[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cie wyrażać siebie. Pomyślałem więc, że wzbogacę swoje
dzieło nutą humoru. Cztery kobiety, jako symbol twoich
czterech ofiar w Londynie. Aadna symetria, nie sądzisz? -
Oglebee przesunął się tak, by stanąć za aparatem. Nie-
znacznie poprawił ustawienie jednej z nóg statywu, wy-
prostował się i wyciągnąwszy nad głową rękę z lam-
391
pą błyskową, wziął głęboki wdech. - Moje panie! - za-
wołał.
Dziewczęta obróciły się nieco, by patrzeć na Bettle-
mana. On także próbował skupić wzrok na ich twarzach.
Strach i oszołomienie opanowały go bez reszty. Coraz sil-
niejsze skurcze skręcały mu żołądek, aż wreszcie poczuł
w gardle smak wymiocin. Nie zauważył ruchu rąk dziew-
cząt, nie dostrzegł też ostrzy, póki nie zawisły nad jego
ciałem. Chciał krzyknąć, ale nie starczyło mu siły; szok
sparaliżował wszystkie mięśnie.
- Na trzy - uprzedził Oglebee. Raz, dwa, trzy...
Strzał flesza zalał pokój jaskrawym białym światłem.
ROZDZIAA 55
Stepney, niedziela, 1 lutego
Jack Pendragon od bardzo dawna nie czuł się tak zre-
laksowany. Gdyby w ciągu ostatniego tygodnia znalazł
choć chwilę na wyobrażenie sobie finału tej sprawy, którą
brukowce zdążyły już nazwać Morderstwami Sztuki No-
woczesnej, zapewne byłaby to wizja szybkiego powrotu
do stanu świętego spokoju. Rzeczywistość była jednak cał-
kiem inna. W ciągu trzech dni, które minęły od aresztowa-
nia Gemmy Locke, Pendragon był obiektem nieustannego
i nader pozytywnego zainteresowania mediów. Ku jego
sporej satysfakcji jedyny głos krytyki pochodził od Freda
Taylora z lokalnego szmatławca. Zresztą gdy reporter od-
mówił zmiany tonu po zatrzymaniu morderczyni, redaktor
naczelny bez namysłu wysłał go na zaległy urlop.
Gemma Locke przechodziła teraz drobiazgowe bada-
nia psychologiczne. Geoff Hickle pomału wracał do siebie.
Przyszyte ucho niezle się przyjęło, ale z pewnością spo-
ro czasu potrzeba było na przywrócenie dawnej świetno-
ści wybitym zębom. Dokładne przeszukanie mieszkania
Gemmy Locke ujawniło, że istotnie posiadała kolekcję sta-
rych listów, których autor podawał się za Kubę Rozpruwa-
cza. Pendragon miał je nawet przez chwilę w rękach, nim
powędrowały do torby na dowody rzeczowe. Gdy doktor
393
Newman skończyła je badać, Jack skontaktował się z pro-
fesorem Stokesem, znanym archeologiem i znawcą histo-
rii Londynu, zatrudnionym na co dzień w Queen Mary
College. Sześć miesięcy wcześniej Stokes odegrał ważną
rolę w rozwiązaniu przez Pendragona zagadki pierścienia
należącego dawniej do rodziny Borgiów, a znalezionego na
palcu szkieletu odkopanego na placu budowy opodal Mile
End Road. Pendragon wiedział, że jeśli ktokolwiek potrafi
potwierdzić autentyczność listów, to właśnie Stokes.
Uniósłszy głowę znad papierów rozłożonych na kuchen-
nym stole, spojrzał najpierw na stertę książek i dokumen-
tów piętrzącą się obok, a potem na salon swego mieszkania.
Zciany wciąż były wielokolorowe - blady błękit dawnej far-
by tylko częściowo przesłoniła nowa farba; na szlifowanie
czekały też listwy przypodłogowe. Na kanapie spoczywa-
ła masa wypranych ubrań, pilnie wymagających prasowa-
nia, w zlewie zaś - wieża brudnych naczyń. W ostatnich
dniach całkiem zapomniał o domu, ale nie czuł z tego po-
wodu specjalnych wyrzutów sumienia. W końcu miał na
głowie znacznie ważniejsze sprawy. Odnawianie mieszka-
nia mogło zaczekać na bardziej stosowną chwilę.
Wreszcie jego wzrok spoczął na kuchennym blacie i na
samotnej kartce urodzinowej stojącej obok czajnika. Sięg-
nął po nią i otworzył. Wiadomość od jego syna Simona była
krótka: Tato, wszystkiego dobrego. To znowu trzydzieste
dru-
gie? - Kocham cię, Si. Pendragon odłożył kartkę na miejsce
i spojrzał na swoje książki, myśląc, że być może po chaosie
ostatnich dwóch tygodni nie byłoby zle spędzić urodziny
w samotności, w ciszy i spokoju własnych czterech kątów.
W tym momencie rozległ się dzwonek. Jack wstał od
stołu i podszedł do domofonu.
- Jeśli to Zwiadkowie Jehowy, idzcie sobie. Nie powin-
niście siedzieć w kościele?
394
-Szefie, to ja.
-Turner? O co chodzi?
-Mogę wejść?
Chwilę pózniej Pendragon otworzył drzwi swemu sier-
żantowi i wskazał mu miejsce na kanapie, uprzednio za-
brawszy z niej ubrania, które ukrył w sypialni. Gdy wrócił
do salonu, Jez właśnie przyglądał się na wpół odmalowa-
nym ścianom.
-Wiem - westchnął Pendragon. - Paskudnie to wy-
gląda.
Turner się uśmiechnął.
-Myślę, że są powody tego stanu rzeczy.
-Owszem. Czym mogę służyć, sierżancie?
-Pomyślałem... skoro ma pan urodziny i w ogóle... że
może mógłbym postawić panu drinka?
Pendragon pogładził dłonią czoło, a potem skrzyżował
ramiona na piersi.
-Bardzo to miłe, ale...
-Pewnie nie chce pan już, żeby mu przypominano
o urodzinach.
Tym razem uśmiechnął się Jack.
-I to od dawna. Ale jeśli chodzi o drinka, to...
-Obawiam się, że nie przyjmę odmowy, sir. Widzę, że
znowu siedział pan w papierach; takie ostre teksty zawsze
wzmagają pragnienie.
Jack parsknął śmiechem.
-To jest przymus!
-Jak tam, odkrył pan coś ciekawego w tych listach? -
spytał sierżant, gdy schodzili po schodach do holu.
-Profesor Stokes potwierdził, że pochodzą z lat osiem-
dziesiątych dziewiętnastego wieku, ale musi przeprowadzić
dokładniejsze badania, żeby się przekonać, czy uda się usta-
lić coś więcej. Szczerze mówiąc, nie ma wielkich nadziei.
395
Razem stanęli przed budynkiem, smagani lodowatym
popołudniowym wiatrem.
-Dobry Boże! - zawołał inspektor. Miał wrażenie, że
zimne powietrze zrywa skórę z jego twarzy.
-Fakt, chłodnawo - zgodził się Turner, gdy przecho-
dzili na drugą stronę ulicy. - Ale Stokes dał panu kopie li-
stów, prawda? Większość z nich czytałem w piątek na po-
sterunku.
-Dał. Ma specjalny skaner do kopiowania zabytkowych
dokumentów bez uszkadzania ich. Był tak miły, że zrobił
odbitki i dla mnie.
-To dlatego nie wyprasował pan prania!
Pendragon zerknął na sierżanta z ukosa.
-A także z powodu nieustannego wścibstwa mediów.
-Ach, nie ma to jak być celebrytą! - rzucił kpiąco Tur-
ner. - Ale co z tego wszystkiego wynika? Potrafi pan już
odpowiedzieć na pytanie, które od ponad wieku dręczy
wszystkich Rozpruwaczologów? Poznał pan jego tożsa-
mość? - Turner wyglądał na autentycznie podekscytowa-
nego.
-Wolne żarty. Sądzi pan, że szlibyśmy teraz do pubu,
gdybym dokonał takiego odkrycia?
-Raczej nie, sir. Zatem nic z tego?
-Niestety, nic się nie zgadza. Sądzę, że listy napisał
ktoś w tamtych czasach, a wiele detali na temat morderstw
musi pochodzić od kogoś znakomicie zorientowanego...
może od samego Kuby Rozpruwacza. Ale niczego więcej
nie można stwierdzić.
-Dlaczego?
-Dlatego, że te listy to irytująca mieszanka prawd
i kłamstw. Nigdy nie istniało coś takiego, jak Fellwick Ma-
nor opodal Hemel Hempstead. Nie było też rodziny Sandle-
rów pasującej do opisu z listów. %7ładen William Sandler nie
396
przyszedł na świat 10 kwietnia 1867 roku i nie było studenta
o takim nazwisku w Exeter College w Oksfordzie, a przy-
najmniej nie między 1884 a 1886 rokiem. Z drugiej strony
istniała i nadal istnieje Wentworth Street i naprawdę mieś-
cił się przy niej sklep z ziarnem, który spłonął w pazdzier-
niku 1888 roku. Nie ma natomiast żadnego dowodu na to,
że kiedykolwiek mieszkał tam jakiś Sandler czy Tumbril.
Istniał statek Oceanic należący do White Star Line i rzeczy-
wiście kursował w tamtych czasach po Atlantyku, ale na-
zwisko naszego bohatera nie figuruje na listach pasażerów
podróżujących do Nowego Jorku. A nawet jeśli ów człowiek
dostał się do Ameryki, to zniknął bez śladu i wszelki słuch
po nim zaginął.
-A co z tym redaktorem naczelnym? Jak mu było? Ar-
chibald Thomson?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]