[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomyślałam, że na pewno czeka na otworzenie Agencji, żeby się
z panią zobaczyć. Wiem, że bardzo panią lubi.
W przeciwieństwie do Yarola pani de Brettes nie wiedziała, że za
Agencją znajduje się moje mieszkanie, do którego można się
dostać przez podwórza i tajemne korytarze.
- Nie - powiedziałam. - Przykro mi, pani de Brettes, ale nie
widziałam Yarola ani w niedzielę, ani dzisiaj.
Nie kłamałam, ale nie powiedziałam też całej prawdy: już w
sobotę po południu, jak tylko zamknęłam Yarola w jego
kryjówce, powinnam była zadzwonić i jej o tym powiedzieć.
i na pewno bym to zrobiła, gdybym nie miała głowy tak
zaprzątniętej własnymi sprawami, gdybym nie uznała, że radość
malująca się na twarzy Yarola jest niegrozna; byłoby to w
najlepszym wypadku przyznaniem się do nieudolności, w
najgorszym - błędem zawodowym.
Pani de Brettes spuściła głowę. Wyciągnęła rękę, udając, że
ogląda swoje pomalowane na różowo paznokcie, obgryzione i z
łuszczącym się lakierem, ale palce tak jej drżały, że zacisnęła
dłoń i schowała ją do kieszeni.
- To nie pierwszy raz, kiedy Yarol zniknął - ciągnęłam. - I zawsze
wracał po jednym, dwóch dniach. Jestem pewna, że do wieczora
wróci, a jak nie, to do pani zatelefonuje. Jak tylko będę coś
wiedziała, zadzwonię i proszę również o telefon, jeśli pani czegoś
się dowie. Zaraz zacznę go szukać.
Skinęła głową, lecz nie wyglądała na uspokojoną. Rezygnacja,
jaką w sobie wypracowała wobec choroby Yarola, zdawała się
słabnąć.  Czyżby instynkt macierzyński naprawdę istniał, czy to
możliwe, że jej syn znalazł się w niebezpieczeństwie?", zadałam
sobie pytanie.
- Odnoszę wrażenie, że ostatnio się oddalił - szepnęła. - Wydawał
mi się coraz bardziej zamknięty w sobie. Nie uderzyło to pani?
- To być może właśnie dobry znak - powiedziałam krzepiącym
tonem. - Dowodzi, że staje się samodzielny, odczuwa potrzebę
dystansu. To częste u nastolatków. Zachowanie jak najbardziej
normalne.
- Tak pani uważa - mruknęła bez przekonania.
Z uśmiechem skinęłam głową, ale wiedziałam, że tak naprawdę
od chwili, kiedy poznałam Jonesa, poświęcałam Yarolowi mniej
uwagi - wszystko mi zobojętniało, sprzedałabym własnego ojca i
matkę, byleby wszyscy dali mi święty spokój.
- Kiedy widziała pani mojego syna po raz ostatni? - zapytała.
Zawahałam się.
- W sobotę - odpowiedziałam w końcu. - Siedziałam w Agencji,
kończąc pewną pracę, i wtedy zajrzał Yarol. Nie został długo.
- Czyli zaraz po tym, jak wyszedł z domu - zawołała. -1 co
powiedział?
- Nic, naprawdę, pani de Brettes. Nic oprócz tego, co zwykle. Te
jego zabawy z wcielaniem się w różne role, jego bujna
wyobraznia.
- A dokąd od pani poszedł?
- Powiedział, że wraca do domu - odpowiedziałam, znów z tym
samym uczuciem, że tylko w połowie kłamię. - Nie miałam
żadnego powodu mu nie wierzyć.
Zdjęła okulary, ukryła twarz w dłoniach, a potem długo tarła
palcami oczy.
- A w niedzielę już go pani nie widziała - stwierdziła znużonym
tonem, zakładając z powrotem okulary.
- Nie, faktycznie nie. - I jakby chcąc dodać odwagi w równym
stopniu nam obu, dorzuciłam: - Gdyby znalazł się w tej okolicy,
na pewno by tu zajrzał. A może bez pani wiedzy zdobył jakichś
przyjaciół, może u nich zanocował? W końcu tego właśnie
chciałyśmy, prawda? %7łeby żył jak inni jego rówieśnicy.
Niewyraznie potaknęła, zgadzając się ze mną.
- Niech pani do mnie zadzwoni, jeśli się pani czegoś dowie -
rzuciła na koniec, ruszając do drzwi.
- Naturalnie - odpowiedziałam. - I proszę się tak nie zamartwiać.
Po jej wyjściu przez chwilę siedziałam nieruchomo przed
komputerem. Myślałam o podwórzu za domem. Myślałam o tym
tak intensywnie, że prawie poczułam unoszący się
nad nim zapach wilgotnego betonu, woń miejsca poza zasięgiem
ludzkich spojrzeń, smutnego i samotnego, tak jak u mnie
oddzielonego grubymi kotarami od życia toczącego się w
mieszkaniach tuż obok. Popatrzyłam na pęk kluczy leżący na
paterze na niskim stoliku. Pomyślałam, że może zawołałam nie
dość głośno. Nie bardzo mogłam sobie wyobrazić, żeby Yarol nie
chciał mi odpowiedzieć, ale możliwe, że zasnął, zawinięty w
śpiwór, skulony, karkiem i kolanami przywierając do ścian
schowka. Już miałam wstać i sprawdzić, lecz przypomniały mi
się słowa Yarola:  Jutro poszukam innej kryjówki". Niemożliwe,
żeby został w komórce.  Nie ma co się niepokoić - pomyślałam. -
Tylko patrzeć, jak zadzwoni telefon albo znajdę kolejną
karteczkÄ™ przyczepionÄ… do krat za moimi oknami". I naprawdÄ™ w
to wierzyłam, przede wszystkim jednak nie potrafiłam się
przyznać, że podwórze budzi we mnie lęk, podwórze, a w nim
ciemna komórka, zimna i cicha jak serce, które przestało bić.
34
Kiedy weszłam do lokalu, pani M. już tam była. Siedziała nad
kieliszkiem wina przy swoim ulubionym stoliku w głębi sali i
palcem ścierała nadmiar szminki z kącika ust. Przeglądała się w
lustrze, pokrywającym ten fragment ściany, i w tym lustrze, na
drugim planie, w oddali zobaczyła, że nadchodzę. Nie od razu
odwróciła wzrok, jakby najwyższą niechęcią napawało ją
przerwanie tego milczÄ…cego tête-à-tête, ja zaÅ› pomyÅ›laÅ‚am:  Ty,
ty, ty, cała twoja historia się do tego sprowadza".
Pani M. miała włosy zafarbowane na jasny blond, ściągnięte w tył
i związane wysoko w koński ogon, kiwający się swawolnie w
prawo i w lewo. Mimo co najmniej sześćdziesięciu lat twarz
miała młodzieńczą, okrągłą i wesołą; co rusz wybuchała
beztroskim śmiechem, opowiadała różne niestworzone historie,
ale widywałam ją również tonącą we łzach, załamaną - i w takich
chwilach dopadał ją wiek, żłobiąc wokół jej ust gorzkie bruzdy.
Czasami nie mogłam przełknąć ani kęsa, bo musiałam osuszać
łzy na jej policzkach i uspokajającym tonem powtarzać, że
jeszcze nie wszystko skończone, że ten romans na pewno jeszcze
będzie miał dalszy ciąg, a jeśli nawet nie, to będą następne,
dopóki nie przestała płakać, grzbietem dłoni nie otarła
nosa i nie wyszeptała:  Tak myślisz, Delphine? Naprawdę tak
myślisz?".
Była zawodową miłośnicą, mam na myśli nie to, że uczyniła z
manipulowania sercami i ciałami bliznich profesję, tak jak ja i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • themoon.htw.pl
  •