[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7łeby tak sam wiedział, czego naprawdę chce.
Wszystko jest ważne, tylko nie Jacket ciągnęła tym samym
tonem bo co kogo obchodzi murzyńskie dziecko. Wykorzystają
go jako przynętę, dobrze mówię, no powiedz, ty sukinsynie?!
Biały sukinsynie uzupełnił Trent.
Co za błazen! O Boże! Z irytacją rozczesała włosy palcami.
Trent patrzył, jak skręcone loki najpierw prostują się pod jej palcami, a zaraz
potem opadają na swoje miejsce. Chciał, żeby wyszła i dała mu wreszcie spokój. Nic
przecież nie mógł zrobić. Był sam. Jak palec. W obliczu operacji na tak wielką skalę,
że każdy, kto stanie na drodze, zostanie zmieciony.
Bladym świtem odlatuje samolot do Congo Town, ale nie
mam pieniędzy wykrztusiła z wyrazną niechęcią, że musi prosić
o pomoc, a przez to niejako przyznać, że jest utrzymanką.
Banki są nieczynne w soboty i niedziele, jeśli raczysz sobie przypomnieć
dodała a ja nie mam kart kredytowych.
26
Gdy Kapitan Moxey dobijał do nabrzeża w Kemps Bay, Steve z Jesusem Antonio
stali w cieniu baru tuż przy przystani.
Plastikowe opakowanie nie było w stanie przysłonić wspaniałości Jacketowego
łoża. Wieść o dzieciaku, który kupił łóżko dla swojej rodzicielki, rozeszła się już
szeroko i na przystani zebrał się spory tłumek ciekawskich, którzy chcieli na własne
oczy zobaczyć moment wyładunku.
Dummy przygadał sobie kumpla, starszego rybaka imieniem Glasgow, który miał
łódz taką jak Jezebel. Połączyli je belkami, tworząc coś na kształt katamarana. Aóżko
miało spocząć na platformie między obu kadłubami.
Wyładunek był zbyt ważną sprawą, żeby zostawić ją w gestii bosmana. Kapitan
osobiście objął komendę. Dwóch majtków uniosło nieco mebel, podkładając pod
spód specjalną sieć, zwaną swing, używaną do wyładunku drobnicy.
Główny mechanik zajął miejsce przy kabestanie, okrętowej windzie, która
obsługiwała bom ładunkowy. Motor zakaszlał, z rury wydechowej buchnęło
spalinami, jednocylindrowy silnik odpalił dudniąc rytmicznie.
Kapitan stanął tuż przy łóżku. Podniósł rękę, wyciągając w górę palec
wskazujący. Gdy nim zakręcił dając znak mechanikowi, tłum na przystani wstrzymał
oddech.
Mechanik włączył sprzęgło. Lina na bomie naprężyła się, a za
nią sieć.
Kapitan sprawdził, czy wszystko jest w porządku, czy łóżko spoczywa w sieci jak
należy, i znów podniósł rękę.
Jacket przygryzł palce, gdy łóżko z wolna uniosło się w górę nad dach sterówki.
Kapitan zsunął czapkę z czoła, by lepiej widzieć łoże kołyszące się wysoko na tle
błękitu nieba. Błysnęła
mosiężna rama, w tłumie gapiów zaszumiało, gdy w zwierciadłach wezgłowia
odbiły się promienie zachodzącego słońca.
Mechanik wolno obrócił bom na lewą burtę. Aóżko zakołysało się na linach nad
otchłanią. Dwóch majtków skoczyło do wody i wspięło się na pokład
zaimprowizowanego katamarana.
Sprzęgło znów zapiszczało. Mechanik zwolnił hamulce na windzie i wolno,
ostrożnie, zaczął opuszczać łóżko w dół. Dummy, Glasgow i dwóch majtków chwycili
sieć, ustawiając ładunek jak należy, na platformie między dwiema łodziami, za
jarzmami masztów. Tłum na przystani wiwatował. Majtkowie i dwójka rybaków
wyciągnęła sieć ostrożnie, unosząc po kolei wszystkie cztery nogi mebla.
Mechanik przeciągnął bom z powrotem nad pokład statku. Kapitan dał znak
Jacketowi, żeby stanął na haku zwisającym z liny dzwigu.
Trzymaj się, chłopcze! zawołał kapitan. Mechanik włączył windę, unosząc
chłopca do góry.
Jacket spojrzał w dół na tłum na przystani. W promieniach zachodzącego słońca
zabłyszczały okulary białego mężczyzny, który wychynął z cienia przy barze na
przystani. Rysy były znajome. Wysokie czoło, nieodłączna chusteczka. Tak, tego
samego człowieka widział przecież w parku przy Szpitalu im. Księżniczki Małgorzaty,
gdy próbowano go uprowadzić. Struchlał, a z przerażenia niemal puścił linę i byłby
spadł, ale w ostatniej chwili, co gapie na przystani skwitowali westchnieniem ulgi,
złapał się drugą ręką i podciągnął do góry.
Tłum zaszemrał radośnie, gdy mechanik pchnął bom za burtę i opuścił Jacketa
prosto na jego drogocenne łóżko. Jacket skwitował to nieśmiałym uśmiechem i
jakby ze wstydem pozdrowił tłum ręką. Dummy i Glasgow kończyli już
przywiązywać łóżko, żeby się nie zsunęło w czasie transportu. Ustawili maszty.
Rzucili cumy. Postawili żagle. Bawełniane płótna załopotały na wieczornej bryzie, a
po chwili wypełniły się wiatrem. Dummy z rybakiem zamontowali na
zaimprowizowanej średniówce ster z wiosła i gdy katamaran ruszył z przystani,
Dummy dał znak Jacketowi, żeby ten osobiście pokierował statkiem.
Jacket spojrzał za siebie usiłując dojrzeć, co dzieje się w cieniu przy barze.
Uspokoił się, gdy wypłynęli na otwarte morze. Poczuł się wreszcie u siebie. Plusk
wody między kadłubami, powiew wiatru na plecach, to był jego żywioł i jego świat, w
którym Nassau jawiło się jako przypadek, a człowiek z chusteczką jako jedno z jego
wyobrażeń.
Towarzyszyła im honorowa eskorta tuzina co najmniej miejscowych łodzi z
przyczepnymi silnikami, parę motorówek, skuterów wodnych i ze trzech żeglarzy na
deskach. Orszak zamykała duża motorówka typu Bertram do sportowego połowu
ryb. Ktoś na brzegu zatrąbił na muszli. Kapitan osiemnastometrowego jachtu
motorowego pod amerykańską banderą włączył syrenę. Szyper statku pocztowego
też, wygrywając trzy kropki i kreskę literę V w alfabecie Morse'a. V jak Victory,
zwycięstwo.
Dummy i Glasgow machali rękami, poklepywali Jacketa po plecach. Był wreszcie
bezpieczny. Zwitem staną w zatoce przy Green Creek, a wtedy wystarczy tylko
popłynąć na Bleak Cay i odgrzebać pojemniki.
Cudaczny katamaran płynął niespiesznie, trzy mile na godzinę wzdłuż wybrzeża.
Zapadał już zmrok. Zachodzące słońce malowało czerwienią i różem niebo po drugiej
stronie wyspy, a od wschodu dochodziło dudnienie fal bijących o rafy.
Jacket spał na łóżku, śniąc, że jest na Bleak Cay. Odkopywał pojemniki, ale im
więcej piasku odgarniał, tym głębiej zapadały się pudełka. Nad otworem w ziemi stała
mama z rękami wspartymi na biodrach, a obok niej mężczyzna w okularach z
nieodłączną chusteczką. Patrzyli obojętnie, ich twarze niczego nie wyrażały, śmiali
się tylko szeroko, od ucha do ucha. Naprzeciwko nich stanął ojciec. Jacket chciał
krzyknąć, ostrzec go, ale nie zdążył. Piasek osunął się, ojciec wpadł w dziurę i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]