe opuszki palców przesuwające się po
plecach.  Chciałbym ci pokazać mój świat, Claire. Chciałbym, żebyś
61
RS
zobaczyła, że żyjemy, by szukać szczęścia... i miłości.
 Pozwól mi odejść.  Poruszyła bezgłośnie wargami.
Próbowała odchrząknąć, ale nie mogła. Czuła się, tak jak gdyby ją
zahipnotyzował, rzucił na nią urok, pieszcząc ramiona i plecy.
Złotawe plamki zrenic tańczyły niczym pyłki kurzu w świetle
słonecznym. Ponad nimi witrażowy świetlik rzucał na jego twarz
różowe i zielone refleksy. Był tak podniecająco piękny, a jego dotyk
był tak czarowny, że nie mogła się dłużej opierać.
Nie mogła z sobą walczyć. Nigdy dotąd podczas wszystkich
samotnych dni i dziewiczych nocy nie ogarnęła jej taka pasja. Nie
miała siły, by oprzeć się swojemu pożądaniu i pożądaniu Jacka.
Ciągle się jednak nie poddawała. Resztkami sił próbowała go
odepchnąć, ale jej ciało nie słuchało jej. Było jak pulsujący i płonący
posąg ożywający pod jego dotykiem. Głowa opadła na wysunięte w
oczekiwaniu ramię Jacka. Drugą ręką głaskał ucho i kark.
Złapała oddech. Przycisnął wargi do jej ust. Były miękkie i ciepłe,
uległe i delikatne. Szukały jej warg, odkrywały, domagały się ich.
Drżącymi palcami kreślił zagłębienia policzków, nos i płatki uszu.
Nie skrywana rozkosz kazała jej otworzyć usta. Kiedy wsunął do
nich język, plecy przeszył dreszcz ekscytacji. Pomyślała rozmarzona,
że smakuje jak cukier. Z prawie niekontrolowaną pasją wynajdywał
najbardziej zmysłowe i delikatne zakamarki. To sprawiało, że drżała
w jego ramionach.
Koniec jednego pocałunku. Potem następny i jeszcze jeden.
Oddech. Claire, która przylgnęła do Jacka, prawie w ogóle nie była
świadoma, że powolnym ruchem zatapiali się w wielkim łożu.
Delikatnie pociągnął ją do dołu. Niemalże zniknęli, zagłębiając się
w miękkościach materaca. Claire szybowała i płonęła. Wygiętymi
palcami i głową dotknęła narzuty. Jack przycisnął pierś do jej piersi.
Kiedy kład się na niej, poczuła fałdy i guziki jego koszuli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •